środa, 20 marca 2013

[22]. "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."

   Marzec definitywnie postanowił pozbyć się resztek oznak zimy. Zielone źdźbła trawy uginały się na lekkim, ciepłym wietrze. Przy ziemistej dróżce prowadzącej do cieplarni profesor Sprout, która niedługo miała odejść na emeryturę, rosły gajowce żółte, często podkopywane przez nieznośne niuchacze, którym udało się wyrwać z rąk Hagrida. Wielka, fioletowa ośmiornica wygrzewała się w wiosennym słońcu na dużym kamieniu położonym na brzegu jeziora, jednak często zmuszona była chować się w głębinach wody, gdy na błonia wychodzili co bardziej dowcipni uczniowie.
   Przymknęłam oczy, siedząc na schodkach prowadzących do chatki Hagrida. Był poniedziałek, wszyscy byli już po zajęciach. Niektórzy studenci korzystali z pogody, odrabiając lekcje pod osłoną drzew; z boiska do quidditcha dochodziły mnie wrzaski i gwizdy, bo zapewne któraś drużyna właśnie odbywała trening. Oparłam głowę o zatrzaśnięte drzwi, wystawiając twarz ku marcowemu słońcu; ciepłe promienie delikatnie pieściły moją skórę. Starałam się zapomnieć o rozmowie z Ginny, ale nie było łatwo wyrzucić tego wspomnienia z głowy; wyznanie, iż naprawdę zakochałam się w Malfoyu, powracało nieustannie, niczym złośliwy bumerang.
  - Hermiona?
   Hagrid zatrzymał się kilka stóp ode mnie, przytrzymując za obrożę Kła, który ślinił się tak bardzo, że ktoś mógłby uznać, iż właśnie zjadł potrawkę ze ślimaków. Rubeus miał na sobie pomarańczowo-brązową flanelową koszulę; w potarganych włosach tkwiły pojedyncze liście i połamane gałązki, a wielką dłoń zaciskał na kuszy.
  - Cześć, Hagridzie - odpowiedziałam, wstając ze schodków. - Jakieś problemy w Lesie? - spytałam, spoglądając znacząco na jego broń.
  - No... tego... - Hagrid wyraźnie się zmieszał. - Chyba żem nie powinien o tym rozmawiać. Rozumisz, sprawy Hogwartu - dodał, wypinając dumnie pierś. - No, ale żeś psorką jest, więc...
  - Spokojnie, Hagridzie - przerwałam mu, unosząc dłoń. - Nic nie musisz mówić.
  - Długo na mnie czekałaś? - spytał, otwierając drzwi i wpuszczając do izby mnie oraz psa.
  - Tylko chwilę. - Usiadłam na krześle, uważając, by nie zahaczyć głową o mięso zwisające spod sufitu.
  - Szkoda, żeś nie przyszła wczoraj - burknął Hagrid, ostrożnie opierając kuszę o ściankę chatki. - Właśnie się wybieram na Pokątną, muszę kupić kilka specyfików na cholerne ślimaki.

~*~

   Podpisałem ostatni dokument i wszystko wsadziłem do brązowej koperty. 
  - Virtus - mruknąłem, a szaro-czarny puchaczyk zleciał ze szczytu szafy, z wdziękiem opadając na biurko i wystawiając nóżkę.
   Ostrożnie przywiązałem do nóżki sówki pakunek zaadresowany do ministra magii; Virtus zahukał z godnością, przekrzywiając zabawnie głowę.
  - Leć do tego napuszonego kretyna - podpowiedziałem, a sowa wyleciała przez otwarte okno, zostawiając za sobą jasnoszare piórko.
   Słońce górowało nad Zakazanym Lasem; nadchodziła wiosna, a więc wszystko zaczynało rozkwitać, przyprawiając mnie o mdłości. Te kwiatuszki, te zielone liście, te całujące się nad jeziorem pary... Brr! Na Slytherina, nigdy nie lubiłem wiosny.
   Przeszedłem przez pokój, zaciskając palce na ramie okna. Z błoni dochodziły mnie radosne głosy uczniów, w oddali mknął niewyraźny kształt, przypominający hipogryfa; w dole przemknęła mi postać Granger. Weź się w garść, Malfoy i zrób coś z tym, pomyślałem i nie zastanawiając się dłużej nad tym, po prostu wyszedłem na korytarze Hogwartu.
   Zbiegłem po schodach, puszczając mimo uszu naganne okrzyki postaci z obrazów; po drodze popchnąłem też kilku uczniów, ale nie zwróciłem na to szczególnej uwagi. Gubiąc oddech dopadłem do drzwi gabinetu Granger i naparłem na klamkę. Drzwi uchyliły się, wpuszczając mnie do środka. Hermiony jeszcze nie było, ale tuż po wejściu ogarnął mnie znajomy zapach perfum, których używała. W kącie stał cynowy kociołek, lśniący czystością, jakby dopiero go wyszorowała. Wolnym krokiem podszedłem do niewielkiej biblioteczki ustawionej pod ścianą. Ironiczny uśmiech wpełzł leniwie na moje wargi, gdy dostrzegłem specyficzną pedantyczność - wszystkie książki zostały ułożone w kolejności alfabetycznej. Przeszedłem do niskiej komody; na drewnianej, wypucowanej powierzchni postawione były zdjęcia. Oczywiście, na większości znajdował się Potter i Weasley oraz jeden z bliźniaków. Dostrzegłem też Molly i resztę jej rodziny, całą drużynę quidditcha, a nawet znalazło się tam miejsce dla tego mięczaka Longbottoma i tej świrniętej Lovegood. Kilka zdjęć było nieruchomych - drobna, brązowowłosa kobieta koło czterdziestki z szerokim, znajomym uśmiechem na twarzy i wysoki, nieco łysiejący mężczyzna o czekoladowych oczach otoczonych ciemnymi rzęsami. Moje spojrzenie jednak przykuła inna fotografia, postawiona z tyłu, jakby zapomniana. Ostrożnie wziąłem do ręki ozdobną ramkę, przyglądając się bliżej postaciom. Było to zdjęcie z szóstej klasy; doskonale pamiętałem ten moment. Była to jedyna kolacja, na którą zaprosił mnie ten szurnięty profesor Slughorn i choć zaklinałem się, że nie pójdę, Zabini niemal przytargał mnie tam siłą. Na nieszczęście jedyne wolne miejsce, jakie było przy stole, znajdowało się tuż obok Granger, która też nie wydawała się być specjalnie z tego względu zadowolona. Kolacja ciągnęła się w nieskończoność, a gdy w końcu wszystkie desery zniknęły ze stołu i miałem nadzieję, że cała ta nudna impreza dobiegnie końca, Slughorn ogłosił, że czas na pamiątkowe zdjęcie. Zdjęcie, na którym dłonie moje i Granger niemal się stykały.
  - Nie ładnie grzebać w cudzych rzeczach.
   Gwałtownie obróciłem się, wypuszczając ramkę z dłoni; z głuchym łoskotem opadła na drewnianą podłogę, a po pokoju rozniósł się charakterystyczny dźwięk tłuczonego szkła. Nagłe pojawienie się Granger, choć przecież wiedziałem, że za chwilę powinna się zjawić, wyprowadziło mnie z równowagi. Ona jednak uśmiechnęła się i przeniosła spojrzenie zmęczonych oczu na fotografię leżącą u moich stóp.
  - Reparo - szepnęła, wskazując różdżką w podłogę.
   Ramka poderwała się do góry, kawałki szkła powróciły na swoje miejsce, scalając się tak doskonale, że nie pozostał żaden znak świadczący o niedawnym wypadku. Przedmiot wylewitował, opadając lekko na komodę.
  - Chciałeś coś konkretnego, czy przyszedłeś tylko po to, żeby porzucać moimi rzeczami? - spytała, przechodząc obojętnie obok mnie.
   Miała na sobie luźny sweter w paski i dopasowane, jasne dżinsy. Długie włosy zostawiła rozpuszczone, co znów przypomniało mi niedawny sen i przez moment nie mogłem oderwać wzroku od jej brązowych oczu, które przyglądały mi się zupełnie bez emocji.
  - Chciałem porozmawiać - powiedziałem stanowczo, siadając na jednym z krzeseł ustawionych dookoła okrągłego stolika, przy którym stanęła Granger.
   Kobieta westchnęła i przewróciła oczami, ale w milczeniu także zajęła miejsce naprzeciwko, strącając z blatu okruszki i zeschnięte liście, które opadły z kwiatów znajdujących się w wazonie.
  - Wybacz, że nie zaproponuję ci niczego do picia, ale nie mam pod ręką żadnej trucizny.
  - Byłaś niedawno u Weasley, co? - mruknąłem, mrużąc oczy.
   Jej brązowe tęczówki rozbłysły, gdy podniosła wzrok znad swoich splątanych dłoni i spojrzała na mnie z lekkim zainteresowaniem.
  - Skąd ten pomysł? - spytała, przekrzywiając głowę.
  - Ta ruda wiewiórka mnie nienawidzi.
  - Malfoy, ciebie wszyscy nienawidzą.
  - Oprócz ciebie - rzuciłem szybko, przyglądając się jej reakcji.
   Powoli wypuściła powietrze z płuc, przygryzając dolną wargę. Niemal słyszałem trybiki w jej głowie, gdy zastanawiała się nad stosowną odpowiedzią, ale po chwili najwyraźniej zrezygnowała, bo po prostu westchnęła, a na jej twarzy znów zapanowała obojętność.
  - Więc zaszczyciłeś mnie swoją obecnością tylko po to, by poinformować mnie, iż cię kocham, Malfoy? Zbytek łaski.
   Była dziwna. Zazwyczaj jej temperament wydawał się być nieokiełznany, niczym ogień. Teraz zdawała się być chłodna i obojętna, zupełnie tak, jakbym był dla niej lekko irytującą muchą bzyczącą nad uchem, którą odganiała leniwym ruchem ręki. Ale... Cholera! Malfoy może być podstępnym wężem, niezwyciężonym smokiem, groźnym wilkiem, dumnym orłem, ale na pewno nie nic nie znaczącą muchą!
  - Dlaczego nie chcesz dać nam szansy? - spytałem, unosząc brwi.
   Spojrzała na mnie, ja na idiotę. Gdybym nie siedział, zapewne usiadłbym pod wpływem tego dobitnego spojrzenia. Kąciki ust powędrowały do góry, ale orzechowe oczy były chłodne i zimne, zupełnie tak, jakbym patrzył w lustro, z tą różnicą, że moje tęczówki były szare.
  - Możesz myśleć o Gryfonach co sobie chcesz, ale nie jesteśmy głupcami, Malfoy. Nie ufam ci. Nie wierzę ci. Nie sądzę, że jesteś zdolny do miłości. Nigdy nikogo nie kochałeś. Możesz mówić, że się mylę, możesz wmawiać mi swoją miłość, ale ja w to nie uwierzę, Malfoy. I co, myślisz, że możesz przyjść do mnie z tekstem: Tak się złożyło, że nie goliłem się od dwóch dni, ale wciąż wyglądam seksownie, a ja rzucę się w twoje ramiona?
   Zabolało. Nigdy nikogo nie kochałeś... Te słowa były dla mnie niczym policzek. Otwarłem usta, by coś powiedzieć, ale ona nie pozwoliła mi na to. Wstała szybko i dostrzegłem, że po jej twarzy spływa łza, którą natychmiast starła.
  - Mam nadzieję, że kiedy wrócę, już cię tu nie będzie, Malfoy. Mogę cię kochać, ale nie chcę cię w swoim życiu - dodała i zamknęła za sobą drzwi.

~*~

   Oparłam się o chłodną kamienną ścianę, gwałtownie nabierając powietrza do płuc. Zachowanie spokoju wymagało ode mnie wszystkich sił; serce i rozum walczyły o dominację i niesprawiedliwym było, że nie potrafiły się dogadać. Pragnęłam Malfoya. Pragnęłam go całym sercem i duszą, ale rozum podpowiadał, że to Ślizgon, śmierciożerca, a przede wszystkim właśnie Malfoy. Malfoy, który mnie wykorzysta i porzuci.
   Odetchnęłam i skierowałam się do południowego skrzydła, by jak najszybciej przejść na siódme piętro. Wspięłam się po marmurowych schodach, raz po raz pozdrawiając osoby z portretów, które narzekały na brudne ramy i domagały się wizyty Filcha, czym jeszcze bardziej doprowadzały mnie do szału. Zatrzymałam się w pół kroku; przy wejściu do Pokoju Życzeń, tuż obok starego gobelinu zebrał się niewielki tłumek, żywo dyskutując.
  - Co tutaj się dzieje? - spytałam, podnosząc głos.
   Grupka uczniów spojrzała na mnie, zupełnie zaskoczona, przerywając gorączkowe rozmowy. Przez chwilę trwali w milczeniu, po czym jedna z uczennic Ravanclawu podeszła do mnie, podając mi zwiniętego w rulonik Proroka Wieczornego. Niecierpliwym ruchem wzięłam od niej gazetę; jeden rzut oka na pierwszą stronę wyjaśnił mi zachowanie uczniów.

Dzisiejszego popołudnia doszło do zamieszek na ulicy Pokątnej. Grupa śmierciożerców deportowała się na główną aleję, rzucając uroki i zaklęcia na niczego nie spodziewających się czarodziejów.
"To było straszne! - wyznaje Olivia Wood. - Pojawili się znikąd i od razu wyciągnęli różdżki. Nie dali nam żadnych szans... Wszędzie roiło się od ludzi zwijających się z bólu po Cruciatusie, a zielone promienie Avady Kedavry śmigały w każdą stronę."
Kilkanaście osób zostało poważnie rannych i przewiezionych do Szpitala Św. Munga, kilku zostało zabitych.


   Zacisnęłam palce na papierze, zgniatając go. Nie zwracając uwagi na dziwne spojrzenia uczniów, rzuciłam im Proroka pod nogi i pognałam do swojego gabinetu. Wbrew wszystkiemu, co niedawno powiedziałam, miałam nadzieję, że wciąż zastanę tam Malfoya, który wyjaśni mi, co tak naprawdę się dzieje.
   Drzwi uderzyły z hukiem o ścianę, gdy pchnęłam je i stanęłam w progu, zaskoczona. Faktycznie, Draco wciąż tutaj był. Stał przy oknie, zwrócony do mnie tyłem, z rękoma splecionymi za plecami. Ale to widok Harry'ego i Rona bardziej mnie zaskoczył. Moi przyjaciele siedzieli na sofie, wyjątkowo bladzi, a ich oczy były dziwnie nieobecne. Potter podniósł głowę i spojrzał na mnie, a w zielonych tęczówkach dostrzegłam niewyobrażalny ból.
   - Co... - zaczęłam, ale głos uwiązł mi w gardle.
   - Hermiono... - zachrypiał Ron. - Hagrid nie żyje.
   Nie mogłam nic zrobić. Patrzyłam na nich. Harry. Ron. Draco. Nie mogłam się ruszyć. Harry, Ron, Hagrid... Nie! Cofnęłam się o kilka kroków, chwiejąc się lekko.
   - Nie... Nie... Nie, nie, nie! - zawołałam, nieświadoma łez spływających mi po twarzy. - Nie, to nie może być prawda!
   - Był obecny przy tych zamieszkach na Pokątnej - szepnął Harry, a po jego twarzy również zaczęły spływać słone krople, gdy wstał, kierując się w moją stronę.
   - Nie... - jęknęłam. - Nie! Kłamiesz, kłamiesz! Hagrid żyje, nie mógł umrzeć! - Straciłam panowanie nad sobą i swoim ciałem, uderzając Pottera w pierś. -  Żyje! Słyszysz!? Żyje! - Krzyczałam, zadając przyjacielowi kolejne ciosy z zaciśniętych dłoni.
  - Hermiono, przestań - mruknął Harry, próbując uchwycić moje nadgarstki.
  - On żyje! Żyje, musi żyć! Kłamiesz, wszyscy kłamiecie!
   Czyjeś silne ramiona objęły mnie mocno, odrywając od Pottera i przytulając do siebie. Poczułam w nozdrzach zapach whisky i mielonej kawy, i wiedziałam już, że to Malfoy. Kołysał mnie powoli, zupełnie tak, jakbym była małym dzieckiem. Głaskał po głowie, a ja łkałam, powoli się uspokajając, chowając twarz w jego czarnej marynarce.
   - Nie... nie, to niemożliwe...
   - Hermiono...
   - Nie! Nie... nie...
   - Hermiono...
   - Idźcie już. - Draco uniósł nieznacznie głowę, przytulając mnie mocniej. - Jest zmęczona, idźcie...
   Poczułam na plecach niepewne klepnięcie Ronalda, a Harry uścisnął mocno moje ramię, a po chwili drzwi zamknęły się za nimi i zostaliśmy sami.
   - Cii... Już dobrze - szepnął, zanurzając nos w moich włosach. - Będzie dobrze...



Od autorki: Z tego miejsca pragnę jedynie przeprosić moją drogą Philippę, której od dawna obiecuję nadrobienie zaległości w jej rozdziałach, a tak naprawdę wciąż nie mogę do tego przysiąść, obładowana innymi sprawami. Wierz mi, że w końcu to zrobię, bo co jak co, ale Twoje opowiadanie jest niesamowite. Wszystkich moich czytelników zapraszam właśnie do niej: www.magiczna-wersja-codziennosci.blogspot.com