wtorek, 3 lipca 2012

[9] "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."


   - Malfoy!
   - Kobieto, czego ty znowu ode mnie chcesz? - mruknąłem, odwracając się na pięcie. 

   Zostaliśmy w Wielkiej Sali sami, uczniowie wyszli już za swoimi prefektami, a profesorowie udali się do pokoju nauczycielskiego, zapewne po to, by oblać początek roku. A raczej koniec wakacji - bo jaki normalny czarodziej, ba! Jaki normalny człowiek cieszyłby się, gdyby miał uczyć rozwydrzoną gromadkę bachorów? Hermiona stała kilka metrów ode mnie, ubrana w tą samą białą bluzkę, którą miała na sobie w pociągu. Cholera, jak ten delikatnie prześwitujący materiał działał na moje zmysły! Zdecydowanie brak mi seksu... 
   - Jak mogłeś pozwolić na to, żeby to przywrócili? - spytała, mrużąc oskarżycielsko oczy.
   - Granger, myślisz, że miałem na to jakiś wpływ? - prychnąłem. - Cieszę się, że mnie doceniasz, naprawdę, ale... 
   Sarkastyczny uśmiech rozjaśnił moją twarz, gdy Granger mruknęła pod nosem coś w stylu "Chyba śnisz, Malfoy" i przeszła obok mnie; poły szaty powiewały, łopocząc cicho.


~*~


   Byłam zmęczona i to strasznie zmęczona, bo w nocy męczyły mnie koszmary, dotyczące Turnieju Trójmagicznego. Stałam pod drzwiami swojej sali lekcyjnej, czując narastającą złość i niepewność. Złość spowodowaną wczorajszymi informacjami, niepewność... W sumie nawet nie wiem, czemu ją odczuwałam. 
   Piątkowy poranek był wyjątkowo słoneczny, a mnie czekały właśnie dwie godziny z Krukonami i Puchonami z trzeciego roku. Odetchnęłam głęboko i weszłam do sali, w której nastała cisza. Machnięciem różdżki otworzyłam większość okien, wpuszczając do środka świeże powietrze, szybkim krokiem przeszłam między ławkami, czując na sobie spojrzenie uczniów, po czym stanęłam przy katedrze, obrzucając wszystkich spojrzeniem.
   - Witam, jestem profesor Granger. Hermiona Granger - powiedziałam głośno i wyraźnie, machając jednocześnie różdżką, a na tablicy pojawiło się moje nazwisko i temat lekcji. - Nie wiem, czego nauczył was profesor McKanley, więc wybaczcie mi proszę, że na dzisiejszej lekcji wrócę do podstawowych zaklęć obronnych. 
   Zdziwiłam się nieco, gdy uczniowie nie wyrazili swego sprzeciwu; dotychczas w Beauxbatons wszyscy byli zawiedzeni, gdy zamiast nowych rzeczy, powtarzali to, co już umieli. Odpowiedź jednak nadeszła natychmiastowo - jedna z Krukonek, niezbyt wysoka dziewczyna o długich, czarnych włosach i prostokątnych okularach zdecydowała się podnieść rękę.
   - Tak, panno...?
   - Smith. Z profesorem McKanleyem nie przerabialiśmy zaklęć obronnych. Na lekcjach głównie czytaliśmy podręcznik. - Miała wysoki głos i lekki akcent, jakby brazylijski.
   - Ach, tak... - Nie zachwyciła mnie ta nowina: oznaczało to więcej pracy. Współczułam tym dzieciakom takiego nauczyciela; jakbym widziała kolejną Umbridge. - No nic, w takim razie się ich nauczymy. 
   Podzieliłam uczniów na pary, prostym zaklęciem przesuwając ławki pod jedną ze ścian. 
   - Dacervi - szepnęłam, a na środku pojawił się stos dużych, puchatych, fioletowych poduszek. - Niech każdy z was weźmie jedną z poduszek i położy z metr za sobą. - Odczekawszy, aż moje polecenia zostanie wykonane, dodałam: - Doskonale. Chcę jeszcze zaznaczyć, że na moich zajęciach głównym wyposażeniem, jakie macie posiadać jest różdżka. 
   Szmery podniecenia przebiegły po sali, uczniowie zaczęli wymieniać między sobą swoje zdanie na ten temat. Uśmiechnęłam się lekko, przez chwilę pozwalając, by trwał ten rozgardiasz. 
   - Oczekuję dyscypliny - powiedziałam głośno, przerywając rozmowy. - I tego, że się przyłożycie. Nie oczekuję, że wszystko wyjdzie wam za pierwszym razem, ale mogę wam obiecać, że kiedy skończycie ten rok, będziecie na odpowiednim poziomie. A teraz... do dzieła! Pierwszym zaklęciem, jakiego się nauczymy będzie Expelliarmus.


   Dwie godziny później, gdy schodziłam do Wielkiej Sali na drugie śniadanie, byłam zadowolona. Uczniowie przyłożyli się i w ciągu tych dwóch lekcji zdążyliśmy zrobić jeszcze kilka innych zaklęć, a ja z czystym sumieniem mogłam rozdać parę punktów. Kiedy schodziłam marmurowymi schodami na parter poczułam, jak ktoś łapie mnie za nadgarstek. Obróciłam się gwałtownie, stając twarzą w twarz z Malfoyem.
   - Co ty wyrabiasz? - warknęłam, wyrywając się z jego uścisku.
   - Granger, nie unoś się - odpowiedział. - Jestem tylko ciekaw...
   - Tak? Czego jesteś ciekaw, Malfoy? - przerwałam mu, taksując go wzrokiem. - Bo ja jestem ciekawa, dlaczego musiałeś tutaj przyjechać już teraz, skoro turniej oficjalnie ogłoszony zostanie dopiero w październiku. 
   - Granger... 
   Usłyszałam w jego głosie pewną nutę ostrzeżenia, wzruszyłam jednak ramionami i szybkim krokiem zeszłam z kilku ostatnich schodków i wpadłam do Wielkiej Sali.


~*~


   Patrząc, jak nowa nauczycielka Hogwartu odchodzi, czułem, że i ja chciałbym wiedzieć, dlaczego jestem tu już teraz. Ale, do cholery, jak to się stało, że nie byłem w stanie nic jej odpowiedzieć? Robisz się miękki, Draco, pomyślałem z niechęcią. A przecież chciałem się jej tylko spytać, jak udała się pierwsza lekcja. Fakt, może i w moim zamiarze kryła się chęć dokuczenia jej, no ale nawet mi na to nie pozwoliła!
   Mijający mnie uczniowie sprawi, że oprzytomniałem; zeskoczyłem z trzech ostatnich schodów i wszedłem do Wielkiej Sali. Hermiona siedziała na tym samym miejscu co wczoraj, a na jej widok na mojej twarzy pojawił się sarkastyczny uśmiech. Usiadłem obok, ostentacyjnie udając, że jej nie dostrzegam - aż usłyszałem, jak zgrzyta zębami. Było to dla mnie wystarczającym wynagrodzeniem.

   - Panie Malfoy... - Profesor McGonagall zmierzyła mnie tym swoim spojrzeniem, aż poczułem się tak, jakbym znów był w pierwszej klasie. - Jeśli można, chciałabym pana widzieć po śniadaniu u mnie w gabinecie. 
   - Oczywiście, pani dyrektor - odparłem, wychodząc z sali. I tyle, jeśli chodzi o mój dobry humor...


~*~


   Byłam ciekawa, czego takiego chce od Malfoya profesor McGonagall. Wiedziałam jednak, że nie prędko się dowiem - przecież ta fretka nie wyjawi mi tego ot tak, po prostu, bo ja tego chcę. Kiedy więc siedziałam przy biurku, obserwując wchodzących do klasy siódmoklasistów, którzy mieli możliwość zdawania OWTM'ów z obrony, moje myśli wciąż błądziły gdzieś, nieposłuszne, wokół osoby tego zarozumiałego, pożal się Boże, arystokraty. Odczekałam chwilę, aż w końcu wszyscy uczniowie zasiądą na swoich miejscach; miałam nadzieję, że choć oni są na prawidłowym poziomie.
   Wstałam, sięgając po oprawiony w smoczą skórę dziennik i usiadłam na biurku, obrzucając wszystkich uważnym spojrzeniem. Miałam szczęście; ta klasa była stosunkowo niewielka. Najwyraźniej nie wszyscy zdali na odpowiednią ilość SUMów - było to o tyle dobre, że mogłam poświęcić każdemu z tych uczniów swoją uwagę. 
   - James Bernetti? - spytałam, rozglądając się po klasie.
   - Obecny - odpowiedział gbutowato wyglądający Ślizgon.
   - Isabell...
   - Jestem! - zawołała śpiewnym głosem wychowanka domu Ravenclaw.
   - Lucas Gordon?
   - Obecny... - Wysoki czarnowłosy Gryfon uniósł głowę znad blatu ławki i spojrzał na mnie zaspanymi oczyma.
   Czytałam kolejne nazwiska, zapoznając się z twarzami nowych uczniów i starając się zapamiętać ich imiona, co wcale nie było takie łatwe, jakby się wydawało. Jasne, mieli naszywki na szatach, ale jedynie z nazwiskami, a doskonale pamiętam, jak bardzo nie lubiłam, gdy któryś z profesorów zwracał się do mnie w ten sposób.
   Spojrzałam na listę, na której pozostało ostanie nazwisko.
   - Nicholas Wright?
   Nie otrzymałam odpowiedzi, więc uniosłam głowę znad dziennika i rozejrzałam się po klasie szukajac twarzy, której jeszcze nie widziałam. Nicholas siedział w jednej z ostatnich ławek, tuż pod oknem, z lekkim uśmiechem na ustach i kokieteryjnie zmrużonych, niebieskich oczach. Jedną rękę nonszalancko przewiesił przez oparcie krzesła, drugą bawił się różdżką, przekładając ją między palcami. 
   - Nicholas, odebrało ci mowę? - spytałam, siląc się na uprzejmy ton.
   Byłam poirytowana jego zachowaniem, zwłaszcza, gdy zaczął hustać się na nóżkach krzesła; wydawał się być chłopakiem, który uważa się za jakieś bóstwo. Merlinie, zupełnie jak Malfoy!
   - Tak - odparł po chwili, opierając dłonie na blacie ławki i pochylając się w moją stronę. - To na pani widok. 
   Pokręciłam z niedowierzaniem głową i machnęłam różdżką, a na tablicy pojawił się temat lekcji. Zapowiadał się naprawdę ciekawy rok.


~*~ 


   Harry pojawił się w mieszkaniu z cichym pyknięciem. Westchnął cicho, uświadamiając sobie, że po raz kolejny dom świeci pustkami, a jego narzeczonej znów nie ma. Był coraz bardziej zmęczony. Usiadł na jednym z czterech drewnianych krzeseł w kuchni i ukrył twarz w dłoniach. Zegar tykał równo i jedynie ten odgłos zakłócał ciszę. Czarnowłosy mężczyzna nie tak wyobrażał sobie wspólne życie z Ginny. Nie chciał wracać do pustego, zimnego miejsca, które z przyzwyczajenia nazywał domem. Uniósł głowę, słysząc trzask zamykanych drzwi. Po mieszkaniu rozniósł się dobrze mu znany zapach kokosowych perfum, a szybkie kroki odbijały się echem od zimnej drewnianej podłogi. Uśmiech znikł z zaróżowionej od zimna twarzy Ginevry, gdy spostrzegła w zielonych oczach Pottera smutek. 
   - Znowu jesteś zły, prawda? - spytała, a w jej głosie słychać było skrywaną irytację.
   - Dziwisz się? - Mężczyzna wstał i wolnym krokiem podszedł do swojej narzeczonej. - Naprawdę się dziwisz?
   - Nie wiem o co ci chodzi, Harry - mruknęła kobieta, zakładając ręce na piersi. 
   Potter westchnął z irytacją i ze spokojem przyglądał się pannie Weasley. Obserwował jej jasną cerę usianą siateczką piegów, ciemne oczy, prawie idealnie wycięte różowe usta... Kochał zapach jej rudych włosów, gdy pieściły jego twarz. Kochał dotyk ciepłych opuszków palców, gdy wodziła nimi po jego nagim ciele. Ale czuł, że to wszystko powoli się wyczerpuje. Czy tego chciał, czy nie. 
   - Oczekujesz, że będę siedziała w kuchni i gotowała, jak moja matka? - spytała wyzywająco. - Oczekujesz, że zrezygnuję ze swojej kariery? Harry! - zawołała, gdy mężczyzna nie zareagował. 
   - Nie, ale...
   - Nie ma żadnego "ale", Harry - powiedziała twardym głosem. - Nigdy nie zmuszałam cię, abyś zaprzestał pościgu za Voldemortem i śmierciożercami. Pogodziłam się z twoją naturą, pokochałam cię takiego, jakim jesteś. I myślałam, że ty też mnie kochasz, Harry. - Zmarszczyła ciemnobrązowe brwi. - Nie oczekuj, że się dla ciebie zmienię.
   - Nie tego chcę! - Potter zacisnął dłonie na jej szczupłych ramionach. - Po prostu chciałbym, chciałbym, żebyś...
   - Żebym porzuciła swoją pracę, została w domu i urodziła ci dziecko - dopowiedziała. 
   Mężczyzna nie odpowiedział. Nie mógł zaprzeczyć, a wiedział, że gdyby potwierdził jej słowa, kobieta wściekła by się jeszcze bardziej. Ginny wyrwała się z jego uścisku. Stali przez chwilę w milczeniu, zastygli niczym posągi. Żadne się nie odzywało, żadne nie śmiało się poruszyć, drgnęli więc, gdy mała sówka zastukała w szybę. W dziobie trzymała urywek gazety, który porzuciła na podłodze, wylatując przez wciąż otwarte przez Ginny okno. 
   Potter pochylił się i sięgnął po zwitek papieru, odczytując wypisane na nim zamaszystym pismem Ronalda słowa: Fleur urodziła. Jesteśmy w Mungu.


~*~


   - Malfoy... Siadaj. - Dyrektorka wskazała dłonią fotel na przeciwko biurka, patrząc na mnie z wyraźnym oczekiwaniem w oczach.
   Usiadłem więc, czując, jak coraz bardziej denerwuje mnie ten jej wzrok, który przeszywał mnie na wylot. No co jest, kurczę? Drugi Dumbledore?! 
   - Jak zapewne wiesz od pana ministra... - zaczęła, ale natychmiast jej przerwałem:
   - Od szanownego pana ministra nie wiem praktycznie nic. - Byłem świadom tego, że musiała wyczuć w moim głosie zirytowanie. 
   Spojrzała na mnie, jakby zdziwiona, że ośmieliłem się jej przerwać. Ten sam wyraz twarzy miała wtedy, gdy Umbridge wizytowała jej lekcję; natychmiast zamilkłem.
   - Jak więc mówiłam, zapewne wiesz, że pewne reguły zostały zmienione. I dotyczy to nie tylko samych zadań, ale także Balu Bożonarodzeniowego. 
   - Balu...?
   - Balu, panie Malfoy, balu. - Jej ton podniósł się o kilka oktaw. - Tradycją jest, że bal rozpoczną reprezentanci szkół, jednak aby przybliżyć uczniom samą ideę balu, zorganizowany zostanie konkurs.
   - Chyba nie taneczny? - parsknąłem śmiechem, rozpierając się wygodniej w fotelu.
   - Panie Malfoy, chyba załatwię panu etat u profesor Trelawney, przejawia pan bowiem pewne predyspozycje, które... - Wąskie usta kobiety uniosły się w lekkim uśmiechu, gdy spojrzałem na nią zniedowierzaniem. - Tak więc konkurs taneczny, panie Malfoy. 
   - A kto ma niby reprezentować Hogwart? - prychnąłem, niezadowolony.
   - No, jak to kto? Pan, jako nasz absolwent i profesor Granger, to chyba oczywiste!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz