wtorek, 3 lipca 2012

[6] "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."


  Molly Weasley siedziała przy wyszorowanym stole, złożywszy ręce na podołku. Na dworze było jeszcze ciemno, ale ona nie mogła już spać. Ostatnio właściwie w ogóle nie sypiała. Jak to zwykle bywa z matkami, martwiła się o swe dzieci. Z niecierpliwością czekała na wieści od Billa, którego żona była w ciąży. Zastanawiała się, czy aby na pewno wszystko z Fleur dobrze i czy ma wszystko, czego jej teraz potrzeba?
   Zerknęła za okno, gdzie ciężkie chmury przykrywały księżyc i gwiazdy, a jedynym źródłem światła była niewielka oliwna lampka wisząca tuż nad drzwiami wejściowymi. Nocną ciszę przerywało gdakanie kur.
   Po chwili jej myśli przenosiły się na Charliego, który wciąż nie znalazł sobie nikogo i martwiła się tym, bo nie chciała, by jej syn przeżył życie w samotności. Zastanawiała się też, jak Percy radzi sobie w nowej pracy i czy aby George i Angelina są razem szczęśliwi, bo przecież są ze sobą już tak długo, a jeszcze nawet nie wspomnieli o ślubie! Ostatecznie myśli matrony rodu Weasleyów przeniosły się na jej najmłodszego syna, który niedawno się ożenił oraz na swą jedyną córkę, która wiodła szczęśliwe życie u boku Pottera. Kobieta westchnęła ciężko, a do jej brązowych oczu napłynęły łzy, gdy pomyślała o swym ukochanym synku, którego nigdy już nie przytuli. 
  - Och, Fred... - szepnęła cicho, pozwalając, by łzy spłynęły po jej pooranej zmarszczkami twarzy.
   Poczuła na ramionach duże, szorstkie i ciepłe dłonie swego męża, Artura, który wstał, najwyraźniej wyczuwając, że jego żony znów nie ma w łóżku.
   - Nie martw się, kochanie. On jest teraz szczęśliwy - powiedział cicho, choć i z jego niebieskich oczu spłynęły łzy.

                                                                                              ~*~

   Uniosłam rękę, chcąc zapukać, jednak wstrzymałam się, słysząc podniesiony głos Luny. Minął dopiero tydzień od czasu, gdy się pobrali. Czyżby zdążyli się już pokłócić?
   - Ron, ale naprawdę! Uważam, że powinniśmy to wywiesić przed dom, żeby odganiał chropianki.
   - Kochanie, znów byłaś u ojca? Nie ma czegoś takiego jak... jak to było? Chrupczaki?
   - Chropianki - warknęła. - I one istnieją, Ronaldzie Weasley - dodała stanowczym głosem.
   Zachichotałam pod nosem i otwarłam drzwi na oścież, wchodząc do środka. 
   - Luna ma rację, Ron, one naprawdę istnieją.
   Mężczyzna odwrócił się na pięcie, a jego mina wyrażała zaskoczenie. Nasze spotkanie podczas wesela nie wyglądało najlepiej...

   Podeszłam do młodej pary, tańczącej na parkiecie. Uśmiechnęłam się lekko, a dotknąwszy ramienia Luny, dałam znać, że teraz ja pragnę zatańczyć z jej mężem. Kobieta odpowiedziała mi uśmiechem, a jej niebieskie oczy były nieziemsko rozmarzone. 
   Ron objął mnie delikatnie, ale widziałam już po jego twarzy, że nie jest do końca zadowolony i nie chodzi mu jedynie o to, że przerwałam ich taniec. 
   - Hermiono Granger, naczelna kujonko Hogwartu - burknął, a jego twarz i uszy nabrały wściekle czerwonego koloru. -Cieszę się niezmiernie, że raczyłaś przyjechać na mój ślub, jednak, do cholery jasnej, będziesz się gęsto tłumaczyć, bo po prostu nie rozumiem dlaczego, ot tak, uciekłaś!

   Rudowłosy założył ręce na piersi, zmierzył mnie spojrzeniem, niecierpliwie stukając stopą w podłogę. Uniósł brew, czekając na moją reakcję.
   - No... No to właśnie... - W sumie nie wiedziałam co powiedzieć. Zrozumiałam, że będę musiała się wytłumaczyć i to nie tylko przed nim, a wolałam nie robić tego kilkakrotnie, więc po chwili ciszy powiedziałam: - Dostałam pracę.
   - No i chyba sobie kpisz, Hermiono! - zawołał, odwrócił się na pięcie i opadł ciężko na fotel.
   Luna roześmiała się radośnie, gestem zapraszając mnie do salonu. Słyszałam ciche prychnięcie Ronalda, gdy przechodziłam koło niego.
   - Wyjaśnię wszystko później, w porządku? - mruknęłam.

                                                                                               ~*~ 

   Przysłuchiwałem się w milczeniu wyjaśnieniom ministra, raz po raz spoglądając na niego niedowierzająco. Byłem w szoku, dowiedziawszy się co też oni planują. Kingsley odchrząknął i zdałem sobie sprawę, że zakończył on już swoją przemowę. Powolnym ruchem uniosłem dłoń, gładząc kciukiem i palcem wskazującym żuchwę.
   - Czy wy zdajecie sobie sprawę, jakie to jest niebezpieczne? - powiedziałem po chwili, nieznacznie podnosząc głos. - Ja przy tym byłem, panie ministrze, widziałem jego zwłoki. I nieważne kto go zabił. Ważne, że to się stało, a przecież już wtedy były zmienione zasady gry. A co, może już pan nie pamięta? - Sarkazm wręcz ode mnie bił i wcale mi to nie przeszkadzało. - Ja tam byłem. Widziałem jego martwe ciało - dodałem z naciskiem.
   Czarnoskóry mężczyzna przyglądał mi się przez chwilę, wyraźnie zamyślony. Czasem zastanawiałem się dlaczego wciąż nosi ten złoty kolczyk w uchu i dlaczego nikt nigdy nie zwrócił mu na to uwagi, jednak teraz zdałem sobie sprawie, że to, iż nie zmienia upodobań, oznacza jego siłę. Nikt nie mógł mu zakazać robienia rzeczy, które zrobić chciał i ja nie miałem być w tym przypadku wyjątkiem.
   - Panie Malfoy, zrobimy to i bez pańskiego poparcia. - W jego oczach dostrzegłem iskierkę jakiegoś bliżej nieokreślonego uczucia. - Rozumiem pańskie zdenerwowanie, jednak zapewniam, że tym razem dokładnie się do tego przyłożyliśmy. Przez ponad rok dokładaliśmy wszelkich starań, by wszystko wyszło jak należy, więc... - zawiesił głos, jakby rzucając swego rodzaju groźbę. - Panie Malfoy, wybrałem pana, bo jest pan jedyną osobą, która jest mi się w stanie przeciwstawić, a także dlatego, iż ufam pańskim zdolnościom. Wierzę, że pańska... troska... No, że zadba pan o to, by wszystko wyszło jak należy. Tak więc proszę uporać się ze wszystkim do października, bo wtedy zaczynamy.
   Ton, z jakim wypowiedział ostatnie zdanie pozwolił mi zrozumieć, że to koniec rozmowy. Wstałem z fotela i wyszedłem, trzaskając za sobą drzwiami. 
   - Cholerni idioci - mruknąłem do siebie, przechodząc korytarzem.

                                                                                        ~*~

   Przyglądając się tak dobrze znanym sobie twarzom cieszyłam się, że wróciłam. Cieszyłam się także, że wkrótce znów odejdę - tym razem do Hogwartu. Pani Weasley, dowiedziawszy się o zaproponowanej mi pracy zwołała całą swą rodzinę i urządziła przyjęcie pożegnalne. Cóż za ironia, skoro właśnie miałam im powiedzieć, dlaczego pięć lat temu uciekłam. Czy i wtedy Molly wyrządziłaby równie huczną imprezę?
   Powoli przesuwałam swój wzrok, obserwując każdego członka rodziny. Bill nalewał do szklanki piwo kremowe, które podsunął swej ciężarnej żonie; Fleur czule gładziła swój wypukły brzuch, delikatnie uśmiechając się do małżonka. Kilka krzeseł dalej Charlie i Percy dyskutowali o czymś zawzięcie, a Ron i Harry wysłuchiwali kolejnych dowcipów Georga. Molly opowiadała przyciszonym głosem Ginny i Lunie o czasach, kiedy i ona była w Hogwarcie; z zaróżowionych policzków wszystkich trzech uznałam, że po raz kolejny mówi o eliksirze miłosnym. Artur z zainteresowaniem przeglądał wieczorną gazetę, raz po raz spoglądając tęsknie do swojej szopy ze sprzętem mugolskim. 
   Uśmiechnęłam się lekko, spoglądając na puste krzesło, zajmowane zwykle przez Freda i wracając myślami do dnia, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam w nim mężczyznę.

   Szłam szybkim krokiem prawie pustymi korytarzami Hogwartu. Zabawne, ale po raz pierwszy w ciągu tych pięciu lat zaspałam na śniadanie. Co chwilę poprawiałam wciąż zsuwający się pasek beżowej płóciennej torby, aż w końcu zaklęłam pod nosem, gdy ta upadła na podłogę, rozsypując wokół książki.
   - Oj, patrzcie na tę biedną szlamę! Co za niezdara, nie potrafi nawet torby utrzymać.
   Słysząc ten ironiczny śmiech wiedziałam już, że gdy podniosę głowę ujrzę też cyniczny uśmiech na twarzy Malfoya. Nie odpowiedziałam, nie chciałam sobie psuć pierwszego dnia szkoły kłótnią z tym palantem. Miałam nadzieję, że jeśli przemilczę, on się znudzi i odejdzie.
   - Accio - szepnął, a książka od zaklęć wymsknęła mi się z rąk i poleciała w jego stronę.
   - Oddaj to - warknęłam, wstając z klęczek.
   Biła od niego pewność siebie. Nic dziwnego: ja byłam sama, on ze swoimi gorylami. Sięgnęłam do kieszeni swej szaty, wyjmując z niej różdżkę i z satysfakcją obserwowałam, jak jego kpiący uśmieszek zniknął z bladej twarzy. Wiedział, że znam więcej zaklęć od niego.
   - Oddaj to - powtórzyłam.
   - Granger, naprawdę śmiesz celować we mnie tę swoją różdżkę? We mnie? Granger, jesteś zwykłą szlamą, która... - Podniósł różdżkę, celując nią we mnie. 
   Nie dowiedziałam się jaką szlamą jestem, bo urwał nagle, gdy przede mną pojawiły się dwie postacie ubrane w czarne szaty. 
   - Zjeżdżaj stąd, Malfoy - warknął jeden z chłopców, rzucając zaklęcie.
   Niebieski promień uderzył Goyle’a, który padł bezwładnie na ziemię. Usłyszałam cichy komentarz Ślizgona i pospieszne kroki, gdy powiewając za sobą szatą, zniknął za rogiem korytarza.
   - Nic ci nie jest, Hermiono? - Fred Weasley obrócił się, obdarzając mnie uśmiechem.
   Po raz pierwszy dostrzegłam, że jego niegdyś dziecięca twarz nabrała wyglądu bardziej męskiego, a figlarny uśmiech, który tak często oglądałam, obejmował także jasne oczy chłopaka.
   - Nie, nic. Dzięki - odparłam cicho.
   - No... - George, wyraźnie zadowolony, przeciągnął się i skinął na brata. - W takim razie my już pójdziemy na śniadanie.
   - Poczekajcie! - zawołałam za nimi, niewiele myśląc. - Też tam idę, możemy pójść razem. No, chyba, że się wstydzicie - dodałam pospiesznie, widząc, jak brwi jednego z bliźniaków wędrują ku górze.
   - No coś ty. Chociaż... - Fred uśmiechnął się lekko.
   - Z taką...
   - Małolatą...
   - Na śniadanie? - George spojrzał na brata porozumiewawczo.
   - Chyba nie... Co o tym sądzisz?
   - Sam nie wiem.
   - Ale z najlepszą uczennicą? - Fred skrzywił się, jakby sama ta myśl była dla niego co najmniej przerażająca.
   - W dodatku dwa lata młodszą!
   - Może jednak?
   - Myślisz, że warto?
   - Dobra, jak już zdecydujecie, to dajcie mi znać, dobrze?! - warknęłam, zarzucając torbę na ramię i wymijając Weasley’ów.
   - Ej, nie wściekaj się! - Fred dogonił mnie i zręcznie pociągnął za pasek plecaka, zciągając go z mojego ramienia i rzucając go bratu.
   - Dokładnie, Hermiona, trochę wyluzuj... - jęknął rudzielec, uginając się pod ciężarem książek.
   - Poza tym chętnie pójdziemy na śniadanie z młodszą koleżanką. - Fred mrugnął do mnie łobuzersko i po chwili znalazłam się w jego ramionach, a on, zanosząc się śmiechem, niósł mnie do Wielkiej Sali.
   - Obaj jesteście okropni! - zawołałam, śmiejąc się.
   - Wiemy!

   Tak, zdecydowanie o tym wiedzieli, wcale nie musiałam tego przypominać. A jednak, po mimo ich niedojrzałości, braku poszanowania dla wszelkich zasad i ciągłej potrzeby rozrywki, pokochałam jednego z nich. Czasem zastanawiałam się, dlaczego to właśnie Fred, a nie George i nigdy nie znalazłam odpowiedzi na to pytanie. Tak po prostu było. To Fred, a nie George był dla mnie idealny.
   Odchrząknęłam głośno, zwracając na siebie uwagę zgromadzonych. Poczułam na sobie ich zaciekawiony wzrok i wiedziałam, że być może za chwilę zainteresowanie przemieni się w złość. Patrząc jednak w te szczęśliwe brązowe oczy Molly, tak pełne zaufania i miłości, widząc dobrze sobie znane oczy Rona, które wpatrywały się we mnie w oczekiwaniu, aż w końcu odnalazłszy niebieskie tęczówki George’a, przemówiłam.
   - Zastanawiacie się wszyscy, dlaczego odeszłam. Dlaczego uciekłam. Sama nie wiem tego do końca... - spojrzałam gdzieś w dal, w przestrzeń, unikając ich spojrzeń. - Jednak w ten dzień, kiedy Fred został pochowany, coś we mnie pękło. Nie potrafiłam dłużej patrzeć wam w oczy, nie potrafiłam udawać, że to się nie stało. Nie chciałam... - urwałam, wsłuchując się w tą dziwną ciszę, która panowała między nami. - Nade wszystko pragnęłam zapomnieć. Zapomnieć o miłości do niego, zapomnieć o bólu, który każdego dnia przeszywał moje serce. Byłam egoistką. Nigdy nie pomyślałam o tym, co wy czuliście. Wy, którzy znaliście go najdłużej.
   Błądziłam wzrokiem po zaniedbanym ogrodzie, w którym aż roiło się od gnomów. Nie potrafiłam spojrzeć im w oczy. Nie chciałam dojrzeć czającej się gdzieś tam dezaprobaty lub, co gorsza, współczucia.
   - Nie myślałam wtedy o was, ratowałam siebie, własną duszę przed ogniem, który mnie pochłaniał. Nie jestem z tego dumna. Nigdy nie pomyślałabym, że mogę tak postąpić. Odtrącić najbliższe mi osoby, odejść... A jednak to zrobiłam i teraz wiem, że był to błąd. Straciłam pięć lat życia, z dala od swego domu i swej rodziny. Straciłam pięć lat na pogodzenie się z przeszłością, a teraz, patrząc na was... - przerwałam na moment, patrząc po kolei na każdą osobę, siedzącą przy tym stole. - A teraz wiem, że gdybym została, wszystko minęłoby szybciej. Wybaczcie mi, proszę... - szepnęłam.
   Spuściłam wzrok, dostrzegając łzy w oczach Molly; widząc jak Ginny, mojej starej, kochanej i twardej Ginny drży dolna waga; patrząc, jak George odwraca głowę w bok, chcąc ukryć targające nim emocje. 
   - Za Freda Weasley’a - odezwał się Harry, unosząc puchar z winem.

2 komentarze:

  1. czytając ten rozdział aż sie popłakałam . Za Freda Weasley'a! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też uroniłam parę łez;(

    OdpowiedzUsuń