wtorek, 3 lipca 2012

[12] "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."


   Patrzyłam tępo w podłogę, a raczej w kupkę popiołu, jaka została po czerwonej kopercie. Powoli docierało do mnie to, co przed chwilą usłyszałam, ale jednak było to tak niedorzeczne, że wybuchłam śmiechem. Wciąż się śmiejąc, wzięłam do rąk czerwony płaszczyk i wyszłam na korytarz.
  - Malfoy? - spytałam, unosząc brwi.
    Wysoki blondyn stał zaledwie kilka kroków od drzwi mojego pokoju, a wyraz jego twarzy zdradzał zaniepokojenie. Przeniosłam ciężar ciała na prawą nogę i spojrzałam na niego, zakładając ręce na piersi. 
  - Śledzisz mnie? - Zmrużyłam oczy.
   Parsknął wymuszonym śmiechem, ale nie odpowiedział na moje pytanie. Stał w milczeniu, a jego szare, zimne oczy przeszywały mnie na wylot. Czułam się tak, jakbym stała przed nim tu zupełnie naga, w świetle słońca, a on po prostu tak stał i patrzył na mnie, z tym lekkim, ironicznym uśmiechem na twarzy, do którego zdążyłam przywyknąć. Przez chwilę dałam ponieść się wyobraźni. Przez jeden moment, gdy Malfoy w końcu ruszył się z miejsca miałam wrażenie, ze podejdzie i porwie mnie do tańca. Oczywiście nic takiego się nie stało. Draco wziął ode mnie płaszcz, pomógł mi go założyć i spytał:
  - To jak? Idziemy do Munga?
  - Podsłuchiwałeś!


   Siedzieliśmy przed pokojem Fleur, słuchając krzyków nowonarodzonego dziecka. Dyżurny lekarz zabronił nam tam wejść, stwierdzając, że matkę i jej dziecko nie można narażać teraz na zmęczenie, a ja jakoś nie miałem mu tego za złe. Bo co, mam niby podejść do łóżka tej blondwłosej wili, która zapewne trzyma to małe rozwrzeszczane stworzenie w rękach i powiedzieć, że to różowe, łyse i krzykliwe coś jest "ładne"? Ani mi się śni! 
   Hermiona odrzuciła te swoje brązowe włosy, aż poczułem łagodny zapach jaśminu. Ciekawe, zawsze pachniała... Na Merlina, Malfoy, a skąd ty wiesz jak ona pachniała?! Na szczęście nie musiałem dłużej się nad tym zastanawiać, bo szpitalne drzwi się otworzyły i z sali wyszedł rozczochrany Potter i jego ruda wiewiórka, a zaraz po nich Ron, czerwony na twarzy tak, że równie dobrze mogły to być jego włosy. 
 - Hermiono, jesteś! - Ginny uśmiechnęła się, a jej brązowe oczy zabłysły na mój widok. 
   Zapewne nie spodziewała się zastać mnie tu, na oddziale położniczym szpitala św. Munga, a już na pewno nie w towarzystwie Granger. Nie wypowiedziała jednak żadnej uwagi na ten temat i byłem jej za to wdzięczny, bo nie wiedziałbym co jej odpowiedzieć. 
  - Jak ma się Fleur? - spytała Hermiona, wstając z niewygodnego plastikowego krzesełka. 
  - O dziwo, dobrze - odparła - zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę, że poród odebrał Ron. 
   Hermiona uniosła brwi; zaniemówiła. Weasley uśmiechnął się, z zakłopotaniem drapiąc się po rudej głowie. Wyglądał jak wielka, pomarańczowa dynia, szczerząca do nas swoje białe zębiska. 
  - Jestem w szoku, że dzieciak wciąż żyje. Ja chyba bym padł, gdybym zobaczył Weasleya w dzień swoich urodzin - parsknąłem, rozładowując atmosferę. 

~*~

   Pod koniec października zima dała o sobie znać, wchodząc na błonia niczym niezapowiedziany gość. We wtorkowy poranek mieszkańców zamku powitała cienka warstewka śnieżnego puchu, zdobiąca zziębniętą ziemię pokrytą resztkami jesiennych liści. 
   Przystanęłam przy jednym z okien na korytarzu, przyglądając się jak czarny dym unosi się z komina chatki Hagrida, zwijając się i wydłużając, posłuszny lekkiemu wietrzykowi. Małe płatki śniegu wirowały, to unosząc się, to opadając, by po długiej podróży w końcu opaść zupełnie. Uśmiechnęłam się lekko, przypominając sobie półtoramiesięczną córeczkę Billa i Fleur. Dziewczynka rosła jak na drożdżach, a dumni rodzice nie mogli odejść od jej łóżeczka. 
   Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek, wzywający uczniów na pierwszą w tym dniu lekcję. Odgarnąwszy z czoła brązowe kosmyki włosów, sprawdziłam czy różdżka wciąż jest na swoim miejscu i podążyłam do swojej klasy. 

   Obiad w Hogwarcie zawsze był posiłkiem, któremu towarzyszyły najgłośniejsze rozmowy. Uczniowie przekrzykiwali się nawzajem i z zapałem podjadali specjały przyszykowane przed skrzaty domowe. Z zamyśleniem mieszałam widelcem w talerzu. Nie czułam się najlepiej, myśląc o zbliżającej się sobocie, Nocy Duchów, kiedy to Czara Ognia zwana przez McGonagall "niezależnym sędzią" miała wybrać reprezentantów szkół. 
   Drgnęłam, gdy poczułam na ramieniu zimną dłoń dyrektorki. Profesor McGonagall zacisnęła wargi, tworząc z nich cienką linię. Poprawiła okulary na nosie i nachyliła się nade mną.
  - Hermiono, jeśli możesz... Proszę na słówko do mnie, dziś wieczorem - powiedziała cicho i, nie czekając na odpowiedź, wyszła z Wielkiej Sali. 

   Kamienny gargulec odsunął się, gdy wypowiedziałam hasło do gabinetu dyrektora. Obserwowałam przez chwilę, jak przede mną pojawiają się marmurowe schody, po czym w pośpiechu wspięłam się po nich. Dębowe drzwi były uchylone, a przez niewielką szparę przelewało się światło kilkunastu świecy i cichy oddech Minervy McGonagall. Przystanęłam, zaintrygowana, słysząc nagłe chrząknięcie, bynajmniej nie należące do starszej kobiety. Zapukałam i weszłam do środka. 
   Pani dyrektor uniosła głowę, poprawiając rogowe oprawki na nosie i spojrzała na mnie, unosząc kąciki ust. Przed biurkiem kobiety, w jednym z dwóch foteli siedział mężczyzna, a choć był on odwrócony tyłem, od razu rozpoznałam te jasne blond pukle. 
  - Co tu robi Malfoy? - spytałam, przystając w półkroku. 
  - A myślałby kto, że po dwóch miesiącach spędzonych wspólnie, ta wasza wzajemna nienawiść... - westchnęła Minerva, ale nie pozwoliła sobie na przyjemność dokończenia zdania. Machnęła krótko dłonią, zapraszając mnie, bym usiadła. 
   Nie mogłam odmówić. Odrzucając włosy przez ramię wyprostowałam się, może nieco wyniośle i przysiadłam na czerwonym fotelu. Malfoy nawet na mnie nie spojrzał. 
  - Poprosiłam was tu - zaczęła, zerkając przez ramię na portret Albusa, który drzemał, oparty o ramy swego obrazu. - By poprosić was o pewną przysługę. Jak wiecie, w sobotę odbędzie się wybranie reprezentantów do Turnieju, co wiąże się z Balem Bożonarodzeniowym. Ostatnim razem to ja wzięłam na siebie obowiązek nauczenia młodzieży podstawowych kroków, jednakże... - Minerva wyprostowała się w swoim skórzanym fotelu - dziś moje stanowisko niestety mi na to nie pozwala. Pomyślałam więc, że skoro i tak przygotowujecie się do konkursu, to możecie nauczyć czegoś naszych uczniów. Sądzę - dodała, widząc, jak próbuję coś powiedzieć - że nie będzie to problemem. 
   Znałam ten ton. Każdy uczeń Hogwartu go znał. Koniec rozmowy. Zamknęłam oczy, czując rosnącą we mnie złość. Najpierw konkurs, teraz to... i wszystko to w dodatku z Malfoy'em. Czy to jakaś cholerna promocja?!

~*~

   Czułam, że nie jest to najlepszy dzień. Schodząc do Wielkiej Sali czułam, jak serce wybija w mojej piersi szybki, nierówny rytm. Tu-tu, tu-tu. Sklepienie pokrywały ciemne burzowe chmury, w zupełności zakrywając lśniący sierp księżyca. Tu-tu, tu-tu. Siadając koło Dracona zauważyłam lewitujące świece i lekko połyskujące duchy, które wyskakiwały ze ścian i zajmowały miejsca koło ubranych na czarno hogwarczyków. Tu-tu, tu-tu. Niebieskie i bordowe mundurki pozostałych dwóch szkół wmieszały się między ciemne szaty, a ponad głowami ich wszystkich roznosił się przyciszony, pełen podniecenia gwar. Tu-tu, tu-tu, tu-tu. Serce przyspieszyło, gdy Minerva McGonagall uderzyła złotym widelcem i w puchar z winem. Nastała cisza i nagle wszyscy odwrócili się w stronę drzwi, które otworzyły się z lekkim hukiem i wszedł maleńki profesor Flitwick, za pomocą różdżki lewitujący przed sobą Czarę Ognia. 
   Artefakt, lśniący niebieskim ogniem stanął przed stołem nauczycielskim, przyciągając spojrzenia uczniów niczym wila. Dyrektor McGonagall odchrząknęła głośno i wstała ze swego miejsca, obdarzając krótkim uśmiechem Madame Maxime i profesora Loxonna, dyrektora Durmstrangu. 
  - Witajcie! Za chwilę skosztujemy cudownych potraw przygotowanych przez nasze kucharki. A wieczorem stanie się to, na co wszyscy z niecierpliwością czekamy. Czara Ognia zabłyśnie i wybierze reprezentantów szkół do Turnieju Trójmagicznego!
   Rozległy się gromkie brawa, a na talerzach, które dotychczas lśniły czystością pojawiły się najróżniejsze potrawy.

   Prawie dwie godziny minęły od rozpoczęcia uczty. Nie wiem, skąd to wiedziałam. Nie miałam przecież zegarka, nie odmierzałam czasu. Przez większość wieczoru siedziałam po prostu, dziwnie wyprostowana, wpatrzona w przestrzeń, nie zważając na spojrzenia Malfoya. Byłam przerażona. Nie potrafiłam uwierzyć w to, że tym razem będzie bezpiecznie. Nie potrafiłam wyzbyć się widoku ciała Cedrika, przerażenia na twarzy Harry'ego i słów Dumbledore'a, gdy na koniec szkoły powiedział wszystkim jak naprawdę zginął Diggory.
   Ocknęłam się dopiero w chwili, gdy McGonagall stała już przed Czarą Ognia, przemawiając do tłumu zebranych uczniów. Mówiła o odpowiedzialności, o tym, jak niebezpieczne są zadania, a ja zacisnęłam dłonie na kolanach, wpatrując się w niebieskie jeszcze płomienie, z niewypowiedzianą nadzieją, że może nigdy nie zapłoną na ten inny kolor i nie wyrzucą kartki papieru. Zawładnął mną jakiś irracjonalny strach i nie potrafiłam nad nim zapanować. 
   Ale nie stało sie tak, jak w moich marzeniach. Nagle, zupełnie bez zapowiedzi, bez żadnego ostrzeżenia, niebieskie płomienie zmieniły kolor na czerwony i w powietrze, z cichym świstem, wyleciały dwa skrawki papieru. McGonagall obserwowała ich lot, tak jak wszyscy inni, a ja czułam, jak moje serce spowalnia pracę. Tu, tu. Długie, blade palce zacisnęły się na kawałkach papieru i odwróciły je, by bystre oczy odczytały imię i nazwisko każdego z kandydatów. 
  - Reprezentantami Durmstrangu będą... Wasilij Iwanow i Jegorij Markow.
   Wybuchły oklaski, a od stołu Krukonów powstali dwaj wysocy i dobrze zbudowani młodzi mężczyźni. Przyglądałam się, jak wyższy z nich przeczesuje długie włosy dłonią i z powagą kiwa głową w stronę swego dyrektora; drugi podrapał się po wystającej szczęce, jakby zdziwiony, że i on został wybrany. Oboje przeszli przez boczne drzwi i zniknęli. 
   W Wielkiej Sali znów zapadła pełna oczekiwania cisza, bo płomienie znów zmieniły kolor i w powietrze wystrzeliły kolejne dwie kartki, tym razem z imionami reprezentantek Beauxbatons. McGonagall złapała zwitki papieru i odczytała nazwiska:
  - Dianne Levittoux i Juliette Boyer są reprezentantkami Beauxbatons!
   Ponowne oklaski, a od stołu puchonów wstała wysoka i szczupła blondynka o dużych, niebieskich oczach, dość podobna do Fleur, a widząc, jak przyciąga męskie spojrzenia domyśliłam się, że jest potomkinią wili. Chwilę później dołączyła do niej krótko obcięta szatynka o pełniejszych kształtach, pożegnana oklaskami towarzyszek. One także przyjęły gratulacje od dyrektorki Hogwartu i zniknęły w bocznych drzwiach.
   Czara Ognia przez chwilę nie zmieniała barw swych płomieni, a wszyscy trwali w oczekiwaniu, które osiągnęło swe apogeum. Każdy chciał dowiedzieć się kto będzie reprezentantem Hogwartu, więc gdy w końcu płomienie przybrały czerwoną barwę, wszyscy wstrzymali oddech, łącznie ze mną.
  - Reprezentantami Hogwartu zostali... Nicholas Wright oraz Sophia Coleman!
   Ogłuszające oklaski powitały blondyna, który powstał od stołu Gryfonów. Uniósł dłoń i posłał kilka całusów w stronę dziewczyn z szóstego roku, po czym podszedł do dyrektorki, rzucając mi kokieteryjne spojrzenie. Nie zwróciłam jednak na to większej uwagi, bo nie mniejsze oklaski dostała drobna Ślizgona o długich, czarnych włosach spiętych w wysoki koński ogon. Obserwowałam, jak Sophia podchodzi do Nicholasa i obdarza go lekkim uśmiechem. Chwilę później oni także zniknęli w bocznej komnacie. 
  - No, no Granger, zobacz. Po raz kolejny Gryffindor ma zaszczyt współpracować ze Ślizgonami.
  - Malfoy… Z łaski swojej mógłbyś choć raz zamknąć tą swoją jadowitą, arystokratyczną buzię?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz