poniedziałek, 15 kwietnia 2013

[23]. "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."

Od autorki: Długo męczyłam się nad tym rozdziałem. Kolejnego nawet nie zaczęłam, nie jestem więc pewna, czy pojawi się w maju, bo mam naprawdę wiele spraw na głowie. Błędy pojawiające się w tekście są umieszczone specjalnie. Mam nadzieję, że spodoba się Wam to, co przygotowałam, choć sama nie jestem do końca zadowolona z tego tekstu.
Chce także poinformować, że najszybszy kontakt ze mną jest przez drogę e-mailową: wanilia03@gmail.com lub przez Twittera: @wanilia03

Ostrzeżenie: W rozdziale pojawia się scena erotyczna przeznaczona dla osób dorosłych. Jeżeli wiesz, że coś takiego może Cię zniesmaczyć - proszę, omiń ten rozdział. +18

   Łuna księżyca wpadła przez odsłonięte okno, odbywając wędrówkę po mojej twarzy. Pokój pogrążony był w ciemnościach i gdyby nie światło nieboskłonu, nie widziałabym kompletnie nic. W pomieszczeniu unosiła się ciężka woń spoconych ciał, która wdzierała się do moich nozdrzy, niczym brutalne przypomnienie tego, co przed chwilą zaszło, a niezwykłą ciszę przerywały głębokie oddechy leżącego obok mnie mężczyzny. Lniana pościel przykleiła się do mojego nagiego ciała, niczym druga skóra. Draco zachrapał cicho i przewrócił się na bok. Ostrożnie wstałam, nie chcąc go obudzić i usiadłam na skraju materaca, owinięta ciasno materiałem, skrywając twarz w dłoniach.
   Teraz nie wiedziałam co skłoniło mnie do tego, by przyjść do jego pokoju i poddać się tym szarym oczom. Nie wiedziałam, skąd wzięło się to podniecenie, pragnienie i pożądanie, które wtedy mną owładnęło. Ten jeden jedyny raz nie myślałam, nie zastanawiałam się... I absolutnie tego nie żałowałam.

   Obudziłam się w swoim pokoju. Nie wiedziałam jak się tu znalazłam, ani która dokładnie jest godzina. Leżałam pod ciepłą pościelą, dziwnie sztywna i wciąż w swoich ubraniach; jedynie buty leżały na podłodze, przy łóżku. Poduszka, którą miałam pod głową była zbyt miękka i pachniała czymś dziwnym, co mi się nie spodobało. Odwróciłam się, poruszając spiętymi mięśniami i wyjrzałam przez okno. Niebo przybrało wyblakły gołębi kolor, a grafitowe chmury przesuwały się szybko, co i rusz zmieniając kształt pod wpływem silnego wiatru. Krople deszczu uderzały w okno, spływając wolno po szybie. 
    Dopiero po chwili do mojego zmęczonego umysłu zaczęły napływać wspomnienia z wczorajszego dnia, które okazały się nie być snem. Popołudniowa wizyta u Hagrida... Rozmowa z Draconem... I, och! Poderwałam się, ignorując silny ból głowy, który przeszył moją czaszkę. Pościel zsunęła się na podłogę, ale nie zwróciłam na to szczególnej uwagi. Przymknęłam oczy, odganiając krople, które ponownie się w nich zebrały, zastanawiając się, kiedy wreszcie zabraknie mi sił i pokładów łez. Zacisnęłam drżące dłonie w pięści, zmuszając się do głębokich, uspokajających oddechów. Niechętnie wstałam z łóżka, zsuwając spodnie i zdejmując przez głowę sweter; ubrania rzuciłam na fotel i ostrożnie stąpając po zimnej podłodze przeszłam do łazienki. Nie musiałam spoglądać w lustro, by wiedzieć, że wyglądam koszmarnie. Automatycznie skierowałam się pod prysznic, zrzucając bieliznę i pozwalając, by ciepłe strumienie wody smagały moje ciało.
*
   Cały dzień wydawał się być dziwnie otępiający. Zamek milczał. Wszyscy zdawali się być przytłumieni, zgaszeni, zmęczeni. Nikt nie cieszył się z odwołanych zajęć, o których poinformowała profesor McGonagall tego ranka. No, może oprócz Ślizgonów, ale nawet oni byli mniej złośliwi niż zawsze. Uczniowie z Beauxbatons i Durmstrangu także przepełnieni byli smutkiem i z niezrozumiałych przyczyn strasznie mnie to drażniło. Oni go nie znali. 
   Śniadanie odbyło się w całkowitej ciszy, którą przerywały jedynie rytmiczne uderzenia sztućców o porcelanowe talerze. Harmider narobiły jedynie sowy, wlatując przez okna do Wielkiej Sali i roznosząc listy, paczki i gazety wśród uczniów. Zacisnęłam dłoń dookoła pucharu z sokiem dyniowym, który od samego początku był nienaruszony, tak jak porcja jedzenia na moim talerzu. Profesor McGonagall uderzyła widelczykiem w puchar, by zwrócić na siebie uwagę, po czym wstała, zaciskając palce na materiale ciemnej szaty, którą miała na sobie.
  - Witajcie - powiedziała cicho, omiatając salę spojrzeniem. - Wszyscy wiecie, co zaszło wczoraj na ulicy Pokątnej... 
   Przerwała na chwilę, jakby oczekiwała przeszkadzających szmerów, czy podnoszących się głosów, jednak uczniowie wpatrywali się z uwagą w jej twarz. Sama też zmusiłam się, by spojrzeć w te błękitne, dobrze znane mi oczy, które dziś były wyjątkowo zapuchnięte. Tylko raz widziałam ją w takim stanie, po śmierci Dumbledore'a. 
  - Wczoraj został odebrany nam ktoś ważny. - Głos dyrektorki ponownie rozniósł się po Wielkiej Sali, tym razem znacznie pewniejszy, donośniejszy. - Ktoś, kogo wszyscy ceniliśmy i kochaliśmy, kto był częścią Hogwartu i na zawsze nią pozostanie... 
   Przełknęłam zbierające się łzy, skupiając wzrok na pucharze z sokiem. Siedzący obok Malfoy musiał zauważyć mój stan, bo po chwili niepewności ostrożnie położył dłoń na moim kolanie, ściskając delikatnie. Nie uznałam tego za coś złego. 
   - ... jego pogrzeb odbędzie się jutro, o zachodzie słońca.
*
   Szary, ponury wtorek przeminął; wydawał się być jednocześnie długi i krótki. Nie potrafiłam się na niczym skupić, ani wykonać najprostszej czynności, więc z wielką ulgą położyłam się do łóżka, choć wcale nie spałam. Kiedy sierp księżyca ustąpił wschodzącemu słońcu, niechętnie zostawiłam ciepły materac i poduszkę pachnącą proszkiem do prania. 
   Łazienka wydawała mi się chłodna i niedorzecznie czysta. Opłukałam twarz zimną wodą i oparłam dłonie o umywalkę, spoglądając w lustro. Osoba z odbicia wyglądała koszmarnie; na bladej skórze wyraźnie odbijały się różowe usta, nieliczne piegi na nosie i zaczerwienione, podpuchnięte oczy. Do lewego policzka przykleiła się czarna rzęsa, a twarz okalał jeden wielki brązowy kołtun. Zamrugałam. Wyglądasz jak samica trolla górskiego, Hermiono, rozległ się głos w mojej głowie, do cna przypominający ton Ronalda. Uśmiechnęłam się, a odbicie powtórzyło ten gest, pokazując proste zęby i mrużąc brązowe oczy. Myśl ta zdawała się być tak strasznie zabawna, że po chwili zanosiłam się głośnym, histerycznym śmiechem, który nie należał do tych wesołych. Objęłam się za bolący brzuch, zginając nieco, cały czas parskając dziwnym odgłosem, który na pewno nie należał do mnie. Powoli zgięłam kolana, osuwając się na zimne płytki, z trudem łapiąc oddech.
   Tego dnia nie zeszłam do Wielkiej Sali na śniadanie. Nie miałam sił. by oglądać twarze uczniów i nauczycieli pogrążonych w smutku, a na samą myśl o jedzeniu, coś skręcało mi się w żołądku; wolałam więc nie ryzykować wymiotów, zostając w zaciszu swojego pokoju. Nie robiłam nic, co można by uznać za pożyteczne. Po prostu siedziałam na swoim łóżku, wpatrując się w niebo za oknem i złoszcząc się na pogodę. Jak mogło być tak słonecznie i bezchmurnie, kiedy nam, mi, odebrano kogoś tak ważnego? Nie zwróciłam uwagi na sówkę, która przed długi czas pukała w szybę, ale zniechęcona odleciała po kilkunastu minutach. Nie zwróciłam uwagi na głośniejsze i cichsze rozmowy toczone na korytarzach; nie zastanawiałam się nad znaczeniem lśniących złotem abraksanów, przelatujących nad horyzontem i ciągnących za sobą olbrzymi powóz. Wszystko to wydawało mi się zupełnie bez znaczenia. 
   Niebo powoli zmieniało kolor z czystego błękitu w lazur, a potem ciemny niebieski, by w końcu mienić się różem i pomarańczem, gdy słońce chyliło się ku zachodowi. Wstałam chwiejnym krokiem, zaciskając palce na różdżce i machając nią, zataczając ciasne kółko. Srebrny pył owiał moje ciało i ubrana w białą koszulę i wąskie, ciemne spodnie z czarną szatą zarzuconą na wierzch, wyszłam z zamku.
   W stronę chatki Hagrida ciągnął tłum ludzi. Poprzez uczniów różnych domów, nauczycieli, nielicznych pracowników Ministerstwa Magii; ściągnęli tutaj wszyscy z Hogsmeade i większość sprzedawców z ulicy Pokątnej, a nawet z Śmiertelnego Nokturnu (tym ostatnim pracownicy ministerstwa rzucali podejrzane spojrzenia). Wśród wielu obcych twarzy dostrzegłam znajomych z moich szkolnych lat: pojawił się Neville, posyłając mi dziwny, wymuszony uśmiech; siostry Patil z zapuchniętymi oczami, Ernie McMillian ubrany w najbardziej odświętną szatę, bracia Colins (tym razem bez aparatu), Cho Chang trzymając za rękę Adriana Pucey'a... Wśród wysokich postaci czarodziejów niskim wzrostem wyróżniała się gromadka goblinów; delikatny, ciepły wiatr poruszył gałęziami Zakazanego Lasu i odwróciłam wzrok od tych wszystkich odzianych w czerń ludzi, by zobaczyć ponad tuzin centaurów spowitych w cieniu wysokich drzew, z przewieszonymi przez opalone torsy łukami. Między korzeniami i gałęziami zalśniły dziwne oczy, z głębi dochodziły przeróżne dźwięki, ale nikt nie zdawał się zwracać na to uwagi. 
   Przy chatce Hagrida ustawione były krzesła; zdecydowanie za mało, jak na tę liczbę osób, więc profesor McGonagall i profesor Flitwick machali różdżkami  wyczarowując więcej drewnianych ławek i składanych krzesełek. Zajmując należne mi miejsce w pierwszych rzędach, tuż obok Harry'ego i Rona, a także całej rodziny Weasleyów, w tym Andrei, żony Charliego i Fleur, z siedzącym na jej kolanach brzdącem, czułam pieczenie w kącikach oczu. Czy nikt nie pomyślał, że na pogrzeb Hagrida może przyjść znacznie więcej osób? Gdzieś z lewej dostrzegłam Madame Maxime wypłakującą sobie oczy i ponurego Kingsleya, zamieniającego półgłosem kilka słów z siedzącym obok niego Blaisem i Draconem. Szuranie krzeseł i tupot stóp w końcu ucichł, zdawało się, że wszyscy w końcu zajęli miejsca; na niewielkie podium weszła profesor McGonagall, a ja zmusiłam się, by spojrzeć na olbrzymią trumnę z drzewa wiśniowego, spoczywającą w blasku zachodzącego słońca tuż obok ogromnej dziury wykopanej u podnóża Zakazanego Lasu. Dziękowałam Merlinowi za to, że ceremonię pożegnalną prowadziła dyrektorka Hogwartu; za nic nie zniosłabym pustych słów jakiegoś pracownika Ministerstwa Magii, który nigdy nie miał szans poznać Hagrida. 
   Nie potrafiłam skupić się na słowach, które padały z ust dyrektorki. W głowie huczało mi, zupełnie tak, jakby tuż przed moim nosem przejeżdżał ekspres z niezliczoną liczbą wagonów; nawet nie zdawałam sobie sprawy, że zalewam się łzami. Do moich uszu docierały jedynie pojedyncze słowa, takie jak uczciwy, szczery, lojalny... Uśmiechnęłam się, ignorując wielką gulę powstają w moim gardle. Hagrid, owszem, był uczciwy i lojalny, ale przede wszystkim był przyjacielem. Moim przyjacielem.

   Ciche skrzypienie podłogi. Poruszenie materaca. Szybki oddech, niezrozumiałe mruczenie. Niechętnie otworzyłem oczy, które przez długi czas przyzwyczajały się do ciemności panującej w pokoju; zasłony były rozsunięte i do środka wlewał się blady blask księżyca, oświetlając sylwetkę siedzącej na łóżku kobiety. Poruszyłem się, zaniepokojony. To, co stało się dzisiejszej nocy... Było wszystkim o czym mogłem marzyć, ale dopiero teraz, patrząc na nagie plecy Hermiony zdałem sobie sprawę, że mogłem ją wykorzystać. W najbardziej podły sposób. Uniosłem rękę, chcąc dotknąć jej ramienia, ale w ostatniej chwili zawahałem się, opuszczając ją z powrotem na przepoconą pościel.

   Widziałem ją na pogrzebie. Siedziała z prawej strony, między Potterem i Wesleyem, kurczowo zaciskając palce na kolanach. Dolna warga drżała mocno, gdy z wielkich oczu skapywały krople łez, mocząc policzki, szyję i szatę. Łapczywie łapała oddech i mrugała powiekami, chcąc zniszczyć ścianę łez zasłaniającą jej widok. Odwróciłem wzrok, skupiając myśli na stojącej przed zebranym tłumem profesor McGonagall.
  - Hagird nie tylko był gajowym. Hagrid nie tylko był pół-olbrzymem. Hagrid, tak jak Albus Dumbledore, był częścią tego zamku. Był częścią Hogwartu i już teraz wiemy, że bez niego nic nie będzie wyglądać tak samo. Hagrid był przyjacielem każdego z nas; lojalnym, uczciwym, szczerym i honorowym. Kochającym wszystko i wszystkich. - Głos Minervy załamał się, a ona sama pociągnęła nosem, zanim wyprostowała się i kontynuowała przemowę. - Kiedy odszedł Albus, nie sądziłam, że Hogwart utraci jeszcze jedną, ważną osobę. Dla wielu z nas od teraz Hogwart nie będzie już taki sam...
*
   Potem mówił jeszcze Potter, choć niewiele z siebie wydusił i ostatecznie ustąpił miejsca Kingsleyowi, który powiedział kilka ciepłych słów. Aurorzy umieścili trumnę w wielkim dole, a profesor McGonagall machnęła różdżką, tworząc prosty, czarny pomnik z wyrytym napisem, na który nie zwróciłem uwagi. Słońce już dawno zniknęło za horyzontem i większość zebranych zdążyła już zniknąć za bramą Hogwartu. Pozostało nieliczne grono ludzi z Hogsmeade, Luna Weasley kładła na nagrobku jakieś dziwne kwiaty przypominające główkę sałaty, a Ron rozmawiał z Longbottomem i Zabinim. Rozejrzałem się, ale wśród tłumu ludzi kierujących się w stronę Hogwartu nie zauważyłem brązowych loków.
   Kiedy ostatecznie znalazłem się w swoim gabinecie, przeklinając w myślach Kingsleya za to, że nie pozwolił mi wrócić do ministerstwa, żeby pomóc w sprawie seryjnego czarnoksiężnika, opadłem na kanapę, trzymając w dłoni szklankę wypełnioną Ognistą. Gorzki smak alkoholu drażnił przełyk i pozostawiał niesmak na języku, ale w krótkim czasie opróżniłem naczynie, odstawiając je na bok. 
   Było już dość późno, a ja nie miałem ochoty kłaść się do łóżka. Byłem zirytowany siedzeniem w tym cholernym zamku, kiedy jakiś idiota morduje ludzi. I naprawdę nie rozumiałem dlaczego to Potter czy Weasley mieli zajmować się tą sprawą, kiedy byłem równie dobrym, jeśli nie lepszym, aurorem. Poza tym, do cholery, to ja znałem Notta! Ze złością chwyciłem szklankę w rękę, rzucając nią o ścianę. Drobinki szkła rozsypały się po podłodze, a kilka kropel napoju ozdobiło pomalowaną na zielono ścianę. Wypuściłem głośno powietrze, opierając głowę o oparcie siedzenia. 
   Świece powoli się wypalały, kiedy rozległo się ciche pukanie do drzwi, a chwilę później do środka wślizgnęła się Granger. Wstałem, obserwując ją uważnie. Miała opuszczoną głowę, włosy opadały na jej odkryte ramiona, biały podkoszulek wcisnęła za pasek ciemnych spodni; podkurczyła palce bosych stóp, przenosząc na mnie spojrzenie zmęczonych oczu.
  - Nie chciałam być sama - mruknęła zachrypniętym głosem, odpowiadając na niezadane pytanie.
   Skinąłem głową, zbyt otępiały jej obecnością, by cokolwiek powiedzieć. Kobieta oparła się o drzwi, a po pokoju rozniósł się cichy trzask, gdy zamek przeskoczył, zatrzaskując się. Niepewnym ruchem uniosła rękę, zakładając pasmo włosów za ucho i nim zdążyłem się zorientować, pokonała dzielącą nas odległość, zatrzymując się kilka cali przede mną. Brązowe tęczówki przebiegły po mojej twarzy, wypełnione uczuciem, którego nie potrafiłem zdefiniować i po chwili poczułem jej dłonie na swoich policzkach, powoli wsuwające się między moje zmierzwione włosy, gdy przyciągnęła mnie do siebie, z desperacją odnajdując moje usta. Pocałunek, który złożyła na moich wargach był niechlujny, niedokładny i przepełniony emocjami, o które nigdy bym jej nie posądzał. Gdy odsunęła się nieznacznie, dokładnie zbadała wzrokiem moją twarz, opuszkami palców przejeżdżając po wilgotnych od jej śliny ustach. 
  - Hermiono...
  - Nie chcę, żebyś i ty zniknął z mojego życia - szepnęła.
   Przez kilka sekund mierzyliśmy się spojrzeniami; ona czekała, aż zrozumiem, ja upewniałem się, że się nie rozmyśli. I nie jestem pewien, kto to zainicjował, ale już po chwili nasze usta spotkały się ponownie, odnajdując idealny rytm. Hermiona przyległa do mojego ciała z desperacją, zaciskając pięści na mojej głowie, ja przygarnąłem ją bliżej, chcąc więcejwięcejwięcej i pragnąc jej bardziejbardziejbardziej. Smakowała miętą i cynamonem, jej usta poruszały się tuż przy moich i kiedy ostrożnie polizałem jej dolną wargę, z westchnięciem wpuściła mnie do środka. Jej język tańczył razem z moim, kiedy z namiętnością pieściłem jej usta. Powoli przeniosła dłonie na moją klatkę piersiową, rozdzielając nas, by złapać oddech i popchnęła mnie, zmuszając do cofnięcia. Zamrugałem, zaskoczony, gdy skierowała się w stronę sypialni, ale nie oponowałem, zbyt zajęty ponownym przywarciem do jej warg. 
   Pocałowałem ją ponownie, gdy tylko zamknęły się za nami drzwi i poczułem, jak całe jej ciało drży. Splotłem palce naszych dłoni, ciągnąc ją w stronę łóżka, oświetlonego tańczącymi promieniami gasnących świec. Hermiona uniosła lewą dłoń, przesuwając palcami po mojej piersi, nie odrywając wzroku od moich oczu. Pospiesznie wyciągnęła koszulę spod paska i powoli, nieco niezdarnie odpięła guziki, zsuwając ją z moich ramion. Westchnąłem, czując jej delikatne pocałunki, składane na piersi, kiedy zrzuciła ubranie na ziemię. Powoli przeniosła się na szyję, zasysając wrażliwą skórę tuż za uchem, wywołując tym samym cichy jęk wydobywający się z moich ust. 
   Uśmiechnąłem się z satysfakcją, gdy zadrżała, czując moją dłoń na nagim ramieniu. Ostrożnie, głaszcząc jej bok zjechałem w dół, wyskubując bluzkę spod spodni i gwałtownym ruchem zdejmując ją przez głowę kobiety, by rzucić ją w kąt pokoju i ponownie pocałować jej opuchnięte wargi. Przyciągnąłem ją mocno do siebie, czując ciepło jej skóry przy swojej piersi. Wolno całowałem szyję, delikatnie chwytając w zęby jej uszy, przesuwając dłonie w dół pleców. Hermiona rozchyliła wargi, wzdychając ciężko, napawając się łagodną pieszczotą. Zatrzymałem palce na zapięciu stanika i rozpiąłem go pospiesznie, całując ją dalej i zsuwając ramiączka w dół, uwalniając piersi. Pochyliłem się, muskając wargami każdą z nich osobna, a Hermiona odchyliła głowę do tyłu, wsuwając palce miedzy moje włosy i przyciągając mnie bliżej tylko po to, by po chwili gwałtownie odepchnąć. 
   Sięgnęła w dół, do zapięcia dżinsów i uśmiechnęła się, patrząc prosto w moje oczy. Świadoma tego, jak bardzo drażni mnie jej opieszałość, powoli opięła guzik i rozsunęła zamek. Zadrżałem, gdy paznokciem musnęła pępek. Złapała szlufki spodni i pociągnęła je w dół, pomagając mi je zdjąć. Popchnęła mnie i opadłem na łóżko, a ona sama usiadła na moich kolanach, po raz kolejny składając pospiesznie pocałunki wzdłuż klatki piersiowej, szyi i żuchwy. Nie pozwoliłem jej długo dominować. Zacisnąłem palce dookoła jej nadgarstków i sprawnie obróciłem ją, kładąc pod sobą. Jej skóra była wilgotna, gdy rozpinałem dżinsy i zsuwałem je, unosząc lekko jej pośladki. Hermiona gładziła moje plecy i ugryzła szyję, gdy przesunąłem się w górę, splatając nasze palce nad jej głową. Wcisnęła kolano między moje uda, powodując przyjemne tarcie i jęknąłem prosto w jej wargi. Zsunąłem się w dół, obsypując jej ciało pocałunkami i zdobiąc brzuch czerwonymi śladami. Wsunąłem kciuk za koronkę jej majteczek i jednym ruchem zdjąłem je, odrzucając na bok.
   Uniosłem się na rękach, obserwując ją w świetle przygasających świec. Miała przymknięte oczy i nieznacznie unosiła biodra ku górze, domagając się większej ilości pieszczot. Musnąłem językiem zagłębienie między piersiami, przesunąłem się w dół brzucha, obok pępka i znów w górę, zahaczając zębami o stwardniałe sutki. Jęknęła głośno i poczułem jej dłonie na plecach, gdy przyciągnęła mnie bliżej siebie. Zaskoczyła mnie swoją siła, gdy obróciła się, górując nade mną. Obserwowałem, jak powoli pieści językiem zagłębienia dookoła mięśni brzucha i zatrzymuje się na dłużej tuż nad linią bokserek, które wciąż miałem na sobie. Jej gorący oddech powodował jeszcze większą erekcję napierającą na bieliznę i naprawdę miałem wrażenie, że jeszcze chwila zwłoki, a nie wytrzymam. Poczułem, jak delikatnym ruchem przesunęła wzdłuż wypukłości, na co jęknąłem głośno wypychając biodra ku górze.
   Widziałem uśmiech, rozjaśniający jej twarz, kiedy w końcu pozbyła się bokserek i zdecydowanym ruchem zacisnęła dłoń na mojej męskości, wywołując nieartykułowane dźwięki wydobywające się z mojego gardła. Przesuwała się w górę i w dół, wzdłuż całej mojej długości, to zacieśniając, to poluźniając uścisk; dotyk, który pojawił się tak nagle, równie gwałtownie zniknął, gdy położyła się obok, gładząc palcami moją nagą, mokrą od potu pierś. Przyglądałem jej się przez długi czas, kciukiem zataczając koła na biodrze Hermiony, wywołując lekkie drżenie ciała. Wyglądała cudownie z zarumienionymi policzkami i pociemniałymi z pożądania oczami, z włosami przylepionymi do spoconego czoła i rozchylonymi z rozkoszy wargami. 
   Pieczętowałem pocałunkami każdy milimetr jej nagiego, rozgrzanego ciała i gdy powoli wsuwałem się w nią, przyciągnęła mnie bliżej, wyginając się w łuk. Złapałem jej nadgarstki, całując czubki palców, a ona z westchnieniem zamknęła oczy. Wymienialiśmy pocałunki, kochając się z namiętnością tłumioną przez ostatnie tygodnie. Nasze ciała poruszały się w zgodnym rytmie, ja powoli poruszałem biodrami, ona zaciskała palce na białym prześcieradle. Całowałem ją niemal bez przerwy, zostawiając wilgotny ślad wszędzie tam, gdzie docierały moje usta, a jej ciało przeszywał dreszcz, z każdym zapieczętowanym przez moje usta miejscem. Hermiona gwałtownie wbiła paznokcie w moje plecy, a gdy fala rozkoszy, którą jej dawałem, przepłynęła, zaczęła się następna, a po niej jeszcze jedna. Jej ciało zaciskało się dookoła mnie i wiedziałem, że dłużej nie będę w stanie powstrzymywać orgazmu, który nadchodził nieuchronnie. Zamykając jej usta pocałunkiem, drżałem, gdy uniesienie eksplodowało całą swoją mocą. 
   Hermiona otoczyła mnie ramionami, przytulając mocno do siebie. Świeczki zgasły, gdy spierzchniętymi ustami przesuwałem wzdłuż jej żuchwy.
   Obserwowałem ją spod przymkniętych powiek, uspokajając oddech, by nie odkryła, że już nie śpię. Widziałem jej smukłe palce przeczesujące pasma poskręcanych włosów, gęsią skórkę, która pojawiła się na odkrytych plecach; łuna księżyca padła na jej kark, uwydatniając czerwony znak, który zrobiłem jej tej nocy. Hermiona poruszyła się; zamknąłem oczy. Czułem, jak materac ugina się pod ciężarem jej ciała, a do moich nozdrzy dolatuje delikatny zapach cynamonu, kiedy ostrożnie kładła głowę na mojej piersi, obejmując mnie ręką w pasie.

środa, 20 marca 2013

[22]. "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."

   Marzec definitywnie postanowił pozbyć się resztek oznak zimy. Zielone źdźbła trawy uginały się na lekkim, ciepłym wietrze. Przy ziemistej dróżce prowadzącej do cieplarni profesor Sprout, która niedługo miała odejść na emeryturę, rosły gajowce żółte, często podkopywane przez nieznośne niuchacze, którym udało się wyrwać z rąk Hagrida. Wielka, fioletowa ośmiornica wygrzewała się w wiosennym słońcu na dużym kamieniu położonym na brzegu jeziora, jednak często zmuszona była chować się w głębinach wody, gdy na błonia wychodzili co bardziej dowcipni uczniowie.
   Przymknęłam oczy, siedząc na schodkach prowadzących do chatki Hagrida. Był poniedziałek, wszyscy byli już po zajęciach. Niektórzy studenci korzystali z pogody, odrabiając lekcje pod osłoną drzew; z boiska do quidditcha dochodziły mnie wrzaski i gwizdy, bo zapewne któraś drużyna właśnie odbywała trening. Oparłam głowę o zatrzaśnięte drzwi, wystawiając twarz ku marcowemu słońcu; ciepłe promienie delikatnie pieściły moją skórę. Starałam się zapomnieć o rozmowie z Ginny, ale nie było łatwo wyrzucić tego wspomnienia z głowy; wyznanie, iż naprawdę zakochałam się w Malfoyu, powracało nieustannie, niczym złośliwy bumerang.
  - Hermiona?
   Hagrid zatrzymał się kilka stóp ode mnie, przytrzymując za obrożę Kła, który ślinił się tak bardzo, że ktoś mógłby uznać, iż właśnie zjadł potrawkę ze ślimaków. Rubeus miał na sobie pomarańczowo-brązową flanelową koszulę; w potarganych włosach tkwiły pojedyncze liście i połamane gałązki, a wielką dłoń zaciskał na kuszy.
  - Cześć, Hagridzie - odpowiedziałam, wstając ze schodków. - Jakieś problemy w Lesie? - spytałam, spoglądając znacząco na jego broń.
  - No... tego... - Hagrid wyraźnie się zmieszał. - Chyba żem nie powinien o tym rozmawiać. Rozumisz, sprawy Hogwartu - dodał, wypinając dumnie pierś. - No, ale żeś psorką jest, więc...
  - Spokojnie, Hagridzie - przerwałam mu, unosząc dłoń. - Nic nie musisz mówić.
  - Długo na mnie czekałaś? - spytał, otwierając drzwi i wpuszczając do izby mnie oraz psa.
  - Tylko chwilę. - Usiadłam na krześle, uważając, by nie zahaczyć głową o mięso zwisające spod sufitu.
  - Szkoda, żeś nie przyszła wczoraj - burknął Hagrid, ostrożnie opierając kuszę o ściankę chatki. - Właśnie się wybieram na Pokątną, muszę kupić kilka specyfików na cholerne ślimaki.

~*~

   Podpisałem ostatni dokument i wszystko wsadziłem do brązowej koperty. 
  - Virtus - mruknąłem, a szaro-czarny puchaczyk zleciał ze szczytu szafy, z wdziękiem opadając na biurko i wystawiając nóżkę.
   Ostrożnie przywiązałem do nóżki sówki pakunek zaadresowany do ministra magii; Virtus zahukał z godnością, przekrzywiając zabawnie głowę.
  - Leć do tego napuszonego kretyna - podpowiedziałem, a sowa wyleciała przez otwarte okno, zostawiając za sobą jasnoszare piórko.
   Słońce górowało nad Zakazanym Lasem; nadchodziła wiosna, a więc wszystko zaczynało rozkwitać, przyprawiając mnie o mdłości. Te kwiatuszki, te zielone liście, te całujące się nad jeziorem pary... Brr! Na Slytherina, nigdy nie lubiłem wiosny.
   Przeszedłem przez pokój, zaciskając palce na ramie okna. Z błoni dochodziły mnie radosne głosy uczniów, w oddali mknął niewyraźny kształt, przypominający hipogryfa; w dole przemknęła mi postać Granger. Weź się w garść, Malfoy i zrób coś z tym, pomyślałem i nie zastanawiając się dłużej nad tym, po prostu wyszedłem na korytarze Hogwartu.
   Zbiegłem po schodach, puszczając mimo uszu naganne okrzyki postaci z obrazów; po drodze popchnąłem też kilku uczniów, ale nie zwróciłem na to szczególnej uwagi. Gubiąc oddech dopadłem do drzwi gabinetu Granger i naparłem na klamkę. Drzwi uchyliły się, wpuszczając mnie do środka. Hermiony jeszcze nie było, ale tuż po wejściu ogarnął mnie znajomy zapach perfum, których używała. W kącie stał cynowy kociołek, lśniący czystością, jakby dopiero go wyszorowała. Wolnym krokiem podszedłem do niewielkiej biblioteczki ustawionej pod ścianą. Ironiczny uśmiech wpełzł leniwie na moje wargi, gdy dostrzegłem specyficzną pedantyczność - wszystkie książki zostały ułożone w kolejności alfabetycznej. Przeszedłem do niskiej komody; na drewnianej, wypucowanej powierzchni postawione były zdjęcia. Oczywiście, na większości znajdował się Potter i Weasley oraz jeden z bliźniaków. Dostrzegłem też Molly i resztę jej rodziny, całą drużynę quidditcha, a nawet znalazło się tam miejsce dla tego mięczaka Longbottoma i tej świrniętej Lovegood. Kilka zdjęć było nieruchomych - drobna, brązowowłosa kobieta koło czterdziestki z szerokim, znajomym uśmiechem na twarzy i wysoki, nieco łysiejący mężczyzna o czekoladowych oczach otoczonych ciemnymi rzęsami. Moje spojrzenie jednak przykuła inna fotografia, postawiona z tyłu, jakby zapomniana. Ostrożnie wziąłem do ręki ozdobną ramkę, przyglądając się bliżej postaciom. Było to zdjęcie z szóstej klasy; doskonale pamiętałem ten moment. Była to jedyna kolacja, na którą zaprosił mnie ten szurnięty profesor Slughorn i choć zaklinałem się, że nie pójdę, Zabini niemal przytargał mnie tam siłą. Na nieszczęście jedyne wolne miejsce, jakie było przy stole, znajdowało się tuż obok Granger, która też nie wydawała się być specjalnie z tego względu zadowolona. Kolacja ciągnęła się w nieskończoność, a gdy w końcu wszystkie desery zniknęły ze stołu i miałem nadzieję, że cała ta nudna impreza dobiegnie końca, Slughorn ogłosił, że czas na pamiątkowe zdjęcie. Zdjęcie, na którym dłonie moje i Granger niemal się stykały.
  - Nie ładnie grzebać w cudzych rzeczach.
   Gwałtownie obróciłem się, wypuszczając ramkę z dłoni; z głuchym łoskotem opadła na drewnianą podłogę, a po pokoju rozniósł się charakterystyczny dźwięk tłuczonego szkła. Nagłe pojawienie się Granger, choć przecież wiedziałem, że za chwilę powinna się zjawić, wyprowadziło mnie z równowagi. Ona jednak uśmiechnęła się i przeniosła spojrzenie zmęczonych oczu na fotografię leżącą u moich stóp.
  - Reparo - szepnęła, wskazując różdżką w podłogę.
   Ramka poderwała się do góry, kawałki szkła powróciły na swoje miejsce, scalając się tak doskonale, że nie pozostał żaden znak świadczący o niedawnym wypadku. Przedmiot wylewitował, opadając lekko na komodę.
  - Chciałeś coś konkretnego, czy przyszedłeś tylko po to, żeby porzucać moimi rzeczami? - spytała, przechodząc obojętnie obok mnie.
   Miała na sobie luźny sweter w paski i dopasowane, jasne dżinsy. Długie włosy zostawiła rozpuszczone, co znów przypomniało mi niedawny sen i przez moment nie mogłem oderwać wzroku od jej brązowych oczu, które przyglądały mi się zupełnie bez emocji.
  - Chciałem porozmawiać - powiedziałem stanowczo, siadając na jednym z krzeseł ustawionych dookoła okrągłego stolika, przy którym stanęła Granger.
   Kobieta westchnęła i przewróciła oczami, ale w milczeniu także zajęła miejsce naprzeciwko, strącając z blatu okruszki i zeschnięte liście, które opadły z kwiatów znajdujących się w wazonie.
  - Wybacz, że nie zaproponuję ci niczego do picia, ale nie mam pod ręką żadnej trucizny.
  - Byłaś niedawno u Weasley, co? - mruknąłem, mrużąc oczy.
   Jej brązowe tęczówki rozbłysły, gdy podniosła wzrok znad swoich splątanych dłoni i spojrzała na mnie z lekkim zainteresowaniem.
  - Skąd ten pomysł? - spytała, przekrzywiając głowę.
  - Ta ruda wiewiórka mnie nienawidzi.
  - Malfoy, ciebie wszyscy nienawidzą.
  - Oprócz ciebie - rzuciłem szybko, przyglądając się jej reakcji.
   Powoli wypuściła powietrze z płuc, przygryzając dolną wargę. Niemal słyszałem trybiki w jej głowie, gdy zastanawiała się nad stosowną odpowiedzią, ale po chwili najwyraźniej zrezygnowała, bo po prostu westchnęła, a na jej twarzy znów zapanowała obojętność.
  - Więc zaszczyciłeś mnie swoją obecnością tylko po to, by poinformować mnie, iż cię kocham, Malfoy? Zbytek łaski.
   Była dziwna. Zazwyczaj jej temperament wydawał się być nieokiełznany, niczym ogień. Teraz zdawała się być chłodna i obojętna, zupełnie tak, jakbym był dla niej lekko irytującą muchą bzyczącą nad uchem, którą odganiała leniwym ruchem ręki. Ale... Cholera! Malfoy może być podstępnym wężem, niezwyciężonym smokiem, groźnym wilkiem, dumnym orłem, ale na pewno nie nic nie znaczącą muchą!
  - Dlaczego nie chcesz dać nam szansy? - spytałem, unosząc brwi.
   Spojrzała na mnie, ja na idiotę. Gdybym nie siedział, zapewne usiadłbym pod wpływem tego dobitnego spojrzenia. Kąciki ust powędrowały do góry, ale orzechowe oczy były chłodne i zimne, zupełnie tak, jakbym patrzył w lustro, z tą różnicą, że moje tęczówki były szare.
  - Możesz myśleć o Gryfonach co sobie chcesz, ale nie jesteśmy głupcami, Malfoy. Nie ufam ci. Nie wierzę ci. Nie sądzę, że jesteś zdolny do miłości. Nigdy nikogo nie kochałeś. Możesz mówić, że się mylę, możesz wmawiać mi swoją miłość, ale ja w to nie uwierzę, Malfoy. I co, myślisz, że możesz przyjść do mnie z tekstem: Tak się złożyło, że nie goliłem się od dwóch dni, ale wciąż wyglądam seksownie, a ja rzucę się w twoje ramiona?
   Zabolało. Nigdy nikogo nie kochałeś... Te słowa były dla mnie niczym policzek. Otwarłem usta, by coś powiedzieć, ale ona nie pozwoliła mi na to. Wstała szybko i dostrzegłem, że po jej twarzy spływa łza, którą natychmiast starła.
  - Mam nadzieję, że kiedy wrócę, już cię tu nie będzie, Malfoy. Mogę cię kochać, ale nie chcę cię w swoim życiu - dodała i zamknęła za sobą drzwi.

~*~

   Oparłam się o chłodną kamienną ścianę, gwałtownie nabierając powietrza do płuc. Zachowanie spokoju wymagało ode mnie wszystkich sił; serce i rozum walczyły o dominację i niesprawiedliwym było, że nie potrafiły się dogadać. Pragnęłam Malfoya. Pragnęłam go całym sercem i duszą, ale rozum podpowiadał, że to Ślizgon, śmierciożerca, a przede wszystkim właśnie Malfoy. Malfoy, który mnie wykorzysta i porzuci.
   Odetchnęłam i skierowałam się do południowego skrzydła, by jak najszybciej przejść na siódme piętro. Wspięłam się po marmurowych schodach, raz po raz pozdrawiając osoby z portretów, które narzekały na brudne ramy i domagały się wizyty Filcha, czym jeszcze bardziej doprowadzały mnie do szału. Zatrzymałam się w pół kroku; przy wejściu do Pokoju Życzeń, tuż obok starego gobelinu zebrał się niewielki tłumek, żywo dyskutując.
  - Co tutaj się dzieje? - spytałam, podnosząc głos.
   Grupka uczniów spojrzała na mnie, zupełnie zaskoczona, przerywając gorączkowe rozmowy. Przez chwilę trwali w milczeniu, po czym jedna z uczennic Ravanclawu podeszła do mnie, podając mi zwiniętego w rulonik Proroka Wieczornego. Niecierpliwym ruchem wzięłam od niej gazetę; jeden rzut oka na pierwszą stronę wyjaśnił mi zachowanie uczniów.

Dzisiejszego popołudnia doszło do zamieszek na ulicy Pokątnej. Grupa śmierciożerców deportowała się na główną aleję, rzucając uroki i zaklęcia na niczego nie spodziewających się czarodziejów.
"To było straszne! - wyznaje Olivia Wood. - Pojawili się znikąd i od razu wyciągnęli różdżki. Nie dali nam żadnych szans... Wszędzie roiło się od ludzi zwijających się z bólu po Cruciatusie, a zielone promienie Avady Kedavry śmigały w każdą stronę."
Kilkanaście osób zostało poważnie rannych i przewiezionych do Szpitala Św. Munga, kilku zostało zabitych.


   Zacisnęłam palce na papierze, zgniatając go. Nie zwracając uwagi na dziwne spojrzenia uczniów, rzuciłam im Proroka pod nogi i pognałam do swojego gabinetu. Wbrew wszystkiemu, co niedawno powiedziałam, miałam nadzieję, że wciąż zastanę tam Malfoya, który wyjaśni mi, co tak naprawdę się dzieje.
   Drzwi uderzyły z hukiem o ścianę, gdy pchnęłam je i stanęłam w progu, zaskoczona. Faktycznie, Draco wciąż tutaj był. Stał przy oknie, zwrócony do mnie tyłem, z rękoma splecionymi za plecami. Ale to widok Harry'ego i Rona bardziej mnie zaskoczył. Moi przyjaciele siedzieli na sofie, wyjątkowo bladzi, a ich oczy były dziwnie nieobecne. Potter podniósł głowę i spojrzał na mnie, a w zielonych tęczówkach dostrzegłam niewyobrażalny ból.
   - Co... - zaczęłam, ale głos uwiązł mi w gardle.
   - Hermiono... - zachrypiał Ron. - Hagrid nie żyje.
   Nie mogłam nic zrobić. Patrzyłam na nich. Harry. Ron. Draco. Nie mogłam się ruszyć. Harry, Ron, Hagrid... Nie! Cofnęłam się o kilka kroków, chwiejąc się lekko.
   - Nie... Nie... Nie, nie, nie! - zawołałam, nieświadoma łez spływających mi po twarzy. - Nie, to nie może być prawda!
   - Był obecny przy tych zamieszkach na Pokątnej - szepnął Harry, a po jego twarzy również zaczęły spływać słone krople, gdy wstał, kierując się w moją stronę.
   - Nie... - jęknęłam. - Nie! Kłamiesz, kłamiesz! Hagrid żyje, nie mógł umrzeć! - Straciłam panowanie nad sobą i swoim ciałem, uderzając Pottera w pierś. -  Żyje! Słyszysz!? Żyje! - Krzyczałam, zadając przyjacielowi kolejne ciosy z zaciśniętych dłoni.
  - Hermiono, przestań - mruknął Harry, próbując uchwycić moje nadgarstki.
  - On żyje! Żyje, musi żyć! Kłamiesz, wszyscy kłamiecie!
   Czyjeś silne ramiona objęły mnie mocno, odrywając od Pottera i przytulając do siebie. Poczułam w nozdrzach zapach whisky i mielonej kawy, i wiedziałam już, że to Malfoy. Kołysał mnie powoli, zupełnie tak, jakbym była małym dzieckiem. Głaskał po głowie, a ja łkałam, powoli się uspokajając, chowając twarz w jego czarnej marynarce.
   - Nie... nie, to niemożliwe...
   - Hermiono...
   - Nie! Nie... nie...
   - Hermiono...
   - Idźcie już. - Draco uniósł nieznacznie głowę, przytulając mnie mocniej. - Jest zmęczona, idźcie...
   Poczułam na plecach niepewne klepnięcie Ronalda, a Harry uścisnął mocno moje ramię, a po chwili drzwi zamknęły się za nimi i zostaliśmy sami.
   - Cii... Już dobrze - szepnął, zanurzając nos w moich włosach. - Będzie dobrze...



Od autorki: Z tego miejsca pragnę jedynie przeprosić moją drogą Philippę, której od dawna obiecuję nadrobienie zaległości w jej rozdziałach, a tak naprawdę wciąż nie mogę do tego przysiąść, obładowana innymi sprawami. Wierz mi, że w końcu to zrobię, bo co jak co, ale Twoje opowiadanie jest niesamowite. Wszystkich moich czytelników zapraszam właśnie do niej: www.magiczna-wersja-codziennosci.blogspot.com

poniedziałek, 18 lutego 2013

[21]. "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."

   Ostrożnie przesunąłem dłońmi po drewnianym barze, nie chcąc, aby jakaś pierdolona drzazga weszła mi pod skórę. Objąłem dłońmi szklankę, na dnie której znajdowały się ostatnie krople Ognistej Whisky; gardło piekło mnie niemiłosiernie od wypitego trunku, przez co robiłem się coraz bardziej poirytowany. Myślałem, że odrobina alkoholu wystarczy, by choć na chwilę zapomnieć o Granger i całym tym pieprzonym bagnie, w jakie wdepnąłem, niestety, myliłem się. Przymknąłem oczy, czując pulsujący ból w potylicy. 
  - Małą, czarną. - Usłyszałem znajomy głos obok mnie i ledwo powstrzymałem się od głośnego jęku protestu.
  - Czego tu szukasz, Zabini? - spytałem. 
   Blaise opierał się łokciami o kontuar. Ubrany w swój najlepszy i, prawdopodobnie jedyny, czarny garnitur z granatowym krawatem zawiązanym pod szyją, spoglądał na mnie z tym swoim szerokim, oślepiającym uśmiechem, na widok którego większość dziewczyn miała mokrą bieliznę. 
  - Jezu, Malfoy, po prostu wpadłem na kawę. Przecież nie jest tak, że szukam swojego przyjaciela, który zniknął zaraz po tym, jak rozmawiał z pewną śliczną nauczycielką z Hogwartu, no nie? - Zabini rzucił słowo podziękowania w stronę kelnerki, która podsunęła mu białą filiżankę wypełnioną ciemną cieczą. - Więc jak, co się stało? Zagroziła, że rzuci na ciebie upioragacka? Bo wiesz, jeśli tak, to muszę ci powiedzieć, że bardziej przejąłbym się tą groźbą z ust Ginny Weasley. Ta to dopiero...
  - Zabini, zamkniesz się w końcu, z łaski swojej? - przerwałem mu, marszcząc brwi.
   Czarnoskóry mężczyzna jedynie pokręcił głową, dmuchając w swój napój. Przez chwilę delektowałem się ciszą, która nastała, nie przejmując się zupełnie towarzystwem innych gości lokalu. Wyprostowałem się, dopijając zawartość swojej szklanki, po czym odstawiłem ją głośno na blat, dokładając także kilka sykli. Powoli odwróciłem się, by usiąść bokiem na stołku barowym; prawą ręką podparłem się o zadrapany kontuar. 
  - Kocham ją - wyrzuciłem z siebie. 
   Blaise parsknął i prychnął, wypluwając z ust kawę; kropelki napoju wylądowały na barmance, która obrzuciła Zabiniego morderczym spojrzeniem i wyciągnęła różdżkę, czyszcząc ubranie i mokry blat. Mój towarzysz jednak zupełnie nie zwrócił na to uwagi, jedynie otarł usta wierzchem dłoni, cały czas pokasłując. Spojrzenie jego brązowych oczu spoczęło na mojej twarzy, doszukując się oznak kłamstwa. 
  - Mówisz poważnie... - sapnął, zaskoczony. - A co ona na to? 
   Przewróciłem oczami, zeskakując ze stołka. Spojrzałem na niego pobłażliwie, wykrzywiając usta w dziwnym grymasie. 
  - A jak myślisz, Zabini? Nienawidzi mnie - rzuciłem przez ramię i wyszedłem z lokalu.

~*~

  - Hermiono, wszystko dobrze? 
   Minerva położyła łagodnie dłoń na moim ramieniu, pochylając się nieco w moją stronę. Dyrektorka właśnie skończyła śniadanie i miała wychodzić właśnie z sali, gdy najwyraźniej jej uwagę przykuł moja wciąż pełna miseczka owsianki. Drgnęłam i spojrzałam w jej bystre, niebieskie oczy, zmuszając się do uśmiechu.
  - Wszystko w porządku, Minervo - odpowiedziałam cicho, spuszczając wzrok.
   Usłyszałam ciche westchnięcie, a jej szczupłe, długie palce zacisnęły się mocniej na moim ramieniu, gdy stała tak jeszcze przez chwilę, rozmyślając nad czymś.
  - Słuchaj serca, Hermiono... - powiedziała w końcu, rozluźniając uścisk. - I tak, możesz odwiedzić przyszłą panią Potter - dodała na odchodnym.

   Nie wiedziałam  skąd profesor McGonagall wiedziała, co mnie dręczy, ale nie zastanawiałam się nad tym. Wolnym krokiem przemierzałam główną ulicę Doliny Godryka. Kiedy ostatni raz tu byłam, wszystkie domki przykrywała pierzyna ze śniegu. Teraz na licznych drzewach rokwitały pączki liści, a zielona trawa uginała się pod naciskiem stóp. Małe dzieci ubrane w cieplejsze swetry bawiły się w ogrodach, skądś dochodził głośny jęk Lelka Wróżebnika i wesołe szczekanie psów. Zatrzymałam się przed furtką domu Harry'ego, zaciskając palce na metalowym pręcie. Potter zapewne był w pracy, ale miałam nadzieję, że zastanę Ginny, by móc z nią porozmawiać. Ostrożnie pchnęłam uliczkę; żwir chrzęścił nieprzyjemnie pod nogami, gdy wąską ścieżką skierowałam się do brązowych drzwi.
  - Hermiona! - Twarz Ginny pojawiła się w szczelinie otwartych drzwi, które po chwili otworzyła szerzej, wpuszczając mnie do środka.
  - Coś się stało? - spytała rudowłosa, gdy ściągnęłam z siebie lekki płaszczyk i usiadłam na jednym z krzeseł w kuchni.
   Pomieszczenie wypełniał przyjemny, smakowity zapach ciasta dyniowego, który był specjalnością Ginny. Uśmiechnęłam się, widząc, jak szczotka w zlewie samoistnie zmywa naczynia, a miotełka zmiata piasek z przedpokoju. Nie sądziłam, że z panny Weasley zrobi się taka gospodyni - od dawna uważałam, że Ginny jest raczej typem karierowiczki.
  - Musi się coś stać, żebym odwiedziłą przyjaciółkę? - spytałam, oplatając palce wokół kubka z gorącą herbatą.
   Weasley spojrzała na mnie z politowaniem, unosząc brwi. Westchnęłam cicho, czekając, aż w końcu usiądzie, by móc z nią na spokojnie porozmawiać, ale Ginny machnęła kilka razy różdżką; czyste i suche naczynia ułożyły się w szafkach, zebrane okruszki i piasek wylądował w śmietniku, żaluzje podsunęły się do góry, wpuszczając więcej promieni słońca, a na stoliku przede mną wylądował talerzyk z kruchymi ciasteczkami.
  - Właściwie niedługo muszę wychodzić... - zaczęła, siadając na krześle naprzeciwko mnie - ... ale myślę, że zdążymy porozmawiać.
  - Gdzie wychodzisz? - spytałam, maczając ciastko w herbacie.
  - No wiesz, dzisiaj jest mecz. Irlandia kontra Walia.
   Skinęłam głową; faktycznie, w Proroku pisali coś na ten temat, jednak quidditch nigdy specjalnie mnie nie interesował. Czułam na sobie przenikliwy wzrok brązowych tęczówek Ginny, ale udawałam, że tego nie dostrzegam. W milczniu zjadłam jeszcze dwa ciasteczka i wypiłam połowę herbaty, nie zważając na to, iż parzy mi język, aż wreszcie podniosłam wzrok.
  - Zakochałam się - wyznałam.
  - Och, to wspaniale! - Twarz rudowłosej rozjaśnił szeroki uśmiech, ukazujący chyba wszystkie jej zęby. Delikatne zmarszczki wokół jej oczu pogłębiły się, a nos nieco zmarszczył. - Kim jest ten szczęśliwiec?
  - Malfoy... - szepnęłam cicho.
  - Przepraszam, nie dosłyszałam? - Ginny zmarszczyła czoło.
  - Zakochałam się w Malfoy'u - powiedziałam głośniej.
   Usta Ginevry otworzyły się szeroko, a brwi powędrowały wysoko. Ręka z ciasteczkiem zatrzymała się w połowie drogi. Kobieta spojrzała na mnie z szokiem wymalowanym na twarzy. Wolnym ruchem położyła dłonie na stole, splatając ze sobą palce.
  - Błagam, powiedz, że sobie żartujesz. Zakochałaś się w Draconie Malfoy'u?
   Ostrożnie pokiwałam głową, przytakując jej słowom. Ginny jęknęła głośno, ukrywając piegowatą twarz w dłoniach, co wcale nie poprawiło mi nastroju. W milczeniu przyłożyłam kubek do ust, wolno sącząc przestygły napój. Po chwili jednak panna Weasley się opamiętała. Opuściła ręce i spojrzała na mnie, a w jej brązowych oczach pojawiło się coś, czego nie potrafiłam zdefiniować.
  - Hermiono... Ja... - Ginny westchnęła ciężko. - Słuchaj - powiedziała stanowczo. - Cieszyłam się, kiedy byłaś z Fredem. Myślałam, że zostaniemy rodziną, ale wtedy on... Wtedy on umarł, a ja chciałam dla ciebie jak najlepiej. Życzyłam ci i wciąż życzę ci szczęścia i miłości, ale... Malfoy? Hermiono, opamiętaj się! Draco może i się zmienił, może nie jest taki zły, jak zawsze myśleliśmy, ale to wciąż Malfoy i...
  - Myślisz, że tego nie wiem, Ginny?! - krzyknęłam, wstając gwałtownie.
   Krzesło upadło z hukiem na lśniące czystością kafelki, kubek przewrócił się, rozlewając po blacie stołu resztę napoju. Oparłam dłonie na stoliku, przenosząc cały ciężar ciała na ręce. Ginny uniosła brwi, zaskoczona moją reakcją.
  - Myślisz, że nie wiem tego wszystkiego?! Też miałam nadzieję, że wyjdę za Freda i będziemy żyć długo i szczęśliwie! Ale wiesz co?! Tak się nie stało, bo jak słusznie zauważyłaś, twój brat nie żyje! Już nigdy mnie nie przytuli, już nigdy mnie nie pocałuje, nigdy się nie uśmiechnie i nie powie, jak bardzo mnie kocha! Pogodziłam się z tym. Naprawdę się pogodziłam... Przez te lata, kiedy nie było mnie w Anglii... Każdy dzień spędziłam na pielęgnowaniu w sobie nienawiści do każdego śmierciożercy, każdego drania, każdego... I proszę, wróciłam na ślub swojego najlepszego przyjaciela i zakochałam się w swoim największym wrogu! Myślisz, że tego właśnie chciałam?! O takiej miłości marzyłam?
   Przymknęłam oczy, czując, jak po policzkach spływają mi łzy. Serce biło mocno, a ręce drżały niekontrolowanie. Odetchnęłam, uspokajając oddech. Pospiesznie zebrałam płaszcz i torebkę, kierując się do wyjścia.
  - Przepraszam za najście, Ginn - rzuciłam przez ramię, wychodząc na ulice Doliny Godryka.

~*~

   Dmuchnęła w gwizdek. Creswell zacisnął palce na złotym zniczu, mecz się skończył. 340 do 210 dla Irlandii. Skierowała trzonek miotły w dół, lecąc wśród ogólnego aplauzu i narodowego hymnu, który intonowali dumni Irlandczycy. Wylądowała miękko, opierając stopy na sprężystej, świeżo przyciętej trawie i po raz ostatni uścisnęła dłonie graczom i pospiesznie skierowała się w stronę szatni. Jak się spodziewała, przy wyjściu ze stadionu czekała już grupa reporterów i kilku czarodziei z aparatami w rękach, czyhając na zawodników; wpadła do swojej szatni, odkładając miotłę na drewnianą ławkę i ściągając swój strój sędziego przez głowę. Zamarła, słysząc cichy szmer i odruchowo sięgnęła do szafki, chwytając leżącą tam różdżkę i błyskawicznie się obracając.
  - Och, Harry - mruknęła, opuszczając różdżkę. - Mogłam cię zabić.
  - Zabić? - Potter uniósł brew, uśmiechając się zawadiacko, zupełnie tak, jak jego ojciec chrzestny. - Kochanie, mówisz do Chłopca, Który Przeżył.
  - I który zaraz może paść trupem - dodała, z uśmiechem odbierając od chłopaka bukiet margaretek, które dla niej przyniósł.
  - Byłaś świetna. - Mężczyzna objął rudowłosą w pasie, przyciągając ją do siebie i składając czuły pocałunek w jej włosy.
   Kobieta przewróciła oczami, ale na jej jasnej twarzy cały czas błąkał się uśmiech, całkiem typowy dla całej rodziny Weasley'ów. Ginny pospiesznie naciągnęła na siebie spodnie i założyła granatową koszulkę z jakimś dziwnym, roślinnym motywem, po czym chwyciła rączkę swojej miotły, zatrzaskując blaszaną szafkę. Narastający wrzask z trybun poinformował ich, że zwycięska drużyna właśnie schodzi z boiska, co nie daje im szans na to, by wydostać się głównym wyjściem ze stadionu; w milczeniu obrócili się dookoła własnej osi, znikając z cichym pyknięciem.
   Ginny nigdy nie lubiła teleportacji; w przeciwieństwie do swoich braci, którzy często korzystali z tego środka transportu. Ona zdecydowanie bardziej wolała miotły.
  - Ginn, czekaj - szepnął Harry, gdy dziewczyna chciała właśnie przejść do salonu.
   Rudowłosa spojrzała na niego, wyraźnie zaskoczona, unosząc brwi. Mężczyzna łagodnym ruchem nakazał jej milczenie i skinął głową stronę kuchni, zaciskając palce na różdżce. Kuchenne krzesło leżało wywrócone na płytkach, z blatu skapywała rozlana herbata, a wszędzie rozsypane były okruszki ciasteczek.
  - Na Merlina, Harry, sądzisz, że Śmierciożercy wpadli na herbatkę? - Kobieta roześmiała się, wyjmując magiczne drewienko z kieszeni spodni i szybko doprowadzając kuchnię do porządku. - Hermiona wpadła, miałyśmy małą... wymianę zdań, to wszystko. Ale... - Ginny ściągnęła brwi, przyglądając się swojemu partnerowi. - Harry, co się stało?
  - Musimy porozmawiać, Ginny - powiedział całkiem poważnie, opierając się plecami o ścianę. - Chodzi o te ostatnie morderstwa.


~*~

   Kto wymyślił to cholerne uczucie? Jaki idiota wpadł na pomysł miłości? I, cholera, dlaczego to właśnie przytrafiło się mnie?! I... dlaczego, skoro już się trafiło, nie mogło choć raz być dobrze? Z frustracji uderzyłem pięścią w szafę, już po chwili tego żałując. Poobcierane kostki zapiekły, a ten uczynek nie przyniósł mi oczekiwanej ulgi.
   Kiedy wróciłem do zamku, nie widziałem Granger. Zapewne zamknęła się w swoim gabinecie, ważąc eliksiry.
  - Z resztą, co cię to obchodzi, Malfoy? - mruknąłem do siebie, siadając na łóżku.
  - Gadanie do siebie to niezbyt dobry objaw.
   Podniosłem głowę, wpatrując się w Zabiniego, stojącego w progu. Brunet opierał się ramieniem o framugę drzwi. Wciąż był w swoim garniturze, teraz jednak był znacznie bardziej pomięty, a na kołnierzyku białej koszuli dostrzegłem ślad różowej szminki. Musiał zauważyć mój wzrok, bo uśmiechnął się półgłębkiem i zachęcony, wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.
  - Zaskakujące, jak bardzo kobietom podobają się garnitury.
   Parsknąłęm urywanym śmiechem. Blaise przeszedł przez pokój, zdejmując z siebie marynarkę  i przewiesił ją przez jednego z krzeseł, na którym po chwili usiadł okrakiem, opierając przedramiona na drewnianym oparciu. Przekrzywił głowę, przyglądając mi się z uwagą.
  - Zachowałem się jak idiota - wyznał.
  - To żadna nowość, jesteś idiotą - odparłem, wzruszając ramionami.
  - Mógłbym się z tobą kłócić... Albo nawet i zgodzić, gdyby nie fakt, że sam jesteś idiotą.
  - Niby dlaczego, Blaise? - spytałem, opadając na świeżo wyprane poduszki.
  - Zakochać się w Gryfonce?
   Przewróciłem oczami. Musiał mi to wypominać? Musiał do tego wracać? Do cholery, sam sobie się dziwiłem, nie potrzebowałem jeszcze kazań od tego palanta!
  - Sam podkochiwałeś się w Weasley, jeszcze w szkole - odparłem zapalczywie.
  - Na Slytherina, Malfoy! Ale w Granger?! - warknął.
   Usłyszałem jak pospiesznie wstaje, odsuwając krzesło. Chwilę później materac ugiął się po jednej stronie i teraz czułem mocny zapach jego perfum. Zmarszczyłem nos, odsuwając się nieznacznie.
  - Wiem, serce nie sługa i inne te bzdury... - westchnął ciężko. - I w sumie nie mam nic przeciwko, cieszę się, że w końcu coś poczułeś, ale...
  - Ale?
   Milczał. Przeniosłem wzrok, obserwując jego wyprostowaną, nieco spiętą sylwetkę. Zabini marszczył mocno brwi i zaciskał zęby, co mnie zaskoczyło. Przez tyle lat, ile go znałem, widziałem go takim tylko kilka razy i zawsze chodziło o coś poważnego.
  - Przemyślałeś to chociaż? Ona nie jest... Ona nie jest panną na jedną noc, Draco - powiedział w końcu, przenosząc na mnie swój wzrok. - Będziesz skończonym kretynem, jeśli ją skrzywdzisz tylko dlatego, że się pomyliłeś.
   Nie odpowiedziałem. Przecież ja to wszystko wiedziałem. Zdawałem sobie sprawę z tego, że mogę ją skrzywdzić jednym, nieprzemyślanym słowem. Ale nie chciałem tego - na hipogryfa! Po raz pierwszy w życiu pragnąłem jedynie być szczęśliwy. Z nią przy boku.
  - Blaise?
  - Hm?
  - Chyba nie po to tutaj przyszedłeś, prawda? - spytałem, chcąc zmienić temat.
   Nie zrobiłem tego taktownie i dyskretnie, co oświadczyło mi głośnie westchnięcie przyjaciela. Nie drążył jednak tematu. Przeciągnął się pospiesznie i wstał, zakładając ręce na piersi.
  - Kingsley chce w końcu dostać swoje raporty - oznajmił. - Poza tym w ministerstwie robi się strasznie gorąco.
  - Seryjny czarnoksiężnik? - spytałem, siadając. Spuściłem stopy na drewnianą podłogę i odruchowo zacisnąłem palce na różdżce.
  - Mają podejrzenia, że to dawni śmierciożercy, którym udało się uniknąć Azkabanu... Prawdopodobnie dowodzi nimi Teodor. Teodor Nott.


Od autorki: Zdaję sobię sprawę, że rozdział to totalny zapychacz i mam nadzięję, że wybaczycie mi to. Chcę też podziękować za wszelkie komentarze z waszej strony za te miłe i mniej miłe słowa, które naprawdę dają mi siłę i motywację do dalszego pisania. Możecie być pewni, że gdyby nie Wy, ta historia zakończyła by się już dawno, dawno temu. Pragnę tylko powiedzieć, że naprawdę czytam wszystkie Wasze wiadomości i obiecuję, że powrócę do dawnego zwyczaju odpisywania na wszystko, tak więc - spodziewajcie się rychłych wiadomości ode mnie.
Ostatnio spotkałam się z ciekawym pomysłem, a mianowicie: Ask characters. Jestem ciekawa, czy ten pomysł przypadnie Wam do gustu, więc jeżeli macie jakieś pytania do któregokolwiek z bohaterów mojego opowiadania - piszcie: http://ask.fm/vanilia03 (dodajcie tylko imię bohatera).

sobota, 19 stycznia 2013

[20] "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."

   Z reguły nie dedykuję nikomu swoich rozdziałów. Tym razem chcę to zrobić. Tak więc rozdział dwudziesty pragnę podarować tym wszystkim osobom, które zostawiły tutaj swój ślad, a szczególnie tym nielicznym, którzy pod poprzednim rozdziałem pozostawili komentarz. Dziękuję, że czekaliście tyle czasu na nowość. Dziękuję, że trwaliście w przekonaniu, iż uda mi się to osiągnąć i Was nie zostawię. To nie są puste słowa. Każdemu z Was odpisałam pod rozdziałem 19 - jeśli nie widziliście, zajrzyjcie, proszę. Dziękuję raz jeszcze za to, że jesteście.


   Marcowe słońce wyglądające zza drzew Zakazanego Lasu sprawiło, że cały śnieg otaczający Hogwart stopniał, pozostawiając po sobie rozmokłą ziemię. Lód na jeziorze także zniknął i trytony coraz częściej wystawiały nad wodę swoje zielonowłose głowy i rozmawiały po cichu w swoim języku. Niestety, nie pozostawały na powierzchni zbyt długo; gdy ich czarne oczy dostrzegały zbliżających się uczniów, czym prędzej nurkowały, zanurzając się w głębiny jeziora.
   Na błotnistych błoniach pojawiało się coraz więcej uczniów, cieszących się nadchodzącą wiosną. Niektórzy spacerowali, inni kierowali się w stronę cieplarni, a ich koty coraz częściej urządzały sobie wycieczki w stronę Zakazanego Lasu i chatki Hagrida.
   Na wierzbie bijącej pojawiły się małe pączki, a ptaki przysiadywały na jej gałęziach, świergocząc wesoło i uciekając przed atakami złośliwego drzewa. Rubeus zrzucił z siebie futro z norek i paradował teraz po błoniach w obszernych, ciepłych koszulach, a przy jego nodze wiernie włóczył się Kieł, obśliniając wszystko, co nawinęło mu się pod pysk.
   Mi nie było dane radować się tą wesołą, coraz bardziej wiosenną atmosferą. Czytając sprawdziany trzecioklasistów robiłam się coraz bardziej poirytowana; nie wiedziałam już, czy to ja jestem aż tak złą nauczycielką, czy to oni są wyjątkowo tępymi uczniami. Wystawiając kolejne duże i okrągłe O, bałam się, sięgając po ostatnią pracę. Powoli przesuwałam ostrzem pióra pod schludnym pismem, z podziwem kiwając głową. Byłam pewna, że taką pracę może oddać jedynie Krukon, więc nie zdziwiłam się, widząc u góry podpis Alexandry Smith, którą dobrze zapamiętałam ze swojej pierwszej lekcji. Raz jeszcze przejrzałam pracę i wystawiłam wybitnego, po czym schowałam pióro do szuflady biurka i wyprostowałam się. Miałam ochotę na długą kąpiel...
   Kilkanaście długich minut później stanęłam przed ozdobnymi, drewnianymi drzwiami, rozglądając się dookoła po pustym korytarzu. Poprawiłam ramię torby, w której schowałam czyste ubrania i przyłożyłam dłoń do drzwi, szepcąc cicho: Magnoliowy sad. Okrągła, srebrna klamka przekręciła się z cichym trzaskiem, a skrzydło uchyliło się, wpuszczając mnie do środka. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, mrużąc oczy i przyzwyczajając się do delikatnej, niebieskiej poświaty, która wpadała do pomieszczenia przez okrągłe okna umieszczone niemal tuż pod sufitem. Uwielbiałam łazienkę dla nauczycieli od chwili, gdy tylko ją zobaczyłam. Zwłaszcza, że prawie nikt z niej nie korzystał. Była znacznie większa od tej, do której chadzałam jako prefekt; basen zajmował niemal całą podłogę, a przy jednej ze ścian znajdowała się kabina prysznicowa, niemal tak duża, jak mój własny gabinet. Zrzuciłam z siebie zieloną szatę, pochylając się nad zestawem złotych, srebrnych i miedzianych kurków, odkręcając je losowo i czym prędzej zrzuciłam z siebie plisowaną spódniczkę i białą bluzkę, składając wszystko w równą kosteczkę i odkładając do jednej z wnęk wydrążonych w kamieniu. Ze stosu puchatych ręczników zabrałam ten w barwach Gryffindoru i rzuciłam go w stronę wejścia do głębokiego basenu, teraz niemal już zapełnionego wodą. Pozbywszy się bielizny szybko zeszłam po schodkach do akwenu; moje nozdrza od razu zaatakował mocny zapach lawendy, a ciało opatulone zostało niebieską pianą. Ledwo sięgając stopami dna zatrzymałam się, związując długie włosy w luźny kok, po czy odepchnęłam się od ścianki basenu, przepływając spory kawałek.
   Ciepła woda opływała i pieściła moje ciało, sprawiając, że napięte dotąd mięśnie powoli rozluźniały się. Obserwowałam właśnie, jak niebieska poświata wpadająca przez okno zmienia swą barwę na intensywnie zieloną, gdy klamka przekręciła się, a drzwi otworzyły się na oścież, wpuszczając do środka pomarańczowy blask świec i intruza. Zatrzymał się wpół kroku, a ta chwila pozwoliła mi dostrzec jego platynowe włosy opadające niesfornie na jasne czoło. 
  - Malfoy! - warknęłam, zagarniając wokół siebie pianę. 
  - Daremna próba, Granger - powiedział, a choć nie widziałam dokładnie jego twarzy z powodu cieni na nią padających, wiedziałam, że się uśmiechał. - Widziałem już to wszystko. 
   Krew napłynęła mi do twarzy, zdobiąc ją czerwonymi plamami na policzkach. Byłam pewna, że zastawszy tutaj kogoś, Malfoy odwróci się i odejdzie, tak więc ze zgrozą wpatrywałam się, jak powoli kieruje się w stronę basenu, zdejmując czerwoną koszulę przez głowę i rozpinając czarne spodnie. Odwróciłam głowę, czując, jak serce zaczyna wybijać szybszy, niekontrolowany rytm. 
  - Mógłbyś chociaż poczekać, aż wyjdę - powiedziałam z przekąsem, chcąc zakłócić tę niezręczną ciszę. 
   Niemal podskoczyłam, słysząc jego głos tuż przy swoim uchu, czując gorący oddech na szyi.
  - Nie przeszkadzasz mi... - mruknął, a ja momentalnie spojrzałam w jego twarz, która znajdowała się jedynie kilka cali od mojej - ... i nie wydaje mi się, żebym ja przeszkadzał tobie, Granger.
   Woda rozpływała się wokół jego klatki piersiowej przy każdym poruszeniu, a mięśnie drgały z każdym oddechem. Przysunął się bliżej, tak, że musiałam plecami oprzeć się o chłodną ścianę basenu, by uniknąć kontaktu z jego ciałem. Oparł dłonie tuż przy mojej głowie, a ja wciąż nie mogłam oderwać wzroku od jego stalowych oczu. Czułam się tak, jakby mnie przyszpilił. Za każdym razem, gdy moja odsłonięta szyja miała kontakt z jego oddechem, rozlewała się po mnie przyjemna fala gorąca. 

~*~

   Wyglądała interesująco. Piana okrywała całe jej ciało, a nawet zdobiła czubek nosa, z czego najprawdopodobniej nie zdawała sobie sprawy. Brązowe oczy błyszczały i dopiero teraz, stojąc tak blisko niej dostrzegłem, że tuż przy źrenicach ma kilka niemal złotych plamek. Policzki miała mocno zarumienione, a gdy wolnym ruchem przysuwałem się bliżej niej, czułem, jak cała drży. Urywany, płytki oddech Granger odczuwałem na odkrytej klatce piersiowej i z zaskoczeniem odkryłem, że pomimo ciepłej wody na ciele wystąpiła mi gęsia skórka. Niechętnie oderwałem wzrok od jej niesamowitych oczu i przez chwilę obserwowałem kroplę wody spływającą z jej brązowego kosmyka, który wydostał się spod czarnej gumki. Zagubiona kropelka spływała powoli po szyi i obojczyku, zostawiając po sobie wilgotny ślad i zniknęła pod niebieską pianą. Nieświadomie przysunąłem się jeszcze bliżej niej i poczułem jej krągłości przylegające do mojego ciała. Drgnęła, przymykając oczy.
  - Czemu... - spytała urywanym głosem. - Czemu to wszystko robisz...?
  - Już ci mówiłem, Granger, że mi na tobie zależy... Nie każ mi powtarzać tego po raz trzeci - odparłem cicho, przesuwając powoli dłonią po jej biodrze. 
  Zamarła, rozkoszując się tym nowym doznaniem. Czułem, jak jej sutki twardnieją, ocierając się o moją klatkę piersiową. Powiodłem dłonią w górę, opuszkami palców gładząc jej bok. Już pochylałem się nad nią, by musnąć ustami jej wargi, gdy uniosła powieki i gwałtownie odepchnęła mnie od siebie. Odpłynąłem kawałek, dziękując Merlinowi, że nie zdołała zanurzyć mnie w wodzie; nie zniósłbym takiego upokorzenia. Na jej zarumienioną twarz wpełzł grymas niezadowolenia, lecz w jej oczach wciąż widziałem ogień podniecenia. 
  - I pokazujesz mi to, próbując mnie przelecieć? - spytała, mrużąc oczy. - Nie jest to zbyt dobry pomysł, Malfoy. Nie jestem jedną z panienek, które przylecą na każde twoje skinienie.
   Obserwowałem ją w milczeniu. Idiota, skomentowałem w myślach, żałując swojego postępowania. Jej obecność w łazience nauczycieli mnie zaskoczyła; nigdy dotąd nie spotkałem jej nawet w tych okolicach, a teraz oto była tuż przede mną, okryta jedynie pianą. Wystarczająco trudno było się powstrzymywać od fantazjowania o jej nagim ciele, a co dopiero oprzeć się pokusie dotknięcia choć jego skrawka. Jedyne, czego chciałem, to zdobyć jej zaufanie, a w tym momencie straciłem wszystko. 
  - Nie powiesz mi, że ci się nie podobało - powiedziałem, poirytowany.
   Nie odpowiedziała. Odwróciła się do mnie tyłem i przez chwilę wpatrywałem się w jej kark i nagie ramiona. 
  - Hermiona... - dopowiedziałem, przysuwając się bliżej. Niepewnie położyłem dłonie na ramionach kobiety stojącej przede mną i z ulgą przyjąłem, że nie odsunęła się ode mnie. - Hermiona - powtórzyłem - przepraszam cię za wszystko... Wiem, że uważasz mnie za zimnego drania i... śmierciożercę. Wiem, że uważasz, że nie zasługuję na twoją miłość, ale proszę - nie skąp mi twej przyjaźni. 
   Milczała, ale tym razem nie oczekiwałem odpowiedzi. Byłem na siebie zły za ujawnienie swej słabości i jedyne, czego teraz pragnąłem, to wydostać się stąd i nigdy więcej nie zostawać z nią sam na sam. Dopiero teraz odkryłem, jak zgubny miała ona na mnie wpływ; przy niej moje serce biło ze zdwoją siłą. 
   Wycofałem się i w pośpiechu przywołałem ręcznik z jednej z wnęk. Pospiesznie się wytarłem, powstrzymując się przed tym, by na nią spojrzeć. Wciągnąłem spodnie i niezdarnie zapiąłem guziki koszuli, po czym, nie oglądając się za siebie, wyszedłem, zamykając za sobą dokładnie drzwi.

~*~

  - Pani profesor?
   Ten głos wyrwał mnie z zamyślenia. Otworzyłam szeroko oczy, otrząsając się ze wspomnienia, które zasnuło moje myśli. Czułam się zupełnie jak mała dziewczynka przyłapana na robieniu czegoś niedozwolonego. A przecież myślałam tylko o oczach pewnego mężczyzny.
  - Tak?
   Mały, rudowłosy chłopiec machnął ręką w górę, wskazując na spadające z marmurowego sufitu płatki śniegu. Machinalnie spojrzałam w dół, jedynie upewniając się, że to moja różdżka powoduje, iż cała klasa została pokryta miękkim, zimnym puchem. Machnęłam różdżką, kończąc zaklęcie i uśmiechnęłam się przepraszająco w stronę pierwszoroczniaków, którzy wpatrywali się we mnie szeroko otwartymi oczami; miałam jedynie nadzieję, że było to wywołane zachwytem nad "moimi zdolnościami magicznymi".
  - Tak więc... Klątwa Upiorów. Czy ktoś wie, na czym ona polega? - spytałam, odkładając różdżkę na biurko, uznając, że dziś nie jest ona zbyt bezpieczną bronią w moich rękach.
   Rozejrzałam się po sali, jednak nikt nie podniósł ręki. Z irytacją odkryłam, że dwójka Ślizgonów, zajmująca ostatnią ławkę pod oknem zapadła w drzemkę. Pospiesznie odsunęłam krzesło i podeszłam do nich szybkim krokiem, rzucając spojrzenie na klasę.
  - Z wielką przyjemnością pokazałabym wam, na czym polega klątwa, gdyby nie było to zabronione - powiedziałam, czym wywołałam ogólny śmiech.
   Stanęłam za ich krzesłami, podwijając rękawy soczyście czerwonej szaty i zacisnęłam palce na białych kołnierzach koszul, ciągnąc ich w górę. Poderwali się automatycznie, z cichym okrzykiem na ustach.  Zdążyłam jedynie odjąć Slytherinowi dwadzieścia punktów kiedy zabrzmiał dzwonek, a podopieczni domu Węża wyszli, rzucając mi urażone spojrzenia.
    Westchnęłam cicho, chowając twarz w dłoniach.

~*~

  - Draco...
   Spojrzałem na nią, uśmiechając się nieznacznie. Stała pod dębem, jednym z moich ulubionych. Miała na sobie obcisłe spodnie i białą, prześwitującą koszule, na którą zarzuciła czerwoną szatę. Brązowe włosy miała spięte gumką, a na jasnej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. 
   Byłem zdziwiony tym, że ją tu zastałem. Czekającą na mnie. Po tym, co zaszło w łazience nie sądziłem, że jeszcze się do mnie odezwie. I to w taki sposób - wymawiając moje imię, które w jej ustach brzmiało tak... słodko. 
   Podszedłem do niej wolnym krokiem, obawiając się, że każdy gwałtowny ruch mógłby ją speszyć. A ona czekała niecierpliwie, przygryzając wargę w tak kuszący sposób, że nie mogłem oderwać wzroku od jej spierzchniętych ust, które mógłbym pieścić całą wieczność. Uniosłem rękę, sięgając do jej włosów, które rozpuściłem, bo właśnie taką lubiłem ją najbardziej. Brązowe loki opadły na ramiona, a na twarzy czułem jej ciepły, miętowy oddech. Zawsze pachniała miętą.
  - Wybacz mi... - szepnąłem, kładąc dłonie na jej talii. 
   Nigdy nie przepraszałem, nigdy nie było dla mnie ważne to, by ktoś mi wybaczył. Nigdy, dopóki nie poznałem jej. Stojącej tuż przede mną z tą dziwną, nieodgadnioną miną i brązowymi oczami przepełnionymi nieznanym mi uczuciem. Powoli uniosła prawą dłoń, opuszkami palców muskając mój policzek, aż w końcu zawędrowała na mój kark, przysuwając do siebie. 
   Jej przyspieszony oddech drażnił moje chłodne, niecierpliwe usta. Jej serce biło tak mocno, że czułem je wyraźnie na swojej klatce piersiowej, gdy wtulała się we mnie, pozbawiając wszelkiej przestrzeni. 
  - Draco... - szepnęła raz jeszcze. 

   Otworzyłem oczy, czując pustkę. Uniosłem nieznacznie głowę, po chwili opuszczając ją na poduszkę. 
  - Na hipogryfa, Malfoy, jaki ty się ckliwy zrobiłeś... - jęknąłem, przysłaniając oczy dłonią. 
   To było nie w porządku. Mogłem mieć każdą. Każdą. Dlaczego więc, na Merlina, moje łóżko jest puste i nie ma w niej tej upierdliwej kujonki? Powinna tu być.Tutaj powinno być jej miejsce. Ale nie, bo przecież ona jest tak cholernie, straszliwie, denerwująco uparta! 
   Przekręciłem się na bok, zapominając o tym, że jest już gdzieś koło południa, burczy mi w żołądku, moje włosy wyglądają, jakby tydzień spędziły pod zimową czapką, a na biurku leży sterta papierów, które powinienem wysłać już trzy dni temu. 
   Miejsce obok mnie było puste i zimne. Materiał na poduszce wygładzony, w końcu nie była używana. Pociągnąłem nosem, ale nie poczułem tego przyjemnego zapachu lawendy wymieszanej z pastą do zębów. To wszystko było nie tak! Ona była zbyt namiętna, ja zbyt oschły, ale przecież pasowaliśmy do siebie, jak whisky i papierosy! W pewien dziwny i niepojętny sposób po prostu się uzupełnialiśmy - skoro ja to pojąłem, to dlaczego ona nie mogła?
  - Chrzanić to, idę się napić.