- George, pomóż braciom ze stolikami! Percy? Percy! Zajrzyj do ludzi od Millamanta, zobacz, jak sobie radzą z rozkładaniem namiotów, dobrze, kochanie? Arturze! Arturze, gdzie jesteś?
Nora kipiała życiem i energią. Weasley’owie wędrowali po posesji, doglądając wszystkiego, a pani Weasley starała się, by całość została dopięta na ostatni guzik, tak więc już od kilku dni w Norze przeprowadzane były gruntowne porządki, a pedantyczność Molly strasznie irytowała jej dzieci.
Ginny kończyła właśnie dekorowanie stołu, ludzie z Magicznych Markiz Millamanta dokończyli rozkładanie namiotów, Artur z Percym zamknęli wszystkie zwierzęta w zagrodach, George wyczarował niebieskie i białe balony na wszystkich drzewach i krzewach, zaś Bill i Charlie układali prezenty ślubne w jednym z pokojów.
- Pozostały jeszcze trzy godziny… - Pani Weasley rozglądała się nerwowo po podwórku. – Mam nadzieję, że Bill i Charlie pamiętają o tym, że mają rozprowadzać gości? Ginny, może lepiej im przypomnij.
Młoda panna Weasley przewróciła oczami, ale dla świętego spokoju weszła do domu, by po raz dziesiąty poinformować swoich braci o tym samym.
- Gdzie się, do świętej Gryzeldy, podziewa Fleur? Miała mi pomóc w kuchni, sama sobie nie poradzę, a przecież Ginny nie zna się na żadnych domowych zaklęciach! I co, do diabła, jest z tymi balonami, George? Cały czas albo pękają, albo spadają na ziemię. Doprawdy, czy wy myślicie, że sama sobie ze wszystkim poradzę?
Teleportacja nigdy nie była moim ulubionym środkiem transportu, jednak mimo wszystko wolałam to, niż miotły czy inne latające wymysły czarodziejów. Deportowałam się tuż przed wejściem do Nory, jednak już tu słyszałam krzyki pani Weasley. Wyciągnęłam różdżkę z kieszeni dżinsowych rybaczek i, odetchnąwszy głęboko, weszłam na posesję rodzinną przyjaciela. Tak jak się spodziewałam, zastałam wszystkich w ogrodzie, gdzie na podwyższeniu rozstawiono już duże, białe namioty, takie w jakich kilka lat wcześniej brał ślub Bill. Nikt nie zauważył mojego nadejścia; wszyscy byli przejęci tym, co działo się w ich ogrodzie. Uśmiechnęłam się lekko, słysząc narzekania pani Weasley odnośnie „przecudownych magicznych zdolności swojego syna, który nie potrafi nawet porządnie poukładać balonów, za to wykazuje swe zainteresowania w bardzo dziwny sposób”. George, który wyraźnie miał już dość kazań matki, machał różdżką całkowicie bez celu.
Uniosłam drewnianą pałeczkę, wypowiadając pod nosem zaklęcie, dzięki któremu białe i niebieskie balony powróciły na swoje pierwotne miejsce.
- No, nareszcie – burknęła zadowolona Molly.
- Ale to nie ja – odpowiedział George, odwracając się do matki i unosząc brwi ze zdziwienia. – Hermiona?!
- Co ty mi tu, mój drogi, mówisz o Hermionie Granger?
Jednak George nie odpowiedział, tylko podszedł z szerokim uśmiechem, przytulając mnie mocno do siebie. Wstrzymałam oddech, przyglądając się przystojnej, piegowatej twarzy, jasnym błękitnym oczom, wydatnym wargom. Był tak podobny do Freda... Przymknęłam oczy, klepiąc Weasleya po plecach, po czym odsunęłam się o krok, obdarzając szerokim uśmiechem pozostałych domowników.
- Hermiono, kochanie! – Zmęczoną i pooraną przez zmarszczki twarz rozświetlił uśmiech. – Och, odsuńcie się, odsuńcie się! – zawołała, ręką odganiając swe dzieci, które stłoczyły się wokół mnie. – Och, Hermionko! Jak ja cię dawno nie widziałam! To już przeszło pięć lat!
Kobieta wypuściła mnie w końcu z objęć, przyglądając się badawczym wzrokiem. W końcu położyła dłonie na biodrach i od razu rozpoznałam tę minę; patrzyła tak zawsze na swych synów bliźniaków, gdy coś zbroili.
- Jak mogłaś, no powiedz mi, jak mogłaś tak po prostu zniknąć? Żadnej wiadomości, żadnego listu. Możesz sobie wyobrazić moje przerażenie, gdy następnego ranka po pogrzebie znalazłam puste łóżko!
Skuliłam się w sobie na wspomnienie dnia pogrzebu, jednak Molly chyba tego nie zauważyła. Po wypowiedzeniu jeszcze kilku uwag na ten temat jej mina złagodniała i dodała:
- Aleś ty schudła, dziecino.
Nigdy nie powiedziałabym, że kiedykolwiek w Norze czułam się niechciana. Oprócz Hogwartu i swego prawdziwego domu, to tutaj czułam to ciepło rodzinne. Teraz jednak było tu nieco inaczej, brakowało tutaj pewnego ważnego elementu. Freda.
- No to od czego mam zacząć? – spytałam, unosząc różdżkę w gotowości.
- Zacząć? Moja droga...
- Proszę sobie darować, pani Weasley. Jestem tutaj, by wam pomóc, w końcu Ron to mój przyjaciel, prawda? I nie, żadne kazania mi nie wybiją tego z głowy – dodałan szybko, widząc, że Molly już otwiera usta by coś powiedzieć. – No więc do pracy, do pracy!
~*~
Stałam w pokoju Ginny, przeglądając się w lustrze. Satynowa niebieska sukienka trzymała się na mym szczupłym ciele poprzez cienkie sznureczki wiązane na szyi. Materiał doskonale podkreślał kobiece kształty i odsłaniał niewielkie, jędrne piersi przez dekolt w literę V. Sukienka uwydatniała wcięcie w talii i, rozszerzając się od bioder, opadała na nogi. Dobrany, delikatny makijaż eksponował naturalną urodę, a brązowe, błyszczące włosy opadały delikatnymi falami na nagie ramiona.
Wyjrzałam przez okno, skąd miałam widok na białe namioty, gdzie wprowadzono już pierwszych gości. Wydawało mi się, że rozpiera mnie od środka jakiś niewidzialny balon napompowany szczęściem. Ron w końcu znalazł kogoś, kogo pokochał i to całym sercem. Odwróciłam się na pięcie, mając już wychodzić, jednak zatrzymała mnie fotografia powieszona na ścianie. Oprawione w misternie rzeźbioną, mahoniową ramę zdjęcie przedstawiało całą rodzinę Weasley’ów. Uśmiechniętą, zadowoloną... Państwo Weasley siedzieli na krzesłach, a wokół nich, w salonie, stały ich dzieci. Zdjęcie zrobiono kilkanaście lat temu, bo Ron miał wtedy na ramieniu jeszcze swego szczura, Parszywka. Uniosłam dłoń i pogłaskałam palcem twarz Freda, który głupimi minami rozśmieszał swoją małą siostrzyczkę.
- Wszystko jest dobrze – szepnęłam i zeszłam na dół.
~*~
Przeglądałem się w lustrze z niechęcią. Gęste, jasne włosy opadały delikatnie na czoło, szare oczy błyszczały, jednak na mej arystokratycznej twarzy raz po raz pojawiał się grymas. Och, jak ja nienawidziłem szat wyjściowych! Długi, granatowy materiał podkreślał barwę oczu i wyglądałem w nim wspaniale, jednak przywykłem już do zwykłych dżinsowych spodni i koszuli. Niech przeklęty będzie Weasley i te jego wymogi, co do ubioru! Chowając różdżkę za pazuchą, obróciłem się w miejscu i zniknąłem.
Przed białym namiotem, w którym, jak zgadywałem, przyszli państwo Weasley mieli wziąć ślub, stali jego dwaj rudzi bracia – Charlie i Bill. Niechętnie przystanąłem w tej długiej kolejce, zaraz za jakimiś młodymi dziewczętami, które spoglądały na mnie zalotnie. Młode piękności o długich blond włosach za pewne miały w sobie coś z wili, jednak nie zainteresowałem się nimi zanadto. Czy ten Weasley musiał spraszać całą swoją rodzinę? Przesunąłem się powoli do przodu. Jedynym pocieszeniem było to, że przestała boleć mnie głowa. Nigdy więcej picia z Zabinim, pomyślałem. Zwróciłem swój wzrok na Norę, skąd wychodził właśnie czarnowłosy mężczyzna w długiej szacie koloru zielonej butelki, całkiem podobną do tej, którą miał na sobie w czwartej klasie. Potter spojrzał z lekkim uśmiechem na kolejkę gości czekającą przed wejściem do namiotu; uśmiechnął się szerzej, gdy jego wzrok spoczął na mnie. Potter, idioto, nie szczerz się jak jakiś głupek tylko wyratuj mnie z opresji, pomyślałem poirytowany. Przecież wszyscy wiedzą, że co jak co, ale ja, Draco Malfoy, nie lubię czekać. Harry chyba zrozumiał co oznacza moje spojrzenie, bo podszedł i, klepiąc mnie po ramieniu, wyprowadził z tłumu gości.
- Draco, Draco… Co ty byś beze mnie zrobił? – Potter roześmiał się.
- Na pewno żyłoby mi się o wiele lepiej, Potter – mruknąłem, siadając na wskazanym przez przyjaciela krześle.
Nikt mnie już jednak nie słuchał, bo czarnowłosy odszedł w poszukiwaniu pana młodego.
~*~
Ron Weasley uśmiechał się szczerze, z miłością. Patrzył prosto w niebieskie oczy Luny, gdy powtarzał za czarodziejem prowadzącym ceremonie słowa przysięgi.
- I ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że cię nie opuszczę, aż do śmierci.
Osoby siedzące w pierwszym rzędzie mogły dostrzec przeźroczystą kropelkę spływającą po rumianym policzku panny Lovegood. Uśmiechnęła się ona lekko i ścisnęła dłoń przyszłego małżonka.
- … oraz że cię nie opuszczę, aż do śmierci. – Kobieta dokończyła swą przysięgę.
Twarz Ronalda jaśniała w promieniach słońca.
~*~
Z uśmiechem patrzyłam na pierwszy taniec państwa młodych. Ron niezdarnie poruszał nogami, patrząc prosto w niebieskie oczy żony, która nie zwracała większej uwagi na to, że jej mąż co chwilę deptał jej stopy, zatracając się zupełnie w oczach Ronalda.
Po chwili na parkiet wyszli także państwo Weasley, przytulając się czule w tańcu. Harry i Ginny również dołączyli do tańczących. Obróciłam się na krześle, sięgając po szklankę z Ognistą Whisky, sącząc powoli napój.
- Zatańczysz? – Usłyszałam męski głos i podniosłam głowę, spoglądając w szare oczy mężczyzny.
- Malfoy?! – Poderwałam się, odruchowo sięgając w kierunku bioder, gdzie zazwyczaj, gdy nosiłam spodnie, trzymałam różdżkę. Przeklęłam w myślach, uświadamiając sobie, że jedyna forma obrony była schowana w torebce, którą podziałam niewiadomo gdzie.
Rozejrzała się po sali. Czy nikt z nich nie zdaje sobie sprawy, że jest tu właśnie syn śmierciożerców i znienawidzony wróg pana młodego?, pomyślałam. Chciałam krzyknąć: Do cholery, ludzie, zróbcie coś!, jednak wzrok kilkorga gości wcale nie wyrażał zaskoczenia widokiem młodego Malfoya. Wręcz przeciwnie, oni się do niego uśmiechali! Odtrącając jego dłoń, przeszłam obok mężczyzny, obrzucając go pogardliwym spojrzeniem.
Szybkim krokiem podeszłam do Harry’ego, który właśnie całował dłoń Ginny, dziękując w ten wyrafinowany sposób za taniec.
- Co… do cholery… robi tu.. MALFOY?! – spytałam zduszonym ze złości głosem.
Mężczyzna spojrzał na mnie rozbawiony. Od tak dawna nie widział Hermiony, a co dopiero tak wzburzonej! Jej orzechowe oczy błyszczały.
- Hermiono, uspo… - zaczął, jednak przerwał, gdy dojrzał iskierki złości migające w oczach dziewczyny; takie same miała w trzeciej klasie, gdy uderzyła Dracona. – Nie było cię, a więc nie wiesz – powiedział pospiesznie, chcąc uniknąć wybuchu złości dziewczyny – że my i Draco… No, przyjaźnimy się.
Co jak co, ale takiej reakcji się nie spodziewał…
~*~
Ma dziewczyna temperament, pomyślałem, przyglądając się Hermionie, która stanęła przed Potterem. Na policzki wystąpił rumieniec złości, której upust dawała poprzez gwałtowne gestykulowanie. No i niezłe ciało… Uśmiechnąłem się lekko, taksując wzrokiem byłą Gryfonkę. Kto by pomyślał, że ta kujonica Granger aż tak się zmieni!
Wytężyłem wzrok i podszedłem nieco bliżej, przyglądajac się, jak Harry coś tłumaczy swojej przyjaciółce, która zaczęła otwierać i zamykać usta, niczym jakaś ryba wyciągnięta z wody. Załamała ręce, w efekcie gniewu uderzyła Pottera w pierś i obróciła się szybko na pięcie, a brązowe włosy przejechały zaskoczonemu mężczyźnie po twarzy.
- Ona cię, chłopie, nienawidzi. – Potter podszedł do mnie, klepiąc po ramieniu.
Zaśmiałem się pod nosem, uśmiechając się szeroko.
- Ona mnie jeszcze nie zna. – Mrugnąłem do przyjaciela. – I jeszcze zmieni o mnie zdanie, Potter, uwierz mi na słowo...
Tak, zdecydowanie. Bo Draco Malfoy zawsze dotrzymuje swych obietnic.
~*~
Ronald Weasley stał przed uliczką swego nowego domu. Niewielki budynek mieszkalny na jednym ze wzgórz wybudowany został przez jego ojca, Aruta i brata George’a, jako prezent weselny. Niski domek pomalowany żółtą farbą i otoczony brązowym płotem. Czyż nie tak zawsze wyobrażał sobie swoją przyszłość? Chwycił drobną dłoń żony i uśmiechnął się, otwierając furtkę. Zapach skoszonej trawy wtargnął do jego nozdrzy, drażniąc je.
Przed wejściem do budynku zatrzymał się nagle. Dłońmi objął twarz swej żony i długo wpatrywał się w je niebieskie oczy, po czym przysunął się i złożył na jej ustach pocałunek. To był cudowny ślub i cudowne wesele. A czekająca ich przyszłość malowała się we wszystkich kolorach tęczy.
Jeej *.* pokochałam tego bloga. Tak lekko piszesz. Serio jeden z niewielu blogów które ubustwiam ;)
OdpowiedzUsuń