wtorek, 3 lipca 2012

[4] "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."


   Krople deszczu błyszczały na szybie okna, oświetlone przez jasne słońce wychodzące zza drzew. Ubrana w gruby fioletowy szlafrok opierałam się ramieniem o futrynę drzwi, trzymając w dłoniach kubek z miętową herbatą i przyglądając się iskrzącym kropelkom. Od dawna nie czułam tego spokoju, który teraz ogarniał całe moje ciało, serce i umysł. Uśmiechnęłam się do swoich myśli i odwróciłam, wracając do kuchni. Wylałam resztę napoju do zlewu, a kubek odstawiłam do reszty brudnych naczyń. Westchnęłam ciężko, rozglądając się po pomieszczeniu. Miałam dziś ochotę jedynie na to, by usiąść wygodnie w fotelu z dobrą książką w ręku, lecz wygląd mieszkania na to nie pozwalał. Chcąc nie chcąc powlokłam się do łazienki i zrzuciłam z siebie szlafrok. Odłożyłam różdżkę na szafkę i weszła pod prysznic. Zimny strumień wody otrzeźwił mnie i pobudził zmysły. Umywszy się, owinęłam się puchatym ręcznikiem i sięgnęłam po czyste rzeczy. 
   Całkowicie ubrana w szary dres i uzbrojona w różdżkę, wróciłam do kuchni, związując brązowe i jeszcze mokre włosy w kitkę. Przeciągnęłam się krzywiąc lekko, gdy usłyszałam cichy trzask kości.
  - Starzejesz się, moja panno – powiedziałam, ziewając przeciągle. 
   Machnęłam różdżką, a naczynia same się umyły i poustawiały na suszarce. Machnęłam po raz drugi, a miotła zaczęła zamiatać podłogę. Sięgnęłam po zmiotkę do pajęczyn i rozpoczęłam dogłębne przeszukiwanie domu, w poszukiwaniu jakichkolwiek nici utkanych przez pająka. Stałam właśnie jedną nogą na fotelu, drugą wymachując w powietrzu, chwiejąc się niebezpiecznie, gdy do okienka salonu ktoś zapukał. Upadłam z hukiem na podłogę, śmiejąc się w niebogłosy. Podrapałam się po czole i wstałam, masując obolałe plecy. Otworzyłam okno, wpuszczając do środka Świnkę. Zwierzę wleciało, okrążyło kilka razy moją głowę i, upuściwszy list, wyleciało. Machnęłam różdżką, a miotełka do kurzy podfrunęła do sufitu, zmiatając wszelkie pajęczyny, po czym, zadowolona, usiadłam w fotelu, otwierając kopertę.

Droga Hermiono

Nie zdążyłam nawet z Tobą w spokoju porozmawiać. To całe zamieszanie z weselem wyprowadziło mnie  nieco z równowagi, a znasz przecież moje dzieci, więc wiesz, że na ich pomoc nie mogłam co liczyć. No, nieważne... Widzisz, Charlie i Bill już wrócili do siebie, George także jest już na Pokątnej. Oczywiście, Ron z Luną również są już w swoim nowym domu, a i nawet Ginny wyjechała do Harry’ego, także zostałam sama, bo Artur przecież musi pracować. 
Ten niegdyś pełen śmiechów i rozmów dom ucichł... Może odwiedzisz mnie dziś, spędziłybyśmy razem popołudnie na przyjemnej rozmowie? Nie przyjmuję odmowy, zresztą Świnka zapewne już odleciała. Co jak co, ale ten ptak nie jest wcale taki głupi, jak wszyscy uważają. 
Czekam na Ciebie z niecierpliwością.

Molly Weasley



Uśmiechnęłam się z pobłażaniem. Ach, ta Molly...

~*~

  - Nie, Harry! Tak nie można! – Ginny Weasley kropka w kropkę przypominała teraz swą matkę.
   Rudowłosa kobieta stała przed swym ukochanym, zakładając dłonie na biodrach i mierząc go wzrokiem brązowych oczu od stóp do głów. Zacięty wyraz twarzy, długie włosy w nieładzie i mały, wyraźnie zadarty nosek dodawał jej jedynie uroku, więc Harry James Potter przyglądał się swojej dziewczynie z szelmowskim uśmiechem.
  - Nie, nie i nie! Ona się wścieknie, rozumiesz? Co, może już zapomniałeś, jak cię urządziła wczoraj, co? No i ciebie... Zaraz, kiedy to było? Ach tak, w trzeciej klasie – dodała kpiącym tonem, spoglądając na mnie. – Znów chciałbyś oberwać? 
   Wyciągnięty wygodnie na kanapie jedynie przewróciłem oczami i teatralnie ziewnąłem. Fakt, w trzeciej klasie ta Granger omal nie złamała mi szczęki, ale przecież to było tak dawno... Nie posunie się przecież to rękoczynów. Prawda? 
  - Dobra, jak chcecie! – warknęła Ginny. – Ale ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego! – Odwróciła się na pięcie i trząsnęła drzwiami, wychodząc z salonu.
   W pomieszczeniu przez chwilę panowała cisza, która momentalnie została zakłócona przez tubalny śmiech przyjaciół. Potter i Malfoy spojrzeli po sobie, wybuchając jeszcze głośniej.
  - Ha, ha... Ale... Ha, ha... Chyba zdajesz sobie sprawę, że... Ha, ha! Ona ma rację? – Harry zdjął okulary, wycierając łzy, które napłynęły do jego oczu. Spoważniał nieco i dodał: – Ginny. Hermiona chyba nie do końca rozumie to, że między nami wszystko już w porządku. Ona ci tak łatwo nie wybaczy.
  Odgarnąłem grzywkę z czoła i podrapałem się po karku. Czy wyglądam na durnia, który by tego nie przemyślał? 

~*~

      Zadowolona, rozejrzałam się po pokoju. Właśnie starłam ostatnie kurze z meblościanki, za pomocą różdżki wyczyściłam puchaty dywan i klosze w żyrandolu. Wytarłam wilgotne ręce o spodnie i wrzuciłam zużytą szmatkę do kosza. 
  - No, nareszcie tu jakoś wygląda – powiedziałam, pociągając nosem.
   Odgarnęłam pasmo włosów, które śmiało uwolnić się spod gumki i opaść na twarz. Spojrzawszy na zegar w kuchni upewniłam się, że ma jeszcze godzinę czasu do odwiedzin u Molly, więc weszłam powoli po schodach do swojego pokoju. Rozpuściłam włosy i przeczesałam je palcami, przymykając oczy. Usiadłam na łóżku i zsunęłam ze stóp ciepłe papcie, po czym opadłam na poduszki. Wspomnienia z wczorajszego wieczoru nie dawały o sobie zapomnieć.

   Wściekła wyszłam z namiotu, niemal wpadając na państwa Weasley. JAK?! No jak on... oni... mogli zaprzyjaźnić się z tą fretką, z tym przebrzydłym Ślizgonem, który tak bardzo im... nam zaszkodził? Przez którego, kto wie, może zginął Fred? Przecież był tam wtedy, na zamku. Co prawda nie brał udziału w bitwie, jednak był tam, po ich stronie, stronie śmierciożerów!
   W czasie zabawy zapadł już zmrok. Biegłam przez ogród, przed siebie, nie zważając na nic. Kąciki oczu zapiekły mnie, ale przecież nie mogłam płakać. Nie, nie będę płakać, bo obiecałam to jemu. I sobie, kilka lat wstecz, jeszcze w szóstej klasie, gdy Malfoy znów obrzucił mnie wyzwiskami. Czy nie obiecałam sobie, że już nigdy nie zapłaczę przez tego cholernego, pożal się Bożę, arystokratę?
   Chwyciwszy się pnia drzewa, zatrzymałam się gwałtownie, łapiąc oddech. Włosy opadły mi na twarz i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że pada, a brązowe loki i sukienka lepią się mi do ciała. Odwróciłam się, słysząc odgłos łamanej gałęzi. Wysoki blondyn stał kilka metrów dalej, przyglądając  się  badawczym wzrokiem. Czy widzi, jak moje oczy szklą się od łez?
  - Czego tu chcesz? – warknęłam, obejmując się ramionami.
   Drżałam. Z zimna i z rozpaczy. Z emocji, jakie mną targały. Mężczyzna zrobił krok na przód, a upewniwszy się, że nic mu nie zrobię, przeszedł dzielącą nas odległość i zarzucił na moje mokre ramiona marynarkę.
  - Nie chcę od ciebie nic, daruj sobie – prychnęłam, wzruszając ramionami, co spowodowało, że okrycie opadło na mokrą, gliniastą ziemię. – Mogłeś sobie okręcić wokół palca Harry’ego i Rona, ale ja ci nie uwierzę w nagłą przemianą duchową, Malfoy. – Zmrużyłam oczy, zadzierając głowę do góry, by spojrzeć mu prosto w szare tęczówki. – Dla mnie byłeś i jesteś nic nie wartym Ślizgonem... Śmierciożercą – dodałam, odwracając się na pięcie.

~*~

  - Nie chcę od ciebie nic, daruj sobie – prychnęła, zrzucając z siebie marynarkę. 
   Patrzyłem przez chwilę, jak ta leży w błocie. Czy Granger nie zdaje sobie sprawy ile ona kosztowała? Zmarszczyłem brwi, czując, jak woda spływa mi  po czole, policzku, szyi. Uniosłem wzrok i ze zdziwieniem odkryłem, że Hermiona podeszła bliżej, patrząc mi prosto w oczy. 
  - Mogłeś sobie okręcić wokół palca Harry’ego i Rona, ale ja ci nie uwierzę w nagłą przemianę duchową, Malfoy. Dla mnie byłeś i jesteś nic nie wartym Ślizgonem... Śmierciożercą.
   Odwróciła się. A mi w piersi stanęło powietrze. Wyciągnąłem rękę, by ją zatrzymać, jednak ona była już za daleko, a ja działałem zbyt wolno. Zamknąłem oczy, czując, jak po policzku spływa kropla. 


   Zdałem sobie sprawę, że od dobrych kilkunastu minut wpatruję się tępo w szklankę soku dyniowego, lecz wciąż miałem przed oczami tę scenę z wczorajszego wieczoru, jej brązowe tęczówki pełne żalu, złości, rozgoryczenia... I przede wszystkim smutku. I byłem wściekły na siebie, bo wiedziałem, że to moja wina. A z jakiegoś powodu, którego nie znałem nawet ja, nie chciałem, by była smutna przeze mnie. Nigdy więcej.
  - Na Merlina, Malfoy, ty idioto, co się z tobą dzieje? – spytałem samego siebie.

~*~

  - Smoku, co jest grane? – Blaise Zabini spojrzał na mnie, swego kompana do picia, znad butelki Whisky.
  - A co ma być? – mruknąłem, przechylając szklankę z bursztynowym napojem to w jedną, to w drugą stronę, uważnie przyglądając się grze świateł. Po krótkiej chwili przysunąłem naczynie do ust i wypiłem trunek jednym haustem.
  - Wiesz co, Draco? – Czarnoskóry mężczyzna zerknął na mnie, marszcząc brwi. – Wkurzasz mnie. Nie zrozum mnie źle, cieszę się, że się zmieniłeś, doskonale wiesz, że nigdy nie pochwalałem twojej zabawy w dom z Sam-Wiesz-Kim. – Usta Zabiniego wykrzywiły się w ironicznym uśmiechu. – Ale, naprawdę… Potter. POTTER?!
   Nie mogłem się nie uśmiechnąć. To zagranie było strasznie perfidne i mój, jakże drogi, przyjaciel doskonale o tym wiedział. Ale co miałem mu odpowiedź? Skończyłem z Voldemortem. Skończyłem z moim ojcem. Czy to źle, że staram się być… dobry? 
   Blaise musiał wyczuć moje wahanie, bo odezwał się:
  - Draco, nigdy nie wątpiłem, że masz tam gdzieś w środku kawałek serca. Nie jest on zbyt wielki, może to tylko taka okruszynka… - roześmiał się ponownie, wypijając kolejną szklaneczkę whisky. – Ale czy musisz okazywać swoje uczucia właśnie Potterowi?
  - No wiesz, Blaise, jeśli wolisz, żebym okazywał je tobie… - szepnąłem, przysuwając się do niego bliżej.
  - A kysz! – warknął.
  - Myślałem, że o to ci zawsze chodziło. Żebym był w porządku do wszystkich. – Spojrzałem na niego, lekko zdziwiony. – Przecież TY zawsze byłeś w porządku do wszystkich.
  - Tak, Malfoy, ale ja jestem sobą, a mam wrażenie, że ty udajesz kogoś, kim nie jesteś… - Blaise odwrócił głowę, przyglądając się młodej blondynce, która właśnie weszła do baru. 
   Mrugnął do niej zawadiacko, wywołując tym samym rumieniec na jej twarzy. 
  - Chodzi mi o to, że to nie w twoim stylu. Ty kumplujący się z Potterem jest dla mnie równie prawdopodobne, jak ja uprawiający seks ze Snapem… Na Merlina! – Wzdrygnął się z obrzydzenia, kręcąc z niedowierzaniem głową i rozlewając zawartość drugiej butelki. – Rozumiesz o co mi chodzi?
  - Widzisz, Zabini – powiedziałem, sprzątnąwszy uprzednio bałagan, jaki raczył zrobić mój kolega Ślizgon. – Ja Pottera nawet… Lubię. Na swój sposób, oczywiście. To wcale nie jest taka tępa pała, jak mi się wydawało, wiesz? No… I ma całkiem niezłą przyjaciółeczkę.

~*~ 

   Drugi raz z rzędu w ciągu dwóch dni teleportowałam się do Nory. W kuchni pachniało pysznie zupą cebulową, zapach ten kojarzył mi się właśnie z Molly Weasley. Zmarszczyłam brwi, słysząc odgłosy rozmowy dochodzące z salonu. Czyż Molly nie pisała, że całe dnie spędza sama? Założywszy pasmo brązowych włosów za ucho, wyszłam na korytarz prowadzący do pokoju. 
  - Och, Hermiono. Jakże się cieszę, że jesteś! Tak mi się właśnie wydawało, że ktoś się teleportował. Witaj, witaj kochana. – Molly uśmiechnęła się szeroko, jednak mi zdawało się, że od wczorajszego dnia znacznie się postarzała. – Za chwilę podam obiad. Och, jakże się cieszę! Coraz więcej ludzi w tym pustym domu, coraz więcej, coraz więcej gości... – mówiła do siebie, znikając w kuchni.
   Uniosłam brwi, nieco zaskoczona, jednak przywołałam uśmiech na twarz i weszłam do salonu. Na kanapie siedziała Ginny, wyraźnie naburmuszona, przeglądając gazetę. Harry siedział obok niej z szerokim uśmiechem na twarzy. Nie wiem skąd to wiedziałam, wyczuwałam jednak jeszcze czyjąś obecność w pomieszczeniu. Była ona tak elektryzująca, że nie sposób było jej zlekceważyć. Przy oknie, odwrócony do mnie tyłem, stał mężczyzna, co poznać można było od razu po budowie jego ciała. To jeszcze nie było dla mnie dziwne, przecież mężczyzn w tym domu było co nie miara, jednak co tu robi...
  - Malfoy. – Prawie wyplułam jego nazwisko.
   Blondyn odwrócił się powoli, obdarzając mnie swoim drwiącym uśmiechem, jednak ja już odwróciłam od niego wzrok, który spoczął na moich przyjaciołach i założyłam ręce na piersi.
  - Chyba sobie żartujecie. Mam zjeść obiad ze Ślizgonem? I to jeszcze z nim? Kpicie sobie, prawda? 
    Siła mojego spojrzenia była miażdżąca. Harry spuścił wzrok, gdy jego dziewczyna uniosła tryumfująco głowę i odłożyła gazetę na bok.
  - A nie mówiłam? Wiedziałam, że się wścieknie.
   Miała rację. Byłam wściekła i to cholernie, a jej słowa jeszcze to spotęgowały. Bo czy doprawdy nie mogła mnie chociaż poinformować o tym, co mój, jakże najdroższy przyjaciel, zaplanował? Zamknęłam oczy, oddychając głęboko przez nos. Raz, dwa, trzy... Tej sztuczki nauczyła mnie Madame Maxime, gdy wyprowadziła mnie z równowagi jedna z uczennic. Osiem, dziewięć, dziesięć... Odwróciłam się na pięcie i zatrzymałam się w progu, przytrzymując się dłonią klamki drzwi. 
  - Zostaję tutaj tylko dla Molly – rzuciłam przez ramię i wyszłam.
  Usłyszałam jeszcze cichy śmiech Ginny i głos Dracona:
  - Wiewiórko, przymknij się.

   Wściekłość powoli już mijała, gdy zasiadłam do stołu wraz z panią Weasley, Ginny, Harrym i Malfoyem. Mijała, bo patrząc na szczęśliwe oczy pani Weasley wiedziałam, że nie miałabym serca ot tak wyjść z Nory. Zresztą Draco Malfoy aż tak mi nie przeszkadzał, kiedy się nie odzywał. Kiedy się nie odzywał, wyglądał nawet całkiem inteligentnie. Parsknęłam śmiechem na tę myśl i sięgnęłam po półmisek z pieczonymi ziemniakami, nakładając sobie małą porcję. Nie zauważyłam nawet kiedy pani Weasley wstała od stołu i odwiązała list od nóżki sowy, która wleciała właśnie przez okno. 
  - Hermiono? To do ciebie, z Hogwartu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz