wtorek, 3 lipca 2012

[5] "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."


   Uniosłam w zdziwieniu brwi. Ile to już lat minęło od czasu, gdy po raz ostatni otrzymałam list z Hogwartu? Nie mniej jednak podeszłam do Molly i odebrałam z jej rąk pożółkłą kopertę wypisaną, tym samym co niegdyś, zielonym atramentem. Schowałam ją za pazuchę, czując na sobie zaciekawione spojrzenia, jednak nie chciałam jej otwierać tu, nie przy nim. Zerknęłam na stół i potwierdziły się moje przypuszczenia: cztery pary oczu były zwrócone w moją stronę. Uśmiechnęłam się lekko.
  - Molly, dziękuję ci za zaproszenie i za ten pyszny obiad, jednak ja już będę lecieć. Obiecałam George’owi, że go odwiedzę - skłamałam naprędce, zakładając torebkę na ramię. 
   Serce krajało mi się na widok strapionej miny gospodyni domu, jednak wiedziałam, że nie potrafiłabym tu już dłużej wysiedzieć. To miejsce było pełne wciąż bolesnych wspomnień, a i towarzystwo, w jakim się znalazłam, wprawiało mnie w lekkie zakłopotanie. No, powiedzmy sobie szczerze: w zakłopotanie wprawiało mnie głównie spojrzenie szarych oczu. Po kolejnym zapewnieniu, że jeszcze odwiedzę Norę, wyszłam czym prędzej na podwórko i teleportowałam się.

~*~

   Zupa cebulowa. Czy w moim domu kiedykolwiek podano coś tak... prostego? Nigdy. A w życiu nie jadłem nic lepszego. Uśmiechnąłem się pocieszająco do pani Weasley, która nie była zachwycona nagłym wyjściem Hermiony. Co dziwne - mi także się to nie podobało. Granger wyglądała niczym spłoszone zwierze; rozglądała się z niepokojem po pomieszczeniu, jej oddech niebezpiecznie przyspieszał, by po chwili zwolnić, a jej wzrok ponownie skupiał się głównie na jedzeniu. Dziwiło mnie to zachowanie, bowiem zapamiętałem ją jako pewną siebie, czasami za bardzo, dziewczynę. 
  - Hej, mamo! - zawołała Ginny, odkładając na bok widelec.
   Twarz Ginevry rozjaśniła się uśmiechem, a policzki zaróżowiły się z podekscytowania. Wiedziałem już, co chce powiedzieć swej matce, w końcu byłem przy tym, jak otrzymała tę radosną wiadomość. Ba! Ona wyszła nawet ode mnie, choć ta ruda wiewiórka nie musi wcale o tym wiedzieć.
  - Hej, mamo! Dostałam pracę!
  - To cudownie, Ginny - Pani Weasley obdarzyła ją uśmiechem i z czułością potargała włosy córce. - A jaką, kochanie?
 - Jestem sędzią quidditcha! - odparła z zadowoleniem.
 Uśmiechnąłem się pod nosem, patrząc, jak łzy szczęścia wypływają z brązowych oczu Molly.

~*~ 

 Rozejrzałam się po ulicy Pokątnej, gdzie wręcz roiło się od przechodniów. Nic dziwnego, w końcu zbliżał się początek roku szkolnego, więc rodzice i ich pociechy robili ostatnie zakupy. Zdziwiłam się nieco tym, gdzie się znalazłam, bo ostatecznie przecież chciałam wrócić do domu... Ale w sumie, dlaczego nie? Przynajmniej po części nie okłamię Molly, a i chętnie spotkam się z Georgem. Chętnie, prawda? Spojrzałam na kolorową witrynę sklepu Weasley’ów, po czym pchnęłam ciężkie drzwi. Kolorystyka wnętrza jak zwykle mnie zaszokowała, więc minęła chwila, nim moje oczy przyzwyczaiły się do tej feerii barw. Tłok był tu niesamowity, więc trochę mi zajęło przepchanie się przez tłum dzieciaków do kontuaru, za którym stały dwie urocze, ubrane w zielone szaty czarownice. 
 - Gdzie znajdę właściciela? - spytałam, przyglądając się samo-puszczającym bańkom mydlanym, które, po rozpryśnięciu, tryskały w otaczających je ludzi kropelkami eliksiru senności.
 - Na zapleczu, ale... - Jedna z czarnowłosych ekspedientek nie zdążyła nic więcej powiedzieć, bo już obróciłam się na pięcie.
 W sumie mogłam się domyślić, bo to właśnie z pomieszczenia na końcu sklepu słychać było przytłumione wybuchy; zapewne George wymyślał nowe „zabawki” do sklepu. Zapukałam i, nie czekając na zaproszenie, weszłam do środka. Przemknęło mi przez myśl, że chyba oślepłam, gdyż panował tu mrok. Po chwili moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności i dostrzegłam zdziwioną minę Weasley’a, oświetloną iskrami wypadającymi z jego różdżki.
 - Hermiona? - spytał, jakby niedowierzając własnym oczom. - Avici - mruknął od niechcenia, a lampy wiszące pod sufitem rozjarzyły się słabym światłem. - Nie sądziłem, że mnie tu odwiedzisz - dodał znacząco.
 Wiedziałam o co mu chodzi. Pomijając Norę, Hogwart i ten sklep, to właśnie brat bliźniak Freda sprawiał mi największy ból. Przywoływał wspomnienia. Patrząc w jego niebieskie oczy nie mogłam nie myśleć o Fredzie, który przecież miał identyczne tęczówki. Patrząc na te długie rude włosy i usta rozciągające się w uśmiechu, nie mogłam nie poznać w tym wszystkim Freda... Współczułam George’owi, który musiał codziennie patrzeć w lustro. Uśmiechnęłam się słabo i podeszłam do niego, chcąc go przytulić. Zatrzymałam się jednak, gdy dzieląca nas odległość zmalała niemal do zera. Patrzyłam w jego oczy i nagle zdałam sobie sprawę, że wcale nie są takie, jak Freda. On miał gdzieniegdzie zielone plamki. A uśmiech? George nie posiadał tych uroczych dołeczków. Odetchnęłam z ulgą i przywitałam się z przyjacielem.

 Kilka godzin później siedziałam już wygodnie w swoim fotelu, w niewielkim salonie. Wizyta u Georga jak zawsze wprawiła mnie w dobry humor; chłopak pokazał mi swe najnowsze okrycie, a mianowicie kolorowe skarbonki, które, po wrzuceniu do nich swych oszczędności, wydawały je jedynie prawowitemu właścicielowi. Patrząc na to, dość puste mieszkanie, doszłam do wniosku, że brakuje mi tu jakiegoś zwierzaka, odkąd Krzywołap zmarł śmiercią tragiczną w czasie Bitwy o Hogwart. W sumie nigdy nie dowiedziałam się, co stało się z tym kocurem, być może czmychnął gdzieś, bądź został zjedzony przez Kła. 
 - A skoro o Hogwarcie mowa... - mruknęłam, przypominając sobie o liście, który otrzymałam. 
Przełamałam pieczęć szkoły i wyjęłam z koperty list podpisany przez dyrektorkę, profesor McGonagall. 

Szanowna panno Granger
Z informacji otrzymanych od Madame Maxime wiem, iż odeszła pani z Akademii Beauxbatons. Zatem, czy zechciałaby pani przyjąć stanowisko nauczycielki obrony przed czarną magią pierwszego września tego roku? Jak zwykle brakuje nam nauczyciela tegóż przedmiotu.
Czekam na odpowiedź

Profesor M. McGonagall
Dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart

~*~

 Wieczory bywają nudne, zwłaszcza te, spędzone w samotności. Wszedłem do, jak zawsze, cichego mieszkania i automatycznie skierowałem się do kuchni, gdzie z lodówki wyjąłem Ognistą Whisky. Było to zupełnie jak uzależnienie i, choć nie wiadomo jak bardzo chciałem, nie potrafiłem się bez tego obyć. Wyciągnąłem szklankę z szafki i nalałem bursztynowego napoju po brzegi naczynia, wypijając całą zawartość jednym haustem. Dolałem Whisky i tym razem przeszedłem z nią do salonu, gdzie wyciągnąłem się w czarnym fotelu. I co mam niby, do cholery, robić? Wieczory są nie do zniesienia. Zwłaszcza te, spędzone w samotności. 

~*~

 Trzymałam list w dłoniach, unosząc brwi. Był krótki, zaledwie trzy zdania i już po chwili znałam go na pamięć, jednak wciąż niedowierzałam. Czy aby na pewno profesor McGonagall prosi mnie o zajęcie stanowiska nauczyciela? Przeczytałam treść listu po raz kolejny, upewniając się, że wszystko dobrze zrozumiałam. Nie było mowy o żadnej pomyłce: zaadresowany do mnie, podpisany przez dyrektorkę. Krótka i zwięzła prośba zrobiła na mnie ogromne wrażenie, bo jeśli profesor McGonagall zwróciła się z tym do mnie, najwyraźniej albo nie miała innych pomysłów, albo uważała mnie za najlepszą kandydatkę. Ta ostatnia myśl mile połechtała moje ego. 
 Sięgnęłam do lodówki po butelkę kremowego piwa. Odkręciłam korek i upiłam łyk prosto z flaszki, po czym po raz kolejny mój wzrok wrócił do listu. 
 - W sumie... - powiedziałam sama do siebie. - Czemu nie? W Ministerstwie nie znajdę równie dobrze płatnej pracy, a już na pewno nie takiej, która by mnie zainteresowała. A przecież coś robić muszę.
 Sięgnęłam do kredensu, wyjmując z niego rolkę pergaminu, kałamarz i pióro, po czym naskrobałam pospiesznie kilka słów: krótkie zapytanie o samopoczucie starej nauczycielki oraz moją zgodę na zaproponowaną przez nią posadę. Podałam list sowie, która najwyraźniej czekała, aż w końcu raczę odpisać i przez chwilę patrzyłam, jak ta znika za horyzontem.
 Nie spodziewałam się, że jeszcze powrócę do Hogwartu, a już na pewno nie myślałam o tym, że będę tam nauczycielką. Zabawne, jak toczą się ludzkie losy... Uśmiechnęłam się pod nosem, myjąc brudne naczynia. Wracasz do domu, panno Granger, pomyślałam. 

~*~

 Czwartkowy poranek był chłodny. Kiedy wstałem z ciepłego łóżka i na boso przeszedłem sypialnię podchodząc do okna, na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka. Odsłoniłem niechętnie kotary spodziewając się „ataku” jaskrawego słońca, jednak już od rana powitał mnie sączy się z nieba deszcz. 
 Odwróciłem się, rozglądając po pokoju. Po podłodze walały się ubrania i bielizna; czerwone koronkowe figi, które wczoraj zdarłem z tej ślicznej szatynki wisiały teraz na lampie pod sufitem. Na środku wielkiego łóżka leżała owa drobna właścicielka czerwonej bielizny, która właśnie otwierała swoje cudowne, jasne oczy. Uśmiechnęła się figlarnie i, niby to zawstydzona, podciągnęła kołdrę pod brodę. Ironiczny uśmiech automatycznie wkradł się na moje usta.
 - Chodź do mnie… - mruknęła zachrypniętym głosem.
 Przez myśl przesunęła mi się wizja wczorajszej nocy, gdy kobieta ta krzyczała w podnieceniu moje imię. A jakie było jej imię? Cynthia? Celina? Cu… A niech to, jaka to różnica? Seks to seks, byleby dobry.
 Szatynka odsunęła kołdrę na bok, ukazując mi się w całej swej krasie. Przesunąłem wzrokiem po jej nagim ciele, nie czując jakiegoś wielkiego podniecenia. Było to zupełnie tak, jakbym oczekiwał czegoś innego. Czegoś, lub kogoś... 
Draco, nie przesadzaj, pomyślałem, podchodząc do łóżka. To tylko seks.

 - DRACO! - krzyknęła szatynka, wbijając paznokcie w moje plecy. 
 Osunąłem się na bok, oddychając głęboko. Poczułem, jak delikatne dłonie kobiety obejmują mnie w pasie, jak jej ciemne włosy łaskoczą moją klatkę piersiową, gdy kładła na niej głowę. Wstałem nagle, tak gwałtownie, że omal nie zrzuciłem jej z łóżka. Spojrzałem w jej niebieskie oczy, tak obce, tak inne od tych, które w tym momencie, z niewiadomych przyczyn chciałem ujrzeć.
 - Wynoś się - warknąłem.

 Po krótkiej porannej toalecie i narzuceniu na siebie czarnej szaty, teleportowałem się. W biurze nie było jeszcze nikogo, w sumie trudno się dziwić, bo dopiero teraz zerknąłem na zegarek, który wskazywał szóstą dwanaście. Było za wcześnie na to, by którykolwiek z aurorów raczył podnieść swój szacowny tyłek z łóżka i przyjść do pracy. Usiadłem za biurkiem, krótkim machnięciem różdżki wyczarowując filiżankę. Stuknąłem różdżką w czajnik, z którego po chwili wybuchła para. Zadowolony wyciągnąłem teczki, zamierzając uporać się z dokumentacją, co odkładałem z dnia na dzień już od ponad miesiąca. Zapowiadało się na to, że znów nie wezmę się za to, bo w moich myślach wciąż pojawiała się szatynka z dzisiejszego poranka. Zachowałem się jak dupek. Kompletny idiota. Wykorzystałem ją, a potem…
 - Malfoy!
 Nagły krzyk sprawił, że aż podskoczyłem. Uniosłem głowę i dostrzegłem w drzwiach Kingsleya, ministra magii.
 - Ministrze.
 - Zdecydowaliśmy się. - Głęboki głos niegdysiejszego aurora zawsze uspokajał. - Zmieniliśmy nieco reguły gry, mamy nadzieję, że tym razem będzie bezpieczniej... Ale ktoś to wszystko musi nadzorować od wewnątrz. Doskonale się nadajesz.
 Uniosłem brwi w zdziwieniu, mając ochotę zapytać: Ale o co chodzi?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz