poniedziałek, 18 lutego 2013

[21]. "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."

   Ostrożnie przesunąłem dłońmi po drewnianym barze, nie chcąc, aby jakaś pierdolona drzazga weszła mi pod skórę. Objąłem dłońmi szklankę, na dnie której znajdowały się ostatnie krople Ognistej Whisky; gardło piekło mnie niemiłosiernie od wypitego trunku, przez co robiłem się coraz bardziej poirytowany. Myślałem, że odrobina alkoholu wystarczy, by choć na chwilę zapomnieć o Granger i całym tym pieprzonym bagnie, w jakie wdepnąłem, niestety, myliłem się. Przymknąłem oczy, czując pulsujący ból w potylicy. 
  - Małą, czarną. - Usłyszałem znajomy głos obok mnie i ledwo powstrzymałem się od głośnego jęku protestu.
  - Czego tu szukasz, Zabini? - spytałem. 
   Blaise opierał się łokciami o kontuar. Ubrany w swój najlepszy i, prawdopodobnie jedyny, czarny garnitur z granatowym krawatem zawiązanym pod szyją, spoglądał na mnie z tym swoim szerokim, oślepiającym uśmiechem, na widok którego większość dziewczyn miała mokrą bieliznę. 
  - Jezu, Malfoy, po prostu wpadłem na kawę. Przecież nie jest tak, że szukam swojego przyjaciela, który zniknął zaraz po tym, jak rozmawiał z pewną śliczną nauczycielką z Hogwartu, no nie? - Zabini rzucił słowo podziękowania w stronę kelnerki, która podsunęła mu białą filiżankę wypełnioną ciemną cieczą. - Więc jak, co się stało? Zagroziła, że rzuci na ciebie upioragacka? Bo wiesz, jeśli tak, to muszę ci powiedzieć, że bardziej przejąłbym się tą groźbą z ust Ginny Weasley. Ta to dopiero...
  - Zabini, zamkniesz się w końcu, z łaski swojej? - przerwałem mu, marszcząc brwi.
   Czarnoskóry mężczyzna jedynie pokręcił głową, dmuchając w swój napój. Przez chwilę delektowałem się ciszą, która nastała, nie przejmując się zupełnie towarzystwem innych gości lokalu. Wyprostowałem się, dopijając zawartość swojej szklanki, po czym odstawiłem ją głośno na blat, dokładając także kilka sykli. Powoli odwróciłem się, by usiąść bokiem na stołku barowym; prawą ręką podparłem się o zadrapany kontuar. 
  - Kocham ją - wyrzuciłem z siebie. 
   Blaise parsknął i prychnął, wypluwając z ust kawę; kropelki napoju wylądowały na barmance, która obrzuciła Zabiniego morderczym spojrzeniem i wyciągnęła różdżkę, czyszcząc ubranie i mokry blat. Mój towarzysz jednak zupełnie nie zwrócił na to uwagi, jedynie otarł usta wierzchem dłoni, cały czas pokasłując. Spojrzenie jego brązowych oczu spoczęło na mojej twarzy, doszukując się oznak kłamstwa. 
  - Mówisz poważnie... - sapnął, zaskoczony. - A co ona na to? 
   Przewróciłem oczami, zeskakując ze stołka. Spojrzałem na niego pobłażliwie, wykrzywiając usta w dziwnym grymasie. 
  - A jak myślisz, Zabini? Nienawidzi mnie - rzuciłem przez ramię i wyszedłem z lokalu.

~*~

  - Hermiono, wszystko dobrze? 
   Minerva położyła łagodnie dłoń na moim ramieniu, pochylając się nieco w moją stronę. Dyrektorka właśnie skończyła śniadanie i miała wychodzić właśnie z sali, gdy najwyraźniej jej uwagę przykuł moja wciąż pełna miseczka owsianki. Drgnęłam i spojrzałam w jej bystre, niebieskie oczy, zmuszając się do uśmiechu.
  - Wszystko w porządku, Minervo - odpowiedziałam cicho, spuszczając wzrok.
   Usłyszałam ciche westchnięcie, a jej szczupłe, długie palce zacisnęły się mocniej na moim ramieniu, gdy stała tak jeszcze przez chwilę, rozmyślając nad czymś.
  - Słuchaj serca, Hermiono... - powiedziała w końcu, rozluźniając uścisk. - I tak, możesz odwiedzić przyszłą panią Potter - dodała na odchodnym.

   Nie wiedziałam  skąd profesor McGonagall wiedziała, co mnie dręczy, ale nie zastanawiałam się nad tym. Wolnym krokiem przemierzałam główną ulicę Doliny Godryka. Kiedy ostatni raz tu byłam, wszystkie domki przykrywała pierzyna ze śniegu. Teraz na licznych drzewach rokwitały pączki liści, a zielona trawa uginała się pod naciskiem stóp. Małe dzieci ubrane w cieplejsze swetry bawiły się w ogrodach, skądś dochodził głośny jęk Lelka Wróżebnika i wesołe szczekanie psów. Zatrzymałam się przed furtką domu Harry'ego, zaciskając palce na metalowym pręcie. Potter zapewne był w pracy, ale miałam nadzieję, że zastanę Ginny, by móc z nią porozmawiać. Ostrożnie pchnęłam uliczkę; żwir chrzęścił nieprzyjemnie pod nogami, gdy wąską ścieżką skierowałam się do brązowych drzwi.
  - Hermiona! - Twarz Ginny pojawiła się w szczelinie otwartych drzwi, które po chwili otworzyła szerzej, wpuszczając mnie do środka.
  - Coś się stało? - spytała rudowłosa, gdy ściągnęłam z siebie lekki płaszczyk i usiadłam na jednym z krzeseł w kuchni.
   Pomieszczenie wypełniał przyjemny, smakowity zapach ciasta dyniowego, który był specjalnością Ginny. Uśmiechnęłam się, widząc, jak szczotka w zlewie samoistnie zmywa naczynia, a miotełka zmiata piasek z przedpokoju. Nie sądziłam, że z panny Weasley zrobi się taka gospodyni - od dawna uważałam, że Ginny jest raczej typem karierowiczki.
  - Musi się coś stać, żebym odwiedziłą przyjaciółkę? - spytałam, oplatając palce wokół kubka z gorącą herbatą.
   Weasley spojrzała na mnie z politowaniem, unosząc brwi. Westchnęłam cicho, czekając, aż w końcu usiądzie, by móc z nią na spokojnie porozmawiać, ale Ginny machnęła kilka razy różdżką; czyste i suche naczynia ułożyły się w szafkach, zebrane okruszki i piasek wylądował w śmietniku, żaluzje podsunęły się do góry, wpuszczając więcej promieni słońca, a na stoliku przede mną wylądował talerzyk z kruchymi ciasteczkami.
  - Właściwie niedługo muszę wychodzić... - zaczęła, siadając na krześle naprzeciwko mnie - ... ale myślę, że zdążymy porozmawiać.
  - Gdzie wychodzisz? - spytałam, maczając ciastko w herbacie.
  - No wiesz, dzisiaj jest mecz. Irlandia kontra Walia.
   Skinęłam głową; faktycznie, w Proroku pisali coś na ten temat, jednak quidditch nigdy specjalnie mnie nie interesował. Czułam na sobie przenikliwy wzrok brązowych tęczówek Ginny, ale udawałam, że tego nie dostrzegam. W milczniu zjadłam jeszcze dwa ciasteczka i wypiłam połowę herbaty, nie zważając na to, iż parzy mi język, aż wreszcie podniosłam wzrok.
  - Zakochałam się - wyznałam.
  - Och, to wspaniale! - Twarz rudowłosej rozjaśnił szeroki uśmiech, ukazujący chyba wszystkie jej zęby. Delikatne zmarszczki wokół jej oczu pogłębiły się, a nos nieco zmarszczył. - Kim jest ten szczęśliwiec?
  - Malfoy... - szepnęłam cicho.
  - Przepraszam, nie dosłyszałam? - Ginny zmarszczyła czoło.
  - Zakochałam się w Malfoy'u - powiedziałam głośniej.
   Usta Ginevry otworzyły się szeroko, a brwi powędrowały wysoko. Ręka z ciasteczkiem zatrzymała się w połowie drogi. Kobieta spojrzała na mnie z szokiem wymalowanym na twarzy. Wolnym ruchem położyła dłonie na stole, splatając ze sobą palce.
  - Błagam, powiedz, że sobie żartujesz. Zakochałaś się w Draconie Malfoy'u?
   Ostrożnie pokiwałam głową, przytakując jej słowom. Ginny jęknęła głośno, ukrywając piegowatą twarz w dłoniach, co wcale nie poprawiło mi nastroju. W milczeniu przyłożyłam kubek do ust, wolno sącząc przestygły napój. Po chwili jednak panna Weasley się opamiętała. Opuściła ręce i spojrzała na mnie, a w jej brązowych oczach pojawiło się coś, czego nie potrafiłam zdefiniować.
  - Hermiono... Ja... - Ginny westchnęła ciężko. - Słuchaj - powiedziała stanowczo. - Cieszyłam się, kiedy byłaś z Fredem. Myślałam, że zostaniemy rodziną, ale wtedy on... Wtedy on umarł, a ja chciałam dla ciebie jak najlepiej. Życzyłam ci i wciąż życzę ci szczęścia i miłości, ale... Malfoy? Hermiono, opamiętaj się! Draco może i się zmienił, może nie jest taki zły, jak zawsze myśleliśmy, ale to wciąż Malfoy i...
  - Myślisz, że tego nie wiem, Ginny?! - krzyknęłam, wstając gwałtownie.
   Krzesło upadło z hukiem na lśniące czystością kafelki, kubek przewrócił się, rozlewając po blacie stołu resztę napoju. Oparłam dłonie na stoliku, przenosząc cały ciężar ciała na ręce. Ginny uniosła brwi, zaskoczona moją reakcją.
  - Myślisz, że nie wiem tego wszystkiego?! Też miałam nadzieję, że wyjdę za Freda i będziemy żyć długo i szczęśliwie! Ale wiesz co?! Tak się nie stało, bo jak słusznie zauważyłaś, twój brat nie żyje! Już nigdy mnie nie przytuli, już nigdy mnie nie pocałuje, nigdy się nie uśmiechnie i nie powie, jak bardzo mnie kocha! Pogodziłam się z tym. Naprawdę się pogodziłam... Przez te lata, kiedy nie było mnie w Anglii... Każdy dzień spędziłam na pielęgnowaniu w sobie nienawiści do każdego śmierciożercy, każdego drania, każdego... I proszę, wróciłam na ślub swojego najlepszego przyjaciela i zakochałam się w swoim największym wrogu! Myślisz, że tego właśnie chciałam?! O takiej miłości marzyłam?
   Przymknęłam oczy, czując, jak po policzkach spływają mi łzy. Serce biło mocno, a ręce drżały niekontrolowanie. Odetchnęłam, uspokajając oddech. Pospiesznie zebrałam płaszcz i torebkę, kierując się do wyjścia.
  - Przepraszam za najście, Ginn - rzuciłam przez ramię, wychodząc na ulice Doliny Godryka.

~*~

   Dmuchnęła w gwizdek. Creswell zacisnął palce na złotym zniczu, mecz się skończył. 340 do 210 dla Irlandii. Skierowała trzonek miotły w dół, lecąc wśród ogólnego aplauzu i narodowego hymnu, który intonowali dumni Irlandczycy. Wylądowała miękko, opierając stopy na sprężystej, świeżo przyciętej trawie i po raz ostatni uścisnęła dłonie graczom i pospiesznie skierowała się w stronę szatni. Jak się spodziewała, przy wyjściu ze stadionu czekała już grupa reporterów i kilku czarodziei z aparatami w rękach, czyhając na zawodników; wpadła do swojej szatni, odkładając miotłę na drewnianą ławkę i ściągając swój strój sędziego przez głowę. Zamarła, słysząc cichy szmer i odruchowo sięgnęła do szafki, chwytając leżącą tam różdżkę i błyskawicznie się obracając.
  - Och, Harry - mruknęła, opuszczając różdżkę. - Mogłam cię zabić.
  - Zabić? - Potter uniósł brew, uśmiechając się zawadiacko, zupełnie tak, jak jego ojciec chrzestny. - Kochanie, mówisz do Chłopca, Który Przeżył.
  - I który zaraz może paść trupem - dodała, z uśmiechem odbierając od chłopaka bukiet margaretek, które dla niej przyniósł.
  - Byłaś świetna. - Mężczyzna objął rudowłosą w pasie, przyciągając ją do siebie i składając czuły pocałunek w jej włosy.
   Kobieta przewróciła oczami, ale na jej jasnej twarzy cały czas błąkał się uśmiech, całkiem typowy dla całej rodziny Weasley'ów. Ginny pospiesznie naciągnęła na siebie spodnie i założyła granatową koszulkę z jakimś dziwnym, roślinnym motywem, po czym chwyciła rączkę swojej miotły, zatrzaskując blaszaną szafkę. Narastający wrzask z trybun poinformował ich, że zwycięska drużyna właśnie schodzi z boiska, co nie daje im szans na to, by wydostać się głównym wyjściem ze stadionu; w milczeniu obrócili się dookoła własnej osi, znikając z cichym pyknięciem.
   Ginny nigdy nie lubiła teleportacji; w przeciwieństwie do swoich braci, którzy często korzystali z tego środka transportu. Ona zdecydowanie bardziej wolała miotły.
  - Ginn, czekaj - szepnął Harry, gdy dziewczyna chciała właśnie przejść do salonu.
   Rudowłosa spojrzała na niego, wyraźnie zaskoczona, unosząc brwi. Mężczyzna łagodnym ruchem nakazał jej milczenie i skinął głową stronę kuchni, zaciskając palce na różdżce. Kuchenne krzesło leżało wywrócone na płytkach, z blatu skapywała rozlana herbata, a wszędzie rozsypane były okruszki ciasteczek.
  - Na Merlina, Harry, sądzisz, że Śmierciożercy wpadli na herbatkę? - Kobieta roześmiała się, wyjmując magiczne drewienko z kieszeni spodni i szybko doprowadzając kuchnię do porządku. - Hermiona wpadła, miałyśmy małą... wymianę zdań, to wszystko. Ale... - Ginny ściągnęła brwi, przyglądając się swojemu partnerowi. - Harry, co się stało?
  - Musimy porozmawiać, Ginny - powiedział całkiem poważnie, opierając się plecami o ścianę. - Chodzi o te ostatnie morderstwa.


~*~

   Kto wymyślił to cholerne uczucie? Jaki idiota wpadł na pomysł miłości? I, cholera, dlaczego to właśnie przytrafiło się mnie?! I... dlaczego, skoro już się trafiło, nie mogło choć raz być dobrze? Z frustracji uderzyłem pięścią w szafę, już po chwili tego żałując. Poobcierane kostki zapiekły, a ten uczynek nie przyniósł mi oczekiwanej ulgi.
   Kiedy wróciłem do zamku, nie widziałem Granger. Zapewne zamknęła się w swoim gabinecie, ważąc eliksiry.
  - Z resztą, co cię to obchodzi, Malfoy? - mruknąłem do siebie, siadając na łóżku.
  - Gadanie do siebie to niezbyt dobry objaw.
   Podniosłem głowę, wpatrując się w Zabiniego, stojącego w progu. Brunet opierał się ramieniem o framugę drzwi. Wciąż był w swoim garniturze, teraz jednak był znacznie bardziej pomięty, a na kołnierzyku białej koszuli dostrzegłem ślad różowej szminki. Musiał zauważyć mój wzrok, bo uśmiechnął się półgłębkiem i zachęcony, wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.
  - Zaskakujące, jak bardzo kobietom podobają się garnitury.
   Parsknąłęm urywanym śmiechem. Blaise przeszedł przez pokój, zdejmując z siebie marynarkę  i przewiesił ją przez jednego z krzeseł, na którym po chwili usiadł okrakiem, opierając przedramiona na drewnianym oparciu. Przekrzywił głowę, przyglądając mi się z uwagą.
  - Zachowałem się jak idiota - wyznał.
  - To żadna nowość, jesteś idiotą - odparłem, wzruszając ramionami.
  - Mógłbym się z tobą kłócić... Albo nawet i zgodzić, gdyby nie fakt, że sam jesteś idiotą.
  - Niby dlaczego, Blaise? - spytałem, opadając na świeżo wyprane poduszki.
  - Zakochać się w Gryfonce?
   Przewróciłem oczami. Musiał mi to wypominać? Musiał do tego wracać? Do cholery, sam sobie się dziwiłem, nie potrzebowałem jeszcze kazań od tego palanta!
  - Sam podkochiwałeś się w Weasley, jeszcze w szkole - odparłem zapalczywie.
  - Na Slytherina, Malfoy! Ale w Granger?! - warknął.
   Usłyszałem jak pospiesznie wstaje, odsuwając krzesło. Chwilę później materac ugiął się po jednej stronie i teraz czułem mocny zapach jego perfum. Zmarszczyłem nos, odsuwając się nieznacznie.
  - Wiem, serce nie sługa i inne te bzdury... - westchnął ciężko. - I w sumie nie mam nic przeciwko, cieszę się, że w końcu coś poczułeś, ale...
  - Ale?
   Milczał. Przeniosłem wzrok, obserwując jego wyprostowaną, nieco spiętą sylwetkę. Zabini marszczył mocno brwi i zaciskał zęby, co mnie zaskoczyło. Przez tyle lat, ile go znałem, widziałem go takim tylko kilka razy i zawsze chodziło o coś poważnego.
  - Przemyślałeś to chociaż? Ona nie jest... Ona nie jest panną na jedną noc, Draco - powiedział w końcu, przenosząc na mnie swój wzrok. - Będziesz skończonym kretynem, jeśli ją skrzywdzisz tylko dlatego, że się pomyliłeś.
   Nie odpowiedziałem. Przecież ja to wszystko wiedziałem. Zdawałem sobie sprawę z tego, że mogę ją skrzywdzić jednym, nieprzemyślanym słowem. Ale nie chciałem tego - na hipogryfa! Po raz pierwszy w życiu pragnąłem jedynie być szczęśliwy. Z nią przy boku.
  - Blaise?
  - Hm?
  - Chyba nie po to tutaj przyszedłeś, prawda? - spytałem, chcąc zmienić temat.
   Nie zrobiłem tego taktownie i dyskretnie, co oświadczyło mi głośnie westchnięcie przyjaciela. Nie drążył jednak tematu. Przeciągnął się pospiesznie i wstał, zakładając ręce na piersi.
  - Kingsley chce w końcu dostać swoje raporty - oznajmił. - Poza tym w ministerstwie robi się strasznie gorąco.
  - Seryjny czarnoksiężnik? - spytałem, siadając. Spuściłem stopy na drewnianą podłogę i odruchowo zacisnąłem palce na różdżce.
  - Mają podejrzenia, że to dawni śmierciożercy, którym udało się uniknąć Azkabanu... Prawdopodobnie dowodzi nimi Teodor. Teodor Nott.


Od autorki: Zdaję sobię sprawę, że rozdział to totalny zapychacz i mam nadzięję, że wybaczycie mi to. Chcę też podziękować za wszelkie komentarze z waszej strony za te miłe i mniej miłe słowa, które naprawdę dają mi siłę i motywację do dalszego pisania. Możecie być pewni, że gdyby nie Wy, ta historia zakończyła by się już dawno, dawno temu. Pragnę tylko powiedzieć, że naprawdę czytam wszystkie Wasze wiadomości i obiecuję, że powrócę do dawnego zwyczaju odpisywania na wszystko, tak więc - spodziewajcie się rychłych wiadomości ode mnie.
Ostatnio spotkałam się z ciekawym pomysłem, a mianowicie: Ask characters. Jestem ciekawa, czy ten pomysł przypadnie Wam do gustu, więc jeżeli macie jakieś pytania do któregokolwiek z bohaterów mojego opowiadania - piszcie: http://ask.fm/vanilia03 (dodajcie tylko imię bohatera).