sobota, 19 stycznia 2013

[20] "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."

   Z reguły nie dedykuję nikomu swoich rozdziałów. Tym razem chcę to zrobić. Tak więc rozdział dwudziesty pragnę podarować tym wszystkim osobom, które zostawiły tutaj swój ślad, a szczególnie tym nielicznym, którzy pod poprzednim rozdziałem pozostawili komentarz. Dziękuję, że czekaliście tyle czasu na nowość. Dziękuję, że trwaliście w przekonaniu, iż uda mi się to osiągnąć i Was nie zostawię. To nie są puste słowa. Każdemu z Was odpisałam pod rozdziałem 19 - jeśli nie widziliście, zajrzyjcie, proszę. Dziękuję raz jeszcze za to, że jesteście.


   Marcowe słońce wyglądające zza drzew Zakazanego Lasu sprawiło, że cały śnieg otaczający Hogwart stopniał, pozostawiając po sobie rozmokłą ziemię. Lód na jeziorze także zniknął i trytony coraz częściej wystawiały nad wodę swoje zielonowłose głowy i rozmawiały po cichu w swoim języku. Niestety, nie pozostawały na powierzchni zbyt długo; gdy ich czarne oczy dostrzegały zbliżających się uczniów, czym prędzej nurkowały, zanurzając się w głębiny jeziora.
   Na błotnistych błoniach pojawiało się coraz więcej uczniów, cieszących się nadchodzącą wiosną. Niektórzy spacerowali, inni kierowali się w stronę cieplarni, a ich koty coraz częściej urządzały sobie wycieczki w stronę Zakazanego Lasu i chatki Hagrida.
   Na wierzbie bijącej pojawiły się małe pączki, a ptaki przysiadywały na jej gałęziach, świergocząc wesoło i uciekając przed atakami złośliwego drzewa. Rubeus zrzucił z siebie futro z norek i paradował teraz po błoniach w obszernych, ciepłych koszulach, a przy jego nodze wiernie włóczył się Kieł, obśliniając wszystko, co nawinęło mu się pod pysk.
   Mi nie było dane radować się tą wesołą, coraz bardziej wiosenną atmosferą. Czytając sprawdziany trzecioklasistów robiłam się coraz bardziej poirytowana; nie wiedziałam już, czy to ja jestem aż tak złą nauczycielką, czy to oni są wyjątkowo tępymi uczniami. Wystawiając kolejne duże i okrągłe O, bałam się, sięgając po ostatnią pracę. Powoli przesuwałam ostrzem pióra pod schludnym pismem, z podziwem kiwając głową. Byłam pewna, że taką pracę może oddać jedynie Krukon, więc nie zdziwiłam się, widząc u góry podpis Alexandry Smith, którą dobrze zapamiętałam ze swojej pierwszej lekcji. Raz jeszcze przejrzałam pracę i wystawiłam wybitnego, po czym schowałam pióro do szuflady biurka i wyprostowałam się. Miałam ochotę na długą kąpiel...
   Kilkanaście długich minut później stanęłam przed ozdobnymi, drewnianymi drzwiami, rozglądając się dookoła po pustym korytarzu. Poprawiłam ramię torby, w której schowałam czyste ubrania i przyłożyłam dłoń do drzwi, szepcąc cicho: Magnoliowy sad. Okrągła, srebrna klamka przekręciła się z cichym trzaskiem, a skrzydło uchyliło się, wpuszczając mnie do środka. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, mrużąc oczy i przyzwyczajając się do delikatnej, niebieskiej poświaty, która wpadała do pomieszczenia przez okrągłe okna umieszczone niemal tuż pod sufitem. Uwielbiałam łazienkę dla nauczycieli od chwili, gdy tylko ją zobaczyłam. Zwłaszcza, że prawie nikt z niej nie korzystał. Była znacznie większa od tej, do której chadzałam jako prefekt; basen zajmował niemal całą podłogę, a przy jednej ze ścian znajdowała się kabina prysznicowa, niemal tak duża, jak mój własny gabinet. Zrzuciłam z siebie zieloną szatę, pochylając się nad zestawem złotych, srebrnych i miedzianych kurków, odkręcając je losowo i czym prędzej zrzuciłam z siebie plisowaną spódniczkę i białą bluzkę, składając wszystko w równą kosteczkę i odkładając do jednej z wnęk wydrążonych w kamieniu. Ze stosu puchatych ręczników zabrałam ten w barwach Gryffindoru i rzuciłam go w stronę wejścia do głębokiego basenu, teraz niemal już zapełnionego wodą. Pozbywszy się bielizny szybko zeszłam po schodkach do akwenu; moje nozdrza od razu zaatakował mocny zapach lawendy, a ciało opatulone zostało niebieską pianą. Ledwo sięgając stopami dna zatrzymałam się, związując długie włosy w luźny kok, po czy odepchnęłam się od ścianki basenu, przepływając spory kawałek.
   Ciepła woda opływała i pieściła moje ciało, sprawiając, że napięte dotąd mięśnie powoli rozluźniały się. Obserwowałam właśnie, jak niebieska poświata wpadająca przez okno zmienia swą barwę na intensywnie zieloną, gdy klamka przekręciła się, a drzwi otworzyły się na oścież, wpuszczając do środka pomarańczowy blask świec i intruza. Zatrzymał się wpół kroku, a ta chwila pozwoliła mi dostrzec jego platynowe włosy opadające niesfornie na jasne czoło. 
  - Malfoy! - warknęłam, zagarniając wokół siebie pianę. 
  - Daremna próba, Granger - powiedział, a choć nie widziałam dokładnie jego twarzy z powodu cieni na nią padających, wiedziałam, że się uśmiechał. - Widziałem już to wszystko. 
   Krew napłynęła mi do twarzy, zdobiąc ją czerwonymi plamami na policzkach. Byłam pewna, że zastawszy tutaj kogoś, Malfoy odwróci się i odejdzie, tak więc ze zgrozą wpatrywałam się, jak powoli kieruje się w stronę basenu, zdejmując czerwoną koszulę przez głowę i rozpinając czarne spodnie. Odwróciłam głowę, czując, jak serce zaczyna wybijać szybszy, niekontrolowany rytm. 
  - Mógłbyś chociaż poczekać, aż wyjdę - powiedziałam z przekąsem, chcąc zakłócić tę niezręczną ciszę. 
   Niemal podskoczyłam, słysząc jego głos tuż przy swoim uchu, czując gorący oddech na szyi.
  - Nie przeszkadzasz mi... - mruknął, a ja momentalnie spojrzałam w jego twarz, która znajdowała się jedynie kilka cali od mojej - ... i nie wydaje mi się, żebym ja przeszkadzał tobie, Granger.
   Woda rozpływała się wokół jego klatki piersiowej przy każdym poruszeniu, a mięśnie drgały z każdym oddechem. Przysunął się bliżej, tak, że musiałam plecami oprzeć się o chłodną ścianę basenu, by uniknąć kontaktu z jego ciałem. Oparł dłonie tuż przy mojej głowie, a ja wciąż nie mogłam oderwać wzroku od jego stalowych oczu. Czułam się tak, jakby mnie przyszpilił. Za każdym razem, gdy moja odsłonięta szyja miała kontakt z jego oddechem, rozlewała się po mnie przyjemna fala gorąca. 

~*~

   Wyglądała interesująco. Piana okrywała całe jej ciało, a nawet zdobiła czubek nosa, z czego najprawdopodobniej nie zdawała sobie sprawy. Brązowe oczy błyszczały i dopiero teraz, stojąc tak blisko niej dostrzegłem, że tuż przy źrenicach ma kilka niemal złotych plamek. Policzki miała mocno zarumienione, a gdy wolnym ruchem przysuwałem się bliżej niej, czułem, jak cała drży. Urywany, płytki oddech Granger odczuwałem na odkrytej klatce piersiowej i z zaskoczeniem odkryłem, że pomimo ciepłej wody na ciele wystąpiła mi gęsia skórka. Niechętnie oderwałem wzrok od jej niesamowitych oczu i przez chwilę obserwowałem kroplę wody spływającą z jej brązowego kosmyka, który wydostał się spod czarnej gumki. Zagubiona kropelka spływała powoli po szyi i obojczyku, zostawiając po sobie wilgotny ślad i zniknęła pod niebieską pianą. Nieświadomie przysunąłem się jeszcze bliżej niej i poczułem jej krągłości przylegające do mojego ciała. Drgnęła, przymykając oczy.
  - Czemu... - spytała urywanym głosem. - Czemu to wszystko robisz...?
  - Już ci mówiłem, Granger, że mi na tobie zależy... Nie każ mi powtarzać tego po raz trzeci - odparłem cicho, przesuwając powoli dłonią po jej biodrze. 
  Zamarła, rozkoszując się tym nowym doznaniem. Czułem, jak jej sutki twardnieją, ocierając się o moją klatkę piersiową. Powiodłem dłonią w górę, opuszkami palców gładząc jej bok. Już pochylałem się nad nią, by musnąć ustami jej wargi, gdy uniosła powieki i gwałtownie odepchnęła mnie od siebie. Odpłynąłem kawałek, dziękując Merlinowi, że nie zdołała zanurzyć mnie w wodzie; nie zniósłbym takiego upokorzenia. Na jej zarumienioną twarz wpełzł grymas niezadowolenia, lecz w jej oczach wciąż widziałem ogień podniecenia. 
  - I pokazujesz mi to, próbując mnie przelecieć? - spytała, mrużąc oczy. - Nie jest to zbyt dobry pomysł, Malfoy. Nie jestem jedną z panienek, które przylecą na każde twoje skinienie.
   Obserwowałem ją w milczeniu. Idiota, skomentowałem w myślach, żałując swojego postępowania. Jej obecność w łazience nauczycieli mnie zaskoczyła; nigdy dotąd nie spotkałem jej nawet w tych okolicach, a teraz oto była tuż przede mną, okryta jedynie pianą. Wystarczająco trudno było się powstrzymywać od fantazjowania o jej nagim ciele, a co dopiero oprzeć się pokusie dotknięcia choć jego skrawka. Jedyne, czego chciałem, to zdobyć jej zaufanie, a w tym momencie straciłem wszystko. 
  - Nie powiesz mi, że ci się nie podobało - powiedziałem, poirytowany.
   Nie odpowiedziała. Odwróciła się do mnie tyłem i przez chwilę wpatrywałem się w jej kark i nagie ramiona. 
  - Hermiona... - dopowiedziałem, przysuwając się bliżej. Niepewnie położyłem dłonie na ramionach kobiety stojącej przede mną i z ulgą przyjąłem, że nie odsunęła się ode mnie. - Hermiona - powtórzyłem - przepraszam cię za wszystko... Wiem, że uważasz mnie za zimnego drania i... śmierciożercę. Wiem, że uważasz, że nie zasługuję na twoją miłość, ale proszę - nie skąp mi twej przyjaźni. 
   Milczała, ale tym razem nie oczekiwałem odpowiedzi. Byłem na siebie zły za ujawnienie swej słabości i jedyne, czego teraz pragnąłem, to wydostać się stąd i nigdy więcej nie zostawać z nią sam na sam. Dopiero teraz odkryłem, jak zgubny miała ona na mnie wpływ; przy niej moje serce biło ze zdwoją siłą. 
   Wycofałem się i w pośpiechu przywołałem ręcznik z jednej z wnęk. Pospiesznie się wytarłem, powstrzymując się przed tym, by na nią spojrzeć. Wciągnąłem spodnie i niezdarnie zapiąłem guziki koszuli, po czym, nie oglądając się za siebie, wyszedłem, zamykając za sobą dokładnie drzwi.

~*~

  - Pani profesor?
   Ten głos wyrwał mnie z zamyślenia. Otworzyłam szeroko oczy, otrząsając się ze wspomnienia, które zasnuło moje myśli. Czułam się zupełnie jak mała dziewczynka przyłapana na robieniu czegoś niedozwolonego. A przecież myślałam tylko o oczach pewnego mężczyzny.
  - Tak?
   Mały, rudowłosy chłopiec machnął ręką w górę, wskazując na spadające z marmurowego sufitu płatki śniegu. Machinalnie spojrzałam w dół, jedynie upewniając się, że to moja różdżka powoduje, iż cała klasa została pokryta miękkim, zimnym puchem. Machnęłam różdżką, kończąc zaklęcie i uśmiechnęłam się przepraszająco w stronę pierwszoroczniaków, którzy wpatrywali się we mnie szeroko otwartymi oczami; miałam jedynie nadzieję, że było to wywołane zachwytem nad "moimi zdolnościami magicznymi".
  - Tak więc... Klątwa Upiorów. Czy ktoś wie, na czym ona polega? - spytałam, odkładając różdżkę na biurko, uznając, że dziś nie jest ona zbyt bezpieczną bronią w moich rękach.
   Rozejrzałam się po sali, jednak nikt nie podniósł ręki. Z irytacją odkryłam, że dwójka Ślizgonów, zajmująca ostatnią ławkę pod oknem zapadła w drzemkę. Pospiesznie odsunęłam krzesło i podeszłam do nich szybkim krokiem, rzucając spojrzenie na klasę.
  - Z wielką przyjemnością pokazałabym wam, na czym polega klątwa, gdyby nie było to zabronione - powiedziałam, czym wywołałam ogólny śmiech.
   Stanęłam za ich krzesłami, podwijając rękawy soczyście czerwonej szaty i zacisnęłam palce na białych kołnierzach koszul, ciągnąc ich w górę. Poderwali się automatycznie, z cichym okrzykiem na ustach.  Zdążyłam jedynie odjąć Slytherinowi dwadzieścia punktów kiedy zabrzmiał dzwonek, a podopieczni domu Węża wyszli, rzucając mi urażone spojrzenia.
    Westchnęłam cicho, chowając twarz w dłoniach.

~*~

  - Draco...
   Spojrzałem na nią, uśmiechając się nieznacznie. Stała pod dębem, jednym z moich ulubionych. Miała na sobie obcisłe spodnie i białą, prześwitującą koszule, na którą zarzuciła czerwoną szatę. Brązowe włosy miała spięte gumką, a na jasnej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. 
   Byłem zdziwiony tym, że ją tu zastałem. Czekającą na mnie. Po tym, co zaszło w łazience nie sądziłem, że jeszcze się do mnie odezwie. I to w taki sposób - wymawiając moje imię, które w jej ustach brzmiało tak... słodko. 
   Podszedłem do niej wolnym krokiem, obawiając się, że każdy gwałtowny ruch mógłby ją speszyć. A ona czekała niecierpliwie, przygryzając wargę w tak kuszący sposób, że nie mogłem oderwać wzroku od jej spierzchniętych ust, które mógłbym pieścić całą wieczność. Uniosłem rękę, sięgając do jej włosów, które rozpuściłem, bo właśnie taką lubiłem ją najbardziej. Brązowe loki opadły na ramiona, a na twarzy czułem jej ciepły, miętowy oddech. Zawsze pachniała miętą.
  - Wybacz mi... - szepnąłem, kładąc dłonie na jej talii. 
   Nigdy nie przepraszałem, nigdy nie było dla mnie ważne to, by ktoś mi wybaczył. Nigdy, dopóki nie poznałem jej. Stojącej tuż przede mną z tą dziwną, nieodgadnioną miną i brązowymi oczami przepełnionymi nieznanym mi uczuciem. Powoli uniosła prawą dłoń, opuszkami palców muskając mój policzek, aż w końcu zawędrowała na mój kark, przysuwając do siebie. 
   Jej przyspieszony oddech drażnił moje chłodne, niecierpliwe usta. Jej serce biło tak mocno, że czułem je wyraźnie na swojej klatce piersiowej, gdy wtulała się we mnie, pozbawiając wszelkiej przestrzeni. 
  - Draco... - szepnęła raz jeszcze. 

   Otworzyłem oczy, czując pustkę. Uniosłem nieznacznie głowę, po chwili opuszczając ją na poduszkę. 
  - Na hipogryfa, Malfoy, jaki ty się ckliwy zrobiłeś... - jęknąłem, przysłaniając oczy dłonią. 
   To było nie w porządku. Mogłem mieć każdą. Każdą. Dlaczego więc, na Merlina, moje łóżko jest puste i nie ma w niej tej upierdliwej kujonki? Powinna tu być.Tutaj powinno być jej miejsce. Ale nie, bo przecież ona jest tak cholernie, straszliwie, denerwująco uparta! 
   Przekręciłem się na bok, zapominając o tym, że jest już gdzieś koło południa, burczy mi w żołądku, moje włosy wyglądają, jakby tydzień spędziły pod zimową czapką, a na biurku leży sterta papierów, które powinienem wysłać już trzy dni temu. 
   Miejsce obok mnie było puste i zimne. Materiał na poduszce wygładzony, w końcu nie była używana. Pociągnąłem nosem, ale nie poczułem tego przyjemnego zapachu lawendy wymieszanej z pastą do zębów. To wszystko było nie tak! Ona była zbyt namiętna, ja zbyt oschły, ale przecież pasowaliśmy do siebie, jak whisky i papierosy! W pewien dziwny i niepojętny sposób po prostu się uzupełnialiśmy - skoro ja to pojąłem, to dlaczego ona nie mogła?
  - Chrzanić to, idę się napić.