niedziela, 15 lipca 2012

[15] "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."

   Było sobotnie popołudnie. W Hogwarcie panowała dziwna cisza, gdyż prawie wszyscy uczniowie wyszli do Hogsmeade. Nieliczni piątoklasiści siedzieli w szkolnej bibliotece pod czujnym okiem pani Pince, przeglądając kolejne książki i rzucając złe spojrzenia w stronę przechodzących obok rozchichotanych drugoklasistów.
   Rzuciłam na łóżko szary płaszcz, zdjęłam szalik i rękawiczki ciesząc się, że skrzaty przypilnowały ognia w kominku. W brzuchu mi burczało, bo słynna melasa Hagrida nie nadawała się do jedzenia, a ja nie miałam nic w ustach od śniadania. Byłam zmęczona i zmarznięta, najchętniej położyłabym się do łóżka i przespała cały ten dzień. Niechętnie jednak ściągnęłam niebieski sweter i białą podkoszulkę, zsunęłam dżinsy i wrzuciłam wszystkie te rzeczy do kosza na brudy, który magicznie sam się opróżnił, by po chwili czyste już i złożone ubrania pojawiły się w szafie. Wspięłam się na palce, sięgając do pokręta magicznego radia, które samo się nastawiło i w pokoju rozbrzamiała audycja Godzina z czarownicą. Słuchając Glendy Chittchock, która zapowiadała właśnie "najnowsze odkrycie czarodziejskiego świata muzyki" Monic Glebs, związałam włosy i już miałam iść do łazienki, gdy drzwi otwarły się szeroko i stanęli w nich Malfoy i Zabini.
   - No, no, Granger! - zawołał Zabini, unosząc szklankę wypełnioną jakimś płynem. - Niezłe ciało! Malfoy nic o tym nie wspominał!
   Zdążyłam jedynie chwycić prześcieradło i zakryć się nim, gdy weszli, obijając się o siebie. Wyglądali strasznie, cuchnęło od nich alkoholem i tytoniem i sprawiali wrażenie, jakby za chwilę mieli paść i już nie wstać. Zabini opadł ciężko na krzesło, które zaskrzypiało w cichym proteście, a Malfoy, potykając się o własne nogi wpadł na mnie. Cofnęłam się kilka kroków, by utrzymać równowagę, ale biały materiał zakrywający ciało spadł na podłogę, gdy złapałam byłego Ślizgona za ramiona. Zmarszczyłam nos, czując ostry zapach alkoholu.
   - Jesteście pijani - oznajmiłam, zniesmaczona.
   - Zupełnie tak... - bąknął Malfoy - jakbyśmy nie wiedzieli.
   - Och, zamknij się! - warknęłam, popychając go na łóżko.
   Był zbyt zamroczony, by stawiać jakikolwiek opór. Usiadł posłusznie, a ja lekko pchnęłam go na poduszki; jasne włosy opadły mu na czoło, a rzęsy rzucały długi cień na policzki, gdy patrzył na moje poczynania spod przymkniętych powiek. Niechętnie ściągnęłam mu buty i przywołałam zaklęciem koc, którym przykryłam szanownego pana arystokratę, który już po chwili chrapał głośno.
   - O, nie! Ani się waż! - warknęłam, wyjmując z dłoni Zabiniego papierosa, którego nieudolnie próbował zapalić.
   Zrobił niezadowoloną minę dziecka, któremu zabiera się lizaka. Pomogłam mu wstać, chwiejnym krokiem przeszedł przez pokój i opadł na twarz koło Malfoya. Wdrapał się wyżej na łóżko, zzuł buty, które stuknęły cicho o podłogę i spojrzał na mnie zamroczonym wzrokiem.
   - Malfoy ma jednak rację - czknął głośno - jesteś cudowna.

   Ciepłe strumienie spływały po moim ciele, a ja stałam pod prysznicem i śmiałam się głupio z tych dwóch idiotów, którzy leżeli właśnie w moim łóżku. Chwilę przed moim wyjściem do łazienki Zabini obrócił się, mrucząc coś przez sen i objął Malfoya w pasie, kładąc mu głowę na ramieniu. Żałowałam, że nie miałam aparatu. Spuściłam wzrok, obserwując jak mydliny spływają do odpływu i delektując się ciepłym dotykiem wody na karku.
   Owinięta w fioletowy ręcznik stanęłam przed lustrem, rozsczesując dłonią skręcone mokre włosy. Marszczyłam się nieznacznie za każdym razem, gdy musiałam je mocniej pociągnąć i po chwili poddałam się, zniechęcona. Sięgnęłam po różdżkę przywołując czyste ubrania, założyłam luźną koszulkę i ciemne spodnie i wróciłam do pokoju.
   Zabini zniknął, ale z ulgą zorientowałam się, że otworzył okno; nieprzyjemny odór alkoholu zastąpiło świeże, chłodne powietrze. Oparłam się o parapet, przyglądając uczniom wracającym do Hogwartu. Ponury uśmiech pojawił się na mojej twarzy, gdy uświadomiłam sobie, jak wiele czasu minęło i jak wiele się zmieniło od wtedy, gdy ja byłam jedną z tych osób wracających z Hogsmeade. Kiedyś niewyobrażałam sobie dnia spędzonego z Malfoyem, teraz stało się to czymś oczywistym. Kiedyś liczył się tylko Harry i Ron, i nauka, a później do tej świętej trójcy dołączył jeszcze Fred. W moim życiu nie było miejsca dla tego palanta, który właśnie wykorzystywał moją dobroć.
   Obróciłam się, opierając głowę o ścianę, przyglądając się Malfoyowi. On też się zmienił. Nieznacznie, ale jak na niego była to zmiana przeogromna. Wciąż był złośliwym, ironicznym Ślizgonem, ale... Był też poniekąd dobry. Z zamyśleniem potarłam czoło, uświadamiając sobie, że za dwa tygodnie będą święta i powinnam wybrać się na zakupy. Ta nagła zmiana tematu tak mnie zaskoczyła, aż parsknęłam śmiechem. Zmarszczyłam brwi, dostrzegając ciemną plamę wystającą spod podciągniętego rękawa Malfoya. Zaintrygowana podeszłam i usiadłam na brzegu łóżka. Upewniwszy się, że Ślizgon wciąż śpi jak zabity sięgnęłam do jego ręki, podwijając jeszcze wyżej szarą koszulę. Przełknęłam ślinę, gdy odsłoniłam wyblakły Mroczny Znak. 

~*~

   Głowa mi pękała. Kolejny raz w tym tygodniu. Obecność Zabiniego w tym zamku sprowadzała mnie na złą drogę. Za pierwszym razem wylądowaliśmy u Granger, która - o dziwo - się nami zajęła. Do teraz mi to wypomina ze złośliwym uśmiechem. Za drugim razem mieliśmy mniej szczęścia i na korytarzu wpadliśmy na McGonagall, która po chwili irytacji wylała na nas kubeł zimnej wody. Trzeciej nocy, gdy jeszcze nie byliśmy aż tak pijani wpadliśmy do Slughorna, który poczęstował nas wyjątkowo dobrą brandy - ta nocna eskapada skończyła się w Izbie Pamięci, gdzie nakrył nas Filch.
   Z niechęcią spojrzałem na średniej wielkości choinkę upstrzoną niebieskimi bombkami i białymi girlandami. Z zamyśleniem przejechałem dłonią po brodzie. Za dwa dni święta, a ja nie kupiłem żadnego prezentu. Kiedyś nie było z tym problemu; matce wystarczył jakiś tandetny brylant za mniej więcej 20 galeonów, ojcu dobra whisky. W tym roku nie zamierzałem kupować niczego matce, a ojciec przecież nie żył. Był jeszcze Potter i Weasley, ale nie wiedziałem, czy powinienem. Zastanawiałem się nad państwem Weasley, lecz nie wiedziałem czego mogą potrzebować - oprócz pieniędzy, oczywiście. Pozostawała także kwestia Granger.
Zirytowany zapaliłem papierosa.

   - Granger?
   - Hm?
   Siedziałam w swoim gabinecie, a kilkanaście minut temu przyszedł Malfoy, mrucząc coś o tym, że ukrywa się przed Zabinim i jego Ognistą. Więc siedział obok, a ja poprawiałam wypracowania drugoklasistów na temat zwodników kappa. Chociaż "poprawiałam" to za duże słowo - Malfoy co chwila coś mówił i mi przerywał, komentował sprawdzone już prace...
   - Tak sobie myślałem...
   - Ty myślisz? - uniosłam brwi, udając zdziwienie.
   Malfoy posłał mi złe spojrzenie i wyciągnął przed siebie nogi.
   - Skoro pojutrze jest już bal, to można by zrobić końcową próbę, co?
   - Polubiłeś to, czy co? W porządku, niech będzie.

~*~

   - Cholera jasna! - warknąłem, wkładając do ust palec.
   Po raz kolejny przeciąłem się papierem do pakowania. Co za idiota wymyślił to idiotyczne święto? Patrząc na zestaw miotlarski, który kupiłem Potterowi, opakowany głównie magiczną taśmą klejącą wziąłem w końcu różdżkę do ręki i poradziłem sobie z tym w kilkanaście sekund. Prezent dla Pottera był równo zapakowany, wykonane z dębu szachy dla Weasleya również. Poobklejany taśmą i resztkami papieru wyciągnąłem z szafy prezent dla państwa Weasley - dwukierunkowe lusterka, które pod wpływem zaklęcia również zostały zapakowane w ozdobny papier. Z lekkim wahaniem wyjąłem z szafy ostatni prezent - ten dla Granger. Kupiłem go pod wpływem impulsu, sam nie wiedząc dlaczego i zastanawiałem się, czy w ogóle jej się spodoba.
   - A co cię to obchodzi, Draco? - mruknąłem do siebie, chowając wszystkie prezenty.
   Wyprostowałem się, rozglądając po pokoju.
   - Chłoczyść. - Jedno machnięcie ręką, a wszystkie papierki zniknęły. - Naprawdę nie powinno cię to obchodzić.
   - Gadanie z samym sobą nie jest dobrą oznaką - odezwało się lusterko, wiszące nad małym stoliczkiem.
   - Och, zamknij się! - warknąłem, wychodząc na korytarz.

   Zdziwiłem się, że już była. Stała na środku swojej sali lekcyjnej, obrócona tyłem do drzwi. Z gramofonu dobiegała cicha muzyka. Nie usłyszała, jak wchodziłem. Kołysała się w takt muzyki, pełna jakiegoś dziwnego niepokoju, a zarazem niesamowicie powabna. Z pewnym szokiem zauważyłem, że w gardle pojawiła mi się twarda gula, której nie potrafiłem przełknąć. Przeszłem kilka kroków, Granger zerknęła przez ramię, dziwnie się uśmiechając. Nie powiedziała nic, ja również nie byłem w stanie. To uczucie było tak dziwne, że aż przerażające. Objąłem ją. Uniosła lekko podbródek i przymknęła oczy, a po chwili ruszyliśmy do tańca.

   - Nie było tak źle, prawda? - spytała.
   Kazała mi stanąć tyłem, gdy zdejmowała spoconą koszulkę, ale ja i tak nie mogłem się oprzeć; nie byłbym sobą, gdybym chociaż nie zerknął. Stała tyłem, pochylając się w czarnym staniku. Szybkim i sprawnym ruchem założyła koszulę w kratę i odrzuciła włosy do tyłu, odwracając się do mnie.
   - Było w porządku - powiedziałem, wzruszając ramionami.
   Nie było w porządku. Nie podobało mi się to, jak się przy niej czułem.

~*~

   Obudził mnie hałas. Usiadłam gwałtownie na łóżku, po omacku zapalając lampkę. Jasne światło zalało pokój i przez krótką chwilę nic nie widziłam. Chwilę później zobaczyłam parę wielkich oczu wpatrzonych we mnie z przestrachem.
   - Przepraszam, sir! - pisnęła skrzatka, kłaniając się lekko. - Bardzo, bardzo przepraszam!
   - Spoo-ooo-ookojnie, nic się nie stało - mruknęłam, ziewając przeciągle. - Co tutaj robisz, stało się coś?
   - Przynoszę prezenty panience. Strasznie przepraszam, sir! - Jej piskliwy, przerażony głos działał mi powoli na nerwy.
   Skrzatka stała, wpatrzona we mnie z przestrachem, zupełnie tak, jakby zobaczyła bazyliszka. Pod choinkę leżał stosik prezentów, na zewnątrz było jeszcze ciemno; sowy pohukiwały, latając pod oknami zamku. Światełko lampki nocnej odbijało się w jej wielkich, niebieskich oczach, a długi nos kładł cień na prawy policzek.
   - Nic się nie stało, naprawdę.
   Skrzatka skłoniła się, odwróciła na pięcie i wybiegła z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Przeciągnęłam się, a mój wzrok co rusz wędrował do prezentów. Nie mogłam się oprzeć. Z uśmiechem od ucha do ucha, jak siedmioletnia dziewczynka, wsunęłam stopy w ciepłe papcie, machnięciem różdżki pozalapałam światła w pokoju i usiadłam na podłodze pod choinką. Przez chwilę z zachwytem wpatrywałam się w zielone drzewko ozdobione czerwonymi i białymi bombkami, po czym z zapałem wzięłam się za rozpakowywanie prezentów.
   Od razu rozpoznałam paczkę od państwa Weasley. Wielki, miękki pakunek owinięty w papier z namalowanymi książkami zawierał, tradycyjnie już, sweter i różne domowe słodkości. Miła w dotyku wełna w jasnym, beżowym kolorze i brązowa litera H, wyhaftowana na piersiach sprawiła, że oczy zapiekły mnie, uprzedzając o napływających łzach. Z lekkim uśmiechem przypomniałam sobie Freda, który śmiał się z matki: "Ale my nie jesteśmy tacy głupi, wiemy, że nazywamy się Gred i Forge."
 Odwinęłam z papierka krówkę i włożyłam do ust, zanim sięgnęłam po kolejny prezent. Wziąwszy go do ręki, od razu wiedziałam, że jest to książka. Szybko zdarłam niezdarnie owinięty papier i przeczytałam tytuł wytłoczony złotymi literami "Tajemnice Hogwartu". Uśmiechnęłam się, zdając sobie sprawę, jak Ron dobrze mnie zna. Przewertowałam ją w kilka sekund, zatrzymując się na co ciekawszych rozdziałach, po czym odłożyłam ją na bok, biorąc do ręki kolejny prezent.
   Po odwinięciu kolorowego papieru okazało się, że i tu jest książka. Oprawiona w miękką, brązową skórę, bez jakiegokolwiek tytułu. Zmarszczyłam brwi i uniosłam okładkę, patrząc na pierwszą stronę, gdzie ładnym pismem zostało wykaligrafowane: Tysiąc zaklęć i tekstów, które wkurzą Malfoya. Wybuchłam śmiechem. Na dole widniały podpisy Harry'ego i Ginny. Odgarnęłam grzywkę z czoła i wciąż roześmiana sięgnęłam po kolejną paczkę, gdzie znalazłam domową krajankę Hagrida i moje ulubione czekoladowe żaby. Z zamyśleniem spojrzałam na ostatnią paczkę. Nie spodziewałam się więcej prezentów, bo któż miałby mi je przysłać. Pod choinką leżało prostokątne pudełeczko owinięte w biały, prążkowany papier. Ostrożnie wzięłam je do ręki i odwinęłam, odsłaniając niebieski futerał. Zaintrygowana uniosłam wieczko i aż zachłysnęłam się powietrzem. W środku, na wyściełanym granatowym futerku leżała złota bransoletka z plecionego łańcuszka, ozdobiona siedmioma małymi słoneczkami. Opuszkiem palca pogładziłam jedno z nich, dostrzegając białą kartkę włożoną pod bransoletkę. Zaintrygowana wyjęłam ją i przeczytałam krótką treść, jedno słowo wypisane ładnym pismem: Malfoy.
   Była piekna. Tak delikatna, że bałam się ją wyjąć, miałam wrażenie, że za chwilę rozpadnie się w moich palcach. Nie spodziewałam się prezentu, nie od niego, ale w jakiś dziwny sposób bardzo mi się to podobało. Po raz pierwszy myślałam o nim ze szczerym uśmiechem na ustach i ze zdziwieniem odkryłam, że moje serce już nie płacze, że nie ma przy mnie Freda. Teraz był ktoś inny... 

wtorek, 3 lipca 2012

[14] "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."


   Szłam wolnym krokiem, mijając zwalone mury ukochanego zamku. Szłam jak w amoku, nie zważając na rzucane wokół mnie zaklęcia. To wszystko, co działo się naokoło, nie miało dla mnie większego znaczenia, nie dotyczyło mnie. 
   Niedowierzającym wzrokiem wpatrywałam się w ciało, które leżało po środku Wielkiej Sali, niezauważone przez nikogo. Bezwładne. Samotne. Martwe... Wszędzie słychać było krzyki, rzucane zaklęcia. Panował mrok i strach, a ja nagle zaczynałam biec, biec coraz szybciej i szybciej. Martwe... 
   Rzuciłam się na kolana, nie zważając na kawałki gruzu wbijające się w moje ciało. Szklistymi oczami wpatrywałam się w jego bezwładne ciało, rude kosmyki rozsypane wokół twarzy, brązowe piegi, lekki uśmiech... Drżącymi dłońmi objęłam jego twarz, wpatrzona w te jasne oczy. 
  - Fred...

   Nie mogłam spać. Odrzuciłam kołdrę i stanęłam przy oknie, wpatrzona w ciemne niebo. Czułam, jak po policzkach spływają mi łzy, ale nie zcierałam ich. Zaszklonymi oczyma szukałam gwiazd, ale przykrywały je potężne chmury. W dole iskrzył się lekko śnieg, na którym tworzyły się długie cienie; w Wielkiej Sali wciąż paliły się świece. 
   Dziś miało odbyć się pierwsze zadanie. 

~*~

   Z kubkiem parującej kawy w dłoni i z gazetą pod pachą przysiadłem w wygodnym skórzanym fotelu, raz po raz zerkając na zachmurzone niebo. Dzisiejsze lekcje zostały odwołane, a na szkolnych błoniach pokrytych grubą warstwą białego puchu odbywała sie właśnie wielka bitwa na śnieżki; radosne krzyki chmary dzieciaków dobiegały mnie jeszcze tu, na czwartym piętrze. 
   Po kolejnej serii piskliwych wrzasków nie wytrzymałem. Gwałtownym ruchem wstałem, odrzucając na bok "Proroka Codziennego" i otworzyłem okno. Lekki puch przyklejony do szyby opadał powoli w dół.
   - Jeśli się za chwilę nie zamkniecie, potraktuję was niezłym urokiem! - wrzasnąłem, wychylając się przez parapet.
   Kilkunastoletnie dziewczyny pisnęły jeszcze głośniej, uciekając przed zaczarowanymi kulkami śniegu i zniknęły z moich oczu. 
   - Niezła robota, Malfoy! 
   Uniosłem zaskoczony brwi i wykręciłem głowę, patrząc w górę. Z okna o jedno piętro wyżej wychylała się Granger, z potarganymi włosami i cieniami pod brązowymi oczyma. Wyglądała koszmarnie, a mimo wszystko w jakiś niejasny sposób powodowała, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech. I bynajmniej nie spodobało mi się to. 
   - Nie musisz dziękować, Granger. 
   Uśmiechnęła się, a za nią pozostał tylko trzask zamykanych okien.


   Zbiegałam akurat po schodach, gdy usłyszałam tubalny głos mojego starego przyjaciela.
   - No już, z drogi! Przecie drzwi torujecie! Dalej, dalej, przesunąć się... O, witam pani psor! - Czarna broda Hagrida zatrzęsła się w śmiechu. 
   - Panie profesorze - uśmiechnęłam się, dygając lekko. 
   - Co tam, Hermiono? - spytał, uderzając mnie lekko w ramię. - Pierwsze zadanie, cholibka - pobladł nieznacznie, odchrząkując. - Myślisz, że... no wiesz, jest bezpiecznie? - Pochylił się nade mną, rozglądając się. - Cholibka, nieco mnie to martwi. 
   Westchnęłąm, odgarniając palcami grzywkę do tyłu. Oparłam się o ścianę w Sali Wejściowej, przez chwilę w milczeniu obserwując uczniów spieszących się na śniadanie. 
   - Nie wiem, Hagridzie - powiedziałam zgodnie z prawdą. - Chciałabym wierzyć, że nic złego się nie stanie, ale nie mogę. Nie po tym, co stało się wtedy...
   Olbrzym pokiwał głową, mrucząc coś niewyraźnie pod nosem. 
   - Wiedziałem, cholibka, wiedziałem... Masz serce na miejscu, Hermiono - dodał, klepiąc mnie po ramieniu tak, że nogi prawie się pode mną ugieły. - Mam nadzieję, że i rozum wciąż na swoim pozostał, co? - spytał, gdy przechodzący obok Malfoy uśmiechnął się - jak zwykle - ironicznie. 
   - Daj spokój, Hagridzie. 
   Wchodząc do Wielkiej Sali od razu zauważyłam pewną zmianę - przy moim krześle dostawiono jeszcze jedno. 
   - Hagridzie... - zaczęłam, ciągnąc go za rękaw, by zwrócić na siebie jego uwagę. - Wiesz może kto jeszcze ma przyjechać na pierwsze zadanie?
   - Ktoś musi przecie to komentować, no nie? Ma przyjechać jakiś ważniak z ministerstwa, pewnie ktoś pokroju Bagmana. Smacznego, Hermiono - dodał i przysiadł na swoim krześle na skraju stołu. 
   Zajęłam swoje zwykłe miejsce, lekceważąc Malfoya. Sięgnęłam po tosta i dżem truskawkowy, ale nim zdążyłam ugryźć choć kęs, przerwał mi głos mojego "towarzysza".
   - Granger, musimy zrobić próbę. 
   - Mógłbyś raz zrobić wyjątek i się zamknąć? Kto jak kto, ale ty na pewno nie będziesz mi mówił co muszę zrobić. Poza tym psujesz mi humor, Malfoy, - westchnęłąm - już od samego rana.
   - Taki mój urok - uśmiechnął się, pokazując wszystkie białe zęby, zupełnie jak Lockhart.
   - Twój urok prawie dorównuje Snape'owi. 

~*~

   Harry Potter siedział przy wyszorowanym stole w kuchni, mieszając łyżeczką kawę. Rozczochrane włosy sterczały w każdą stronę, okrągłe okulary były lekko przekrzywione, a na jego prawie nagim ciele pojawiła się gęsia skórka. Gazeta zaszeleściła, gdy otworzył na odpowiedniej stronie, przebiegając wzrokiem po artykule. Duży nagłówek krzyczał: PIERWSZE ZADANIE - KOLEJNA TRAGEDIA?

Jak wcześniej donosiliśmy Ministerstwo Magii postanowiło ponownie odtworzyć tradycję, znanego z okrucieństwa, Turnieju Trójmagicznego. Ostatniego dnia października w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie zostali wybrani reprezentanci szkół - tym razem obyło się bez większych niespodzianek. Nasi czytelnicy zapewne pamiętają historię sprzed kilku lat, gdy jednym z reprezentantów został Chłopiec, Który Przeżył, zwany także Wybrańcem. "Moim zdaniem to wszystko właśnie sprawka Pottera - mówi Pansy Parkinson, absolwentka Hogwartu. - Zapewne brakuje mu rozgłosu, więc chciał, by przywrócono Turniej Trójmagiczny z nadzieją, że Czara Ognia znów wybierze go na reprezentanta." 
Jeśli pan Potter miał taki plan - cóż, niestety mu się nie powiodło. Jednak zastanawiam się, czy może dojść do kolejnych mordów, wykonanych przez - jak oznajmiał to wszem i wobec były dyrektor Hogwartu, Albus Dumbledore - przez Sami-Wiecie-Kogo? Ostatnim razem też podobno nie żył, a skoro...

   Mężczyzna zerknął na koniec artykułu bez zaskoczenia odkrywając, że napisała go Ritta. Pokręcił zdegustowany głową i odłożył gazetę na bok w momencie, gdy poczuł na szyi łaskotanie rudych włosów. Ginny Weasley pochyliła się nad mężczyzną swego życia, muskając ustami jego szyję, obejmując jego ramiona. Potter uśmiechnął się, odswując niego krzesło od stołu i pomagając swej narzeczonej usiąść na swoich kolanach. Rudowłosa kobieta ubrana była w jego zwykłą, białą koszulę.
   - Uwielbiam, gdy jesteś tak ubrana - wyszeptał do jej ucha. 
   Ginny odgarnęła włosy i rzuciła okiem na czytany przez niego artykuł. Zmarszczyła nieco brwi, zmartwiona. 
   - Coś ważnego?
   - Skeeter. - Harry wzruszył ramionami, wzdychając ciężko. - Ale muszę przyznać, że martwi mnie ten cały turniej. 
   Kobieta przymknęła oczy i oparła podbródek na jego rozczochranych włosach.

~*~

   Przemierzając w pośpiechu korytarze, czułem się się jak Snape z tą powiewajacą szatą. Mieliśmy z Granger godzinę na próbę przed rozpocząciem pierwszego zadania, a ona oczywiście się spóźnia. Nie, żebym się martwił, ale do cholery choć raz mogłaby stawić się punktualnie! Przechodząc obok okna zauważyłem, że grupa uczniów szła już wolno przez błonia w kierunku boiska do Quidditcha, gdzie miało się odbyć pierwsze zadanie. 
   - Uważaj, jak łazisz! - warknąłem, gdy ktoś uderzył mnie w ramię.
   - Spokojnie, Malfoy! Robisz się agresywny jak bazyliszek. - Dobiegł mnie znajomy głos i, gdy poniosłem wzrok, zauważyłem dobrze znany mi szelmowski uśmiech Zabiniego. 
   - Co tutaj robisz?
   - Przyszedłem zobaczyć jak Granger daje ci w kość,- zaśmiał się - bo tylko to ci daje, prawda? - Uniósł znacząco brwi. - No, zresztą nieważne - dodał, gdy nie odpowiedziałem. - Mam komentować ten bajzel tutaj, nie wspominałem?
   Sięgnął do kieszeni bordowej szaty, wyjmując paczkę papierosów. Otworzył tekturowe pudełko i wyciągnął je w moją stronę, by po chwili jednym machnięciem dłoni podpalić papierosy. Zaciągnął się, tak jak to zwykle miał w zwyczaju i wypuścił kółeczko dymu przyglądając się, jak po chwili rozpływa się w powietrzu. 
   - Więc jak, daje ci? - zapytał, szczerząc zęby.
   - Zabini, przysięgam. Jeszcze jedno słowo, a... - Nie dokończyłem, bo przerwał mi wybuchem śmiechu.
   - Wpadłeś, Malfoy. Naprawdę wpadłeś - rzekł współczująco, klepiąc mnie po ramieniu.
   Miałem straszną ochotę zapytać w co takiego wpadłem.

    Błonia usłane były miękkim puchem świeżego śniegu i uczniowie zdążyli już wydeptać szeroką ścieżkę prowadzącą od zamku do boiska. Zielono-szary szalik powiewał na wietrze, a ja mrużyłem oczy, chcąc uniknąć jeszcze bliższego kontaktu z drobinkami śniegu wirującymi w powietrzu. Przede mną szła Granger, rozpoznałem ją od razu: szybki chód, nieco pochylona głowa, brązowe włosy w części ukryte pod fioletową wełnianą czapką. Dogoniłem ją bez trudu i pociągnąłem do tyłu za ramię, zwracając na siebie jej uwagę. 
   - Czego znowu chcesz, Malfoy? - spytała, jakby znudzona.
   Miała różowe policzki i lśniące czekoladowe oczy. Tupała nerwowo nogą i wzdychała raz po raz, przyglądając się jak Bijąca Wierzba zrzuca z siebie nadmiar śniegu. Przyglądałem się przez chwilę, jak z jej nieco wąskich ust uchodzi para.
   - Nie przyszłaś na próbę - powiedziałem, starając się zabrzmieć tak, jakby mnie to nie obchodziło. 
   - A czy powiedziałam, że przyjdę? Masz mi coś jeszcze do powiedzenia, bo jeśli nie, to pozwól, że już pójdę. Spieszę się na pierwsze zadanie. 
   Nie odpowiedziałem, zbyt zszokowany jej ironicznym i zdenerwowanym głosem. Uśmiechnęła się złoślwie i ukłoniła się, parodiując skrzata domowego, po czym obróciła się na pięcie i z tłumem uczniów weszła na boisko. 

~*~

   Siedziałam na trybunach obok Hagrida. Byłam zdenerwowana i zaniepokojona, a do tej gamy uczuć dołączył jeszcze wstyd za to, jak się zachowałam w stosunku do Malfoya. Martwiłam się, cholernie martwiłam się tym całym turiejem i po prostu wyżyłam się na nim, bo miałam okazję. 
   Hagrid czyścił szkiełka swojej wielkiej lornetki, którą wyjął z jednej z kieszeni płaszcza z norek. 
   - Cholibka, ale się będzie działo! - zawołał, gdy dwunastka czarodziei weszła na środek boiska, lewitując ogromną klatkę przykrytą płachtą. - Smoki! - dodał z uwielbieniem.
 Wciągnęłam powietrze, wcale nie dzieląc jego entuzjazmu. Zewsząd dobiegały mnie okrzyki uczniów, którzy z niecierpliwością oczekiwali na "przedstawienie". 
   - Witam, panie i panowie! - Po trybunach rozniósł się magicznie zgłośniony głos Zabiniego. - Za chwilę będziemy świadkami...
   Nie słuchałam dalej. Zmrużyłam oczy, widząc jak na trybuny wchodzi Malfoy, odgarniając z czoła kilka kosmyków włosów. Zauważył moje spojrzenie i wygiął usta w lekkim uśmiechu, po czym zajął miejsce koło profesor McGonaggal i dwójki pozostałych sędziów. 
   - ... zawodnicy będą musieli pokonać lub przechytrzyć mantykorę, a wszystko po to, by zdobyć coś, co pomoże im w kolejnym zadaniu. Jako pierwsi pokażą nam się reprezentanci Durmstrangu. 
   W otoczeniu braw i okrzyków, na ogrodzone boisko Quidditcha weszli Iwanow i Markow. Bijąca od nich pewność siebie przypominała mi Kruma, gdy stawał oko w oko ze smokiem kilka lat temu. Ogromna głowa człowieka obróciła się, obserwując z uwagą każdy ich ruch; chłopcy wymienili między sobą kilka słów. Ścisnęli mocniej różdżki i zaczęli miotać zaklęcia, co rozwścieczyło legendarne zwierzę. Słysząc przeraźliwy ryk mantykory odwróciłam głowę, niezdolna patrzeć na to, co dzieje się w dole.
   - Toż oni krzywdzą to zwierzę! - krzyknął z oburzeniem Hagrid, ale najwyraźniej pozostali widzowie nie podzielali jego zdania, z fascynacją przyglądając się tej nierównej walce.
   Zacisnęłam wargi, pochylając głowę. Nie chciałam na to patrzeć, ale gdy wybuchły oklaski, a Zabini zawołal: "Już po wszystkim!" zobaczyłam, że rozeźlonej mantykorze brakuje jednej skrzyni, którą teraz uczniowie Durmstrangu zanosili do namiotu uczestników. 
   - To było wspaniałe, naprawdę wspaniałe widowisko. Ciekaw jestem, jak ocenią to jurorzy.
   Wszystkie głowy obróciły się w stronę trójki dyrektorów. Nieco blada McGonagall uniosła różdżkę z której wystrzeliłą srebrna szóstka. Loxonn podrapał się po rudej czuprynie, poruszając ustami zupełnie tak, jakby żuł własny język, po czym z jego różdżki wystrzeliła w górę siódemka. Madame Maxime również obdarzyła reprezentantów Durmstrangu srebrną siódemką. 
   Rozelgły się gromkie brawa, a Zabini zapowiedział, że za chwilę bitwę z mantykorą odbędą uczennice z Beauxbatons. I po chwili rzeczywiście pojawiły się Dianne i Juliette, ubrane w niebieskie kurteczki, ściskając w dłoniach różdżki. Rozpuszczone włosy Dianne mieniły się w słońcu, co zirytowało mantykorę, która zamachnęła się w jej stronę ogonem skorpiona. Dziewczyna uskoczyła, krzycząc coś po francusku. Obserowałam, jak jej nieco grubsza towarzyszka, Boyer, unosi różdżkę i mruczy pod nosem zaklęcie; zapewne chciała tak jak Fleur zahipnotyzować mantykorę. Przez chwilę miałam wrażenie, że jej się udało, bo wielkie lwie cielsko znieruchomiało, a ludzka głowa opadła. Dianne, pewna siebie obeszła mantykorę i chwyciła rączkę pozłacanej skrzynki, nie zwracając uwagi na ogon zwierzęcia, który kołysał się lekko to w jedną, to w drugą stronę, by po chwili przeciąć delikatną skórę dziewczyny. Levittoux krzyknęła przeraźliwie, wyrywając z transu mantykorę... Odwróciłam wzrok. 
   Nie dochodziły do mnie komentarze rozentuzjazmowanego Zabiniego, jedynie krzyki przerażenia widowni. Zacisnęłam powieki, chcąc odciąć się od wszystkiego, ale wciąż słyszałam głos Hagrida, który burczał coś o tym, jaka ta mantykora jest biedna. 
   - Brawa dla reprezentantek Beauxbatons! - zawołał Zabini. - Ryzykowały, ale się opłaciło!
   Spojrzałam na dyrektorów szkoł, którzy już unosili ródżki. McGonagall wystrzeliła srebrną szóstkę, tak samo postąpili Loxonn i Maxime. Wybuchły oklaski, a reprezentatki francuskiej szkoły zniknęły w namiocie. Mój wzrok padł na Malfoya, który siedział dziwnie wyprostowany, zaciskając szczęki. Czyżby i on martwił się tym wszystkim...?
   Na boisko wszedł Nicholas, co wywołało burzę oklasków ze strony dziewcząt; Sophię powitali Ślizgoni. Dziewczyna związała długie włosy i wyciągnęła z kieszeni różdżkę, kiwając głową w stronę Gryfona. Ten uśmiechnął się ze zrozumieniem i także wyjął różdżkę. Mantykora zaryczała, a jej głos przypominał dźwięk trąbki. Zastanawiałam się czego chcą spróbować; doskonale wiedziałam, że trudno pokonać mantykorę zaklęciami. Właściwie było to prawie niemożliwe. Zwierzę przyczaiło się nisko na łapach, uważnie przyglądając się Wrightowi; najwyraźniej uznało Sophię za mniejsze zagrożenie. Dziewczyna nie wydawała się tym wcale obrażona. Skomplikowanym ruchem nadgarstka machnęła różdżką, a w okół niej zabłysła dziwna bańka; uśmiechnęła się z satysfakcją, gdy ogon mantykory odbił się od niewidzialnej bariery, nie robiąc jej krzywdy. Nicholas podniósł z ziemi patyk, który chwilę później przemienił się w srebrny miecz. Chłopak ze złośliwym uśmiechem wywinął młynka orężem i zamachnął się. 
   - Nie! - krzyknął zdruzgotany Hagird, ale miecz nie dosięgnął gardła mantykory. 
   Zwierzę zaryczało. Nie zwracało już teraz uwagi na Sophię, która z łatwością podniosła ostatnią skrzynkę. Nicholas zbladł, gdy mantykora podchodziła stopniowo bliżej; zmrużył oczy i ciął zwierzę w łapę. Mantykora spojrzała z zaskoczeniem na krwawiącą ranę i w tej chwili przypomniałam sobie, że srebro było swego rodzaju trucizną dla tych zwierząt. Mantykora ryknęła tak przeraźliwie, że wszyscy w okół mnie zakryli sobie uszy dłońmi, ale ja wciąż z uwagą obserowałam to, co miało miejsce na dole; mantykora wycofała się do swego legowiska i tam usiadła, liżąć ranę. 
   Słysząc głos Zabiniego dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że przez całą walkę nie wypowiedział ani słowa. W jego głosie dało się wyczuc ulgę.
   - Jak widać, Hogwart pokazała na co go stać! Widać, to nie tylko pogłoski, że nasi ludzie są najlepsi w tym, co robią.
   Sędziowie musieli się z nim zgodzić, bo z różdżki profesor McGonagall wyskoczyła srebrna ósemka. Loxonn po chwili wahania wystrzelił w górę dziewiątkę, a przed Madame Maxime zaiskrzyła ósemka. 
   - I tak oto pierwsze zadanie dobiegło końca! Jak na razie prowadzi Hogwart! Durmstrang zajmuje drugie, Beauxbatons trzecie miejsce. Moi drodzy, szykujcie się na niesamowite emocje!

[13] "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."


  Nudziłem się. Te cholerne dni spędzone w Hogwarcie dłużyły mi się tak, jak nigdy dotąd. Zupełna bezczynność, ot co! I to ta praca aurora? Szlag by trafił to całe Ministerstwo Magii razem z Potterem i Kingsley'em na czele. Spojrzałem z niechęcią na szklankę do połowy wypełnioną bursztynowym trunkiem. Jedynym lekarstwem na moją rosnącą irytację była ta whisky i, o dziwo, chwile spędzone z Granger, tak więc mogę nawet powiedzieć, że ucieszyłem się z nakazu tej starej McGonagall. Zawsze to jakieś zajęcie, no nie?
   Beznamiętnym wzrokiem spojrzałem na zawartość szklanki i wypiłem ją jednym haustem. Jeżeli jest na tym pieprzonym świecie coś, co kocham, to z całą pewnością jest to whisky.

   Już przed drzwiami do sali historii magii słyszałem podniecone głosy gromady nastolatków. Z przytłumionym śmiechem przypomniałem sobie, jak kilka lat wcześniej to ja siedziałem na ich miejscu i nabijałem się z Weasleya tańczącego z McGonagall. Och, co za cudowne lata... 
   Wchodząc do klasy od razu zarejestrowałem, jak niewiele się tu zmieniło. Przestronne pomieszczenie z niskim sufitem i drewnianymi okiennicami wypełniał tłum uczniów i uczennic, siedzących na stołach ustawionych pod przeciwległymi ścianami. Dziewczęta, które zajmowały biurka po prawej stronie, obracały głowy, by spojrzeć na mnie, co skwitowałem lekkim uśmiechem. Wszyscy, począwszy od czwartego roku, a kończąc na siódmoklasistach, wydawali się być wyjątkowo podnieceni na myśl, że za chwilę nauczą się czegoś więcej od machania różdżką i mieszania w kociołkach. No, a przynajmniej tak zwana płeć piękna wydała się być podniecona; mężczyźni raczej woleliby teraz siedzieć na boisku Qudditicha.
   Hermiona stała przy biurku Binsa, majstrując przy staromodnym gramofonie. O dziwo nie była ubrana w swą zwykłą szatę czarodzieja; miała na sobie ciemne dżinsowe spodnie i najzwyklejszą czerwoną koszulkę na ramiączkach. Przeczesałem włosy prawą dłonią, zdając sobie nagle sprawę, że zachowuję się jak Potter. 
   - Nie uważasz, że nie jest to zbyt odpowiedni strój jak na nauczycielkę Hogwartu, Granger? - spytałem, opierając rękę na blacie biurka.
   - Nie, Malfoy, nie uważam.
   Nawet na mnie nie spojrzała. Lekko zarumieniona na twarzy założyła kosmyk włosów za ucho i stuknęła końcem różdżki w stary sprzęt, który momentalnie wydał z siebie stłumiony dźwięk. Odwróciła się z irytacją, stając do mnie plecami i spojrzała na ponad setkę uczniów, stłoczonych pod ścianami. Chciała coś powiedzieć, ale nie pozwoliłem jej na to. Pod jakimś dziwnym impulsem wyszedłem przed nią, rozpinając dwa górne guziki koszuli. 
   - Wiem, że dla większości z was. - Tu zwróciłem się do chłopców. - Jest to zupełnie niepotrzebne, ale dyrekcja uznała, że powinniście poznać podstawowe kroki, by choć na początku tańczyć jak trzeba. Pomyślałem więc, że zanim przejdziemy do odpowiedniej nauki pokażemy wam, z Gr... z profesor Granger jak to wszystko powinno wyglądać. 
   Nie czekałem na jej reakcję, na jakąkolwiek odpowiedź z jej strony. Objąłem palcami jej chudy nadgarstek i zmusiłem, by stanęła przede mną. W jej brązowych oczach widziałem złość, ale byłem pewien, że nie pozwoli sobie na żadne uwagi w towarzystwie świadków. Oderwałem na moment dłoń od jej pleców i jednym machnięciem różdżki sprawiłem, że z gramofonu dobyła się lekka muzyka. Przesunąłem stopę do tyłu, potem w bok, raz jeszcze i raz, a ona podążąła za mną, zupełnie tak, jakby mi ufała. Naiwna. Szybko i z pewnością przeniosłem dłonie na jej biodra i uniosłem do góry, okręcając się wraz z nią. Znów przesunąłem stopę do tyłu, w bok, raz jeszcze i raz, i ponownie uniosłem ją w górę, a ona oparła mi dłonie na ramionach. Nie było to nic trudnego, nic, co można by pokazać podczas konkursu, ale wiedziałem, że dla tych uczniów, którzy obserwowali każdy nasz krok i tak było to ciężkie do wykonania. Uśmiechnąłem się pod nosem i spytałem, gdy muzyka przestała grać:
   - Podobało się, Granger?
   Nie odpowiedziała. 
   Przyglądałem się, jak związuje w luźną kitkę brązowe włosy. Przekrzywiłem nieco głowę, gdy przesunęła dłonią po obojczyku i ramieniu, lekko masując ciało, zupełnie tak, jakby chciała się uspokoić. Zwilżyła usta językiem i odwróciła się do mnie przodem, a w jej ciemnych oczach dostrzegłem dziwny błysk. 
   - To by było na tyle, jeśli chodzi o pokaz tańca - oznajmiła, a w jej głosie dało się wyczuć irytację. - Zaczniemy od próby wykonania kilku podstawowych kroków... 
   - ... z reprezentantami - wtrąciłem szybko. - Jak zgaduję, jest tu reprezentatnka z domu Slytherina? - Uniosłem lekko brwi. 
   Wśród dziewcząt zawrzało i uśmiechnąłem się z satysfakcją, świadom tego, że co druga dałaby się poćwiartować za to, by móc ze mną zatańczyć. Ach, tem zwierzęcy magnetyzm Malfoyów! Drobna czarnowłosa dziewczyna wyszła z tłumu na środek sali, odgarniając długie włosy przez ramię. Miała niemal chorobliwie bladą cerę i duże ciemne oczy i nieco zakrzywiony nos. Uniosła wyzywając podbródek i w tym momencie niepokojąco przypominała mi Granger. Skinąłem jej głową, zupełnie nieświadom tego, dlaczego w ogóle odstawiam tę szopkę. 
   - A co z reprezentantem z domu Gryffindora? - spytałem, wpatrując się w Granger, która skrzywiła się nieznacznie. 
   Nie wiedziałem skąd to zachowanie. Przyglądałem się, jak do byłej Gryfonki podchodzi wysoki blondyn, którego szata wisiała luźno na ramionach. Jednym ruchem zdjął ją i rzucił w stronę koleżanek z, na oko, czwartej klasy, które zapiszczały tak, jakby zobaczyły członków Fatalnych Jędz. Nie podobał mi się. 


   Byłam wściekła. Cały ten pomysł z konkursem i nauką tańca mi się nie podobał, a teraz jeszcze przez Malfoya miałam tańczyć z Nicholasem. Przyglądałam się w milczeniu, jak Draco pokazuje podstawowe kroki, po czym macha w kierunku gramofonu różdżką. Nicholas przyglądał mi się z leniwym uśmiechem na twarzy. Jasne oczy błyszczały, gdy obejmował mnie w pasie. 
   Nadepnął mnie już przy pierwszym kroku, ale nie była to jego wina; to ja się pomyliłam i wcale nie poprawiło mi to nastroju. Zacisnął palce na mojej dłoni i przejął kontrolę, sprawnie prowadząc mnie w tańcu. Widziałam, że Malfoy równie lekko prowadzi Sophię i znów pomyślałam o tym, jak Wright bardzo go przypomina. Z twarzy Nicholasa nie schodził uśmiech, a w jego oczach pojawiły się jakieś dziwne iskierki, które nie spodobały mi się, bo kojarzyły się z Fredem i Georgem, gdy planowali jakiś wybryk. Słyszałam, że muzyka przestała grać, ale Nicholas nie wypuszczał mnie z objęć. Kątem oka dostrzegłam, że Malfoy i Sophie przestali tańczyć, ale nie zwróciłam na to większej uwagi, bo poczułam, jak ręka Nicholasa przesuwa się z moich pleców w dół, w dół, coraz bardziej... 
   Ktoś szarpnął go za ramię, odciągając ode mnie. Usłyszałam świst powietrza i trzask łamanej kości. 
   - Nie pozwalaj sobie - warknął Malfoy do klęczącego na podłodze Nicholasa, który trzymał się za złamany nos.

~*~ 

   - Malfoy, jesteś niemożliwy! - krzyknęłam, gdy zostaliśmy sami. 
   - Niemożliwy?! Niemożliwy?! On cię obmacywał Granger, gdybyś nie zauważyła!
   - I dlatego właśnie złamałeś mu nos? Na Merlina, Malfoy, on jest tylko uczniem, chciał się popisać przed kolegami! Poza tym doskonale poradziłabym sobie sama - dodałam ciszej. 
   Stał obrócony do mnie bokiem, wpatrując się w skrawek jeziora widoczny z okien sali historii magii. Widziałam jak zaciska szczęki i mruży lekko oczy, jak klatka piersiowa unosi się i opada w szybkich oddechach. Sięgnął do kieszeni i wyjął paczkę papierosów. Wyjął jednego, podpalił i zaciągnął się, nie zwracając na mnie uwagi. Czekałam w milczeniu, aż w końcu się odezwie, ale on minął mnie i wyszedł z sali, nawet na mnie nie spojrzawszy. 

~*~

   To, że byłem wściekły, to mało powiedziane. Najgorsze jednak było to, że nie wiedziałem już na co jestem tak cholernie zły; na tego dzieciaka, Granger czy na siebie. Moja reakcja przekroczyła wszystko... Zachowałem się jak ten dureń, Potter, a nie jak pełnokrwisty Malfoy! 
   Mój wzrok padł na list, który leżał na łóżku od samego rana. Zaadresowany do mnie tym szamastym pismem Zabiniego. Rozerwałem kopertę i przeczytałem treść krótkiej notatki. Uśmiechnąłem się lekko, sięgnąłem po płaszcz i wyszedłem z tego cholernego zamku. 

   Hogsmeade o tej porze było wyjątkowo ciche. Mieszkańcy tkwili w domach, nieliczne puby były jeszcze otwarte. Srebrna łuna księżyca oświetlała tablicę Gospody pod Świńskim Łbem. Wchodząc tam zmarszczyłem nos, czując silny odór kóz. Na podłodze walały się połamane krzesła, a przy każdym kroku w powietrze wzbijał się kurz. Przy barze siedział już Zabini, wpatrując się w brudną szklankę postawioną przed nim przez barmana. 
   - Dla mnie sherry - rzuciłem w stronę nowego pomocnika Aberfortha. - Tylko w czystej szklance. Naprawdę czystej - dodałem, widząc że ten sięga po swą brudną szmatkę. 
   Barman wzruszył ramionami i sięgnął po różdżkę, rzucając pod nosem jakieś zaklęcie. 
   - Co robisz w tych okolicach, Zabini? - spytałem, zapalając papierosa. 
   - Draco, Draco! Bo pomyślę, że nie cieszy cię mój widok! - Brunet odgarnął włosy z czoła i westchnął ciężko. - Byłem ciekaw co tam u mojego starego druha, oczywiście! 
   Prychnąłem, unosząc brwi. Z sceptyzmem spojrzałem na szklankę z sherry, ale wydawała się być w porządku, więc pociągnąłem łyk mocnego trunku. Strzepnąłem popiół z papierosa na podłogę i odchrząknąłem. 
   - Uznajmy to za odpowiedź - mruknąłem. 
   - Och, czyżby Granger dała ci popalić? - Blaise uśmiechnął się, zachwycony. 
   - Przymknij się, Zabini. 
   - Czyli naprawdę ci dokopała! - Czarnoskóry mężczyzna zaśmiał się.
   Machnął dłonią na barmana, a ten podał mu kolejną ognistą. Wciąż się śmiejąc wypił połowę zawartości szklanki i klepnął mnie po ramieniu. 
   - Nie musisz mnie pocieszać - warknąłem, dopijając swoją sherry. - Nie dość, że ta stara McGonagall wrobiła mnie w jakiś pieprzony konkurs tańca, w którym mam wystąpić z... uwaga, Granger, to jeszcze dziś złamałem nos siódmoklasiście. 
   Zabini uniósł brwi, zaskoczony. Westchnąłem z rezygnazją, ubolewając nad moją głupotą; wiedziałem, że teraz będę musiał mu powiedzieć wszystko. Rzuciłem peta na podłogę, co nie uszło uwadze starszej czarownicy w obskurnej szacie, siedzącej przy pustym stoliku. Oprócz niej byliśmy jedynymi gośćmi w tej starej gospodzie. 
   - Czekaj, czekaj - zawołał Zabini, mocno już wstawiony. - Czyli wychodzi na to, że... Biłeś się o Granger! 
   Wybuchnął głośnym śmiechem, opluwając bar kropelkami trunku i śliny.
   - Zamknij się, Zabini!

[12] "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."


   Patrzyłam tępo w podłogę, a raczej w kupkę popiołu, jaka została po czerwonej kopercie. Powoli docierało do mnie to, co przed chwilą usłyszałam, ale jednak było to tak niedorzeczne, że wybuchłam śmiechem. Wciąż się śmiejąc, wzięłam do rąk czerwony płaszczyk i wyszłam na korytarz.
  - Malfoy? - spytałam, unosząc brwi.
    Wysoki blondyn stał zaledwie kilka kroków od drzwi mojego pokoju, a wyraz jego twarzy zdradzał zaniepokojenie. Przeniosłam ciężar ciała na prawą nogę i spojrzałam na niego, zakładając ręce na piersi. 
  - Śledzisz mnie? - Zmrużyłam oczy.
   Parsknął wymuszonym śmiechem, ale nie odpowiedział na moje pytanie. Stał w milczeniu, a jego szare, zimne oczy przeszywały mnie na wylot. Czułam się tak, jakbym stała przed nim tu zupełnie naga, w świetle słońca, a on po prostu tak stał i patrzył na mnie, z tym lekkim, ironicznym uśmiechem na twarzy, do którego zdążyłam przywyknąć. Przez chwilę dałam ponieść się wyobraźni. Przez jeden moment, gdy Malfoy w końcu ruszył się z miejsca miałam wrażenie, ze podejdzie i porwie mnie do tańca. Oczywiście nic takiego się nie stało. Draco wziął ode mnie płaszcz, pomógł mi go założyć i spytał:
  - To jak? Idziemy do Munga?
  - Podsłuchiwałeś!


   Siedzieliśmy przed pokojem Fleur, słuchając krzyków nowonarodzonego dziecka. Dyżurny lekarz zabronił nam tam wejść, stwierdzając, że matkę i jej dziecko nie można narażać teraz na zmęczenie, a ja jakoś nie miałem mu tego za złe. Bo co, mam niby podejść do łóżka tej blondwłosej wili, która zapewne trzyma to małe rozwrzeszczane stworzenie w rękach i powiedzieć, że to różowe, łyse i krzykliwe coś jest "ładne"? Ani mi się śni! 
   Hermiona odrzuciła te swoje brązowe włosy, aż poczułem łagodny zapach jaśminu. Ciekawe, zawsze pachniała... Na Merlina, Malfoy, a skąd ty wiesz jak ona pachniała?! Na szczęście nie musiałem dłużej się nad tym zastanawiać, bo szpitalne drzwi się otworzyły i z sali wyszedł rozczochrany Potter i jego ruda wiewiórka, a zaraz po nich Ron, czerwony na twarzy tak, że równie dobrze mogły to być jego włosy. 
 - Hermiono, jesteś! - Ginny uśmiechnęła się, a jej brązowe oczy zabłysły na mój widok. 
   Zapewne nie spodziewała się zastać mnie tu, na oddziale położniczym szpitala św. Munga, a już na pewno nie w towarzystwie Granger. Nie wypowiedziała jednak żadnej uwagi na ten temat i byłem jej za to wdzięczny, bo nie wiedziałbym co jej odpowiedzieć. 
  - Jak ma się Fleur? - spytała Hermiona, wstając z niewygodnego plastikowego krzesełka. 
  - O dziwo, dobrze - odparła - zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę, że poród odebrał Ron. 
   Hermiona uniosła brwi; zaniemówiła. Weasley uśmiechnął się, z zakłopotaniem drapiąc się po rudej głowie. Wyglądał jak wielka, pomarańczowa dynia, szczerząca do nas swoje białe zębiska. 
  - Jestem w szoku, że dzieciak wciąż żyje. Ja chyba bym padł, gdybym zobaczył Weasleya w dzień swoich urodzin - parsknąłem, rozładowując atmosferę. 

~*~

   Pod koniec października zima dała o sobie znać, wchodząc na błonia niczym niezapowiedziany gość. We wtorkowy poranek mieszkańców zamku powitała cienka warstewka śnieżnego puchu, zdobiąca zziębniętą ziemię pokrytą resztkami jesiennych liści. 
   Przystanęłam przy jednym z okien na korytarzu, przyglądając się jak czarny dym unosi się z komina chatki Hagrida, zwijając się i wydłużając, posłuszny lekkiemu wietrzykowi. Małe płatki śniegu wirowały, to unosząc się, to opadając, by po długiej podróży w końcu opaść zupełnie. Uśmiechnęłam się lekko, przypominając sobie półtoramiesięczną córeczkę Billa i Fleur. Dziewczynka rosła jak na drożdżach, a dumni rodzice nie mogli odejść od jej łóżeczka. 
   Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek, wzywający uczniów na pierwszą w tym dniu lekcję. Odgarnąwszy z czoła brązowe kosmyki włosów, sprawdziłam czy różdżka wciąż jest na swoim miejscu i podążyłam do swojej klasy. 

   Obiad w Hogwarcie zawsze był posiłkiem, któremu towarzyszyły najgłośniejsze rozmowy. Uczniowie przekrzykiwali się nawzajem i z zapałem podjadali specjały przyszykowane przed skrzaty domowe. Z zamyśleniem mieszałam widelcem w talerzu. Nie czułam się najlepiej, myśląc o zbliżającej się sobocie, Nocy Duchów, kiedy to Czara Ognia zwana przez McGonagall "niezależnym sędzią" miała wybrać reprezentantów szkół. 
   Drgnęłam, gdy poczułam na ramieniu zimną dłoń dyrektorki. Profesor McGonagall zacisnęła wargi, tworząc z nich cienką linię. Poprawiła okulary na nosie i nachyliła się nade mną.
  - Hermiono, jeśli możesz... Proszę na słówko do mnie, dziś wieczorem - powiedziała cicho i, nie czekając na odpowiedź, wyszła z Wielkiej Sali. 

   Kamienny gargulec odsunął się, gdy wypowiedziałam hasło do gabinetu dyrektora. Obserwowałam przez chwilę, jak przede mną pojawiają się marmurowe schody, po czym w pośpiechu wspięłam się po nich. Dębowe drzwi były uchylone, a przez niewielką szparę przelewało się światło kilkunastu świecy i cichy oddech Minervy McGonagall. Przystanęłam, zaintrygowana, słysząc nagłe chrząknięcie, bynajmniej nie należące do starszej kobiety. Zapukałam i weszłam do środka. 
   Pani dyrektor uniosła głowę, poprawiając rogowe oprawki na nosie i spojrzała na mnie, unosząc kąciki ust. Przed biurkiem kobiety, w jednym z dwóch foteli siedział mężczyzna, a choć był on odwrócony tyłem, od razu rozpoznałam te jasne blond pukle. 
  - Co tu robi Malfoy? - spytałam, przystając w półkroku. 
  - A myślałby kto, że po dwóch miesiącach spędzonych wspólnie, ta wasza wzajemna nienawiść... - westchnęła Minerva, ale nie pozwoliła sobie na przyjemność dokończenia zdania. Machnęła krótko dłonią, zapraszając mnie, bym usiadła. 
   Nie mogłam odmówić. Odrzucając włosy przez ramię wyprostowałam się, może nieco wyniośle i przysiadłam na czerwonym fotelu. Malfoy nawet na mnie nie spojrzał. 
  - Poprosiłam was tu - zaczęła, zerkając przez ramię na portret Albusa, który drzemał, oparty o ramy swego obrazu. - By poprosić was o pewną przysługę. Jak wiecie, w sobotę odbędzie się wybranie reprezentantów do Turnieju, co wiąże się z Balem Bożonarodzeniowym. Ostatnim razem to ja wzięłam na siebie obowiązek nauczenia młodzieży podstawowych kroków, jednakże... - Minerva wyprostowała się w swoim skórzanym fotelu - dziś moje stanowisko niestety mi na to nie pozwala. Pomyślałam więc, że skoro i tak przygotowujecie się do konkursu, to możecie nauczyć czegoś naszych uczniów. Sądzę - dodała, widząc, jak próbuję coś powiedzieć - że nie będzie to problemem. 
   Znałam ten ton. Każdy uczeń Hogwartu go znał. Koniec rozmowy. Zamknęłam oczy, czując rosnącą we mnie złość. Najpierw konkurs, teraz to... i wszystko to w dodatku z Malfoy'em. Czy to jakaś cholerna promocja?!

~*~

   Czułam, że nie jest to najlepszy dzień. Schodząc do Wielkiej Sali czułam, jak serce wybija w mojej piersi szybki, nierówny rytm. Tu-tu, tu-tu. Sklepienie pokrywały ciemne burzowe chmury, w zupełności zakrywając lśniący sierp księżyca. Tu-tu, tu-tu. Siadając koło Dracona zauważyłam lewitujące świece i lekko połyskujące duchy, które wyskakiwały ze ścian i zajmowały miejsca koło ubranych na czarno hogwarczyków. Tu-tu, tu-tu. Niebieskie i bordowe mundurki pozostałych dwóch szkół wmieszały się między ciemne szaty, a ponad głowami ich wszystkich roznosił się przyciszony, pełen podniecenia gwar. Tu-tu, tu-tu, tu-tu. Serce przyspieszyło, gdy Minerva McGonagall uderzyła złotym widelcem i w puchar z winem. Nastała cisza i nagle wszyscy odwrócili się w stronę drzwi, które otworzyły się z lekkim hukiem i wszedł maleńki profesor Flitwick, za pomocą różdżki lewitujący przed sobą Czarę Ognia. 
   Artefakt, lśniący niebieskim ogniem stanął przed stołem nauczycielskim, przyciągając spojrzenia uczniów niczym wila. Dyrektor McGonagall odchrząknęła głośno i wstała ze swego miejsca, obdarzając krótkim uśmiechem Madame Maxime i profesora Loxonna, dyrektora Durmstrangu. 
  - Witajcie! Za chwilę skosztujemy cudownych potraw przygotowanych przez nasze kucharki. A wieczorem stanie się to, na co wszyscy z niecierpliwością czekamy. Czara Ognia zabłyśnie i wybierze reprezentantów szkół do Turnieju Trójmagicznego!
   Rozległy się gromkie brawa, a na talerzach, które dotychczas lśniły czystością pojawiły się najróżniejsze potrawy.

   Prawie dwie godziny minęły od rozpoczęcia uczty. Nie wiem, skąd to wiedziałam. Nie miałam przecież zegarka, nie odmierzałam czasu. Przez większość wieczoru siedziałam po prostu, dziwnie wyprostowana, wpatrzona w przestrzeń, nie zważając na spojrzenia Malfoya. Byłam przerażona. Nie potrafiłam uwierzyć w to, że tym razem będzie bezpiecznie. Nie potrafiłam wyzbyć się widoku ciała Cedrika, przerażenia na twarzy Harry'ego i słów Dumbledore'a, gdy na koniec szkoły powiedział wszystkim jak naprawdę zginął Diggory.
   Ocknęłam się dopiero w chwili, gdy McGonagall stała już przed Czarą Ognia, przemawiając do tłumu zebranych uczniów. Mówiła o odpowiedzialności, o tym, jak niebezpieczne są zadania, a ja zacisnęłam dłonie na kolanach, wpatrując się w niebieskie jeszcze płomienie, z niewypowiedzianą nadzieją, że może nigdy nie zapłoną na ten inny kolor i nie wyrzucą kartki papieru. Zawładnął mną jakiś irracjonalny strach i nie potrafiłam nad nim zapanować. 
   Ale nie stało sie tak, jak w moich marzeniach. Nagle, zupełnie bez zapowiedzi, bez żadnego ostrzeżenia, niebieskie płomienie zmieniły kolor na czerwony i w powietrze, z cichym świstem, wyleciały dwa skrawki papieru. McGonagall obserwowała ich lot, tak jak wszyscy inni, a ja czułam, jak moje serce spowalnia pracę. Tu, tu. Długie, blade palce zacisnęły się na kawałkach papieru i odwróciły je, by bystre oczy odczytały imię i nazwisko każdego z kandydatów. 
  - Reprezentantami Durmstrangu będą... Wasilij Iwanow i Jegorij Markow.
   Wybuchły oklaski, a od stołu Krukonów powstali dwaj wysocy i dobrze zbudowani młodzi mężczyźni. Przyglądałam się, jak wyższy z nich przeczesuje długie włosy dłonią i z powagą kiwa głową w stronę swego dyrektora; drugi podrapał się po wystającej szczęce, jakby zdziwiony, że i on został wybrany. Oboje przeszli przez boczne drzwi i zniknęli. 
   W Wielkiej Sali znów zapadła pełna oczekiwania cisza, bo płomienie znów zmieniły kolor i w powietrze wystrzeliły kolejne dwie kartki, tym razem z imionami reprezentantek Beauxbatons. McGonagall złapała zwitki papieru i odczytała nazwiska:
  - Dianne Levittoux i Juliette Boyer są reprezentantkami Beauxbatons!
   Ponowne oklaski, a od stołu puchonów wstała wysoka i szczupła blondynka o dużych, niebieskich oczach, dość podobna do Fleur, a widząc, jak przyciąga męskie spojrzenia domyśliłam się, że jest potomkinią wili. Chwilę później dołączyła do niej krótko obcięta szatynka o pełniejszych kształtach, pożegnana oklaskami towarzyszek. One także przyjęły gratulacje od dyrektorki Hogwartu i zniknęły w bocznych drzwiach.
   Czara Ognia przez chwilę nie zmieniała barw swych płomieni, a wszyscy trwali w oczekiwaniu, które osiągnęło swe apogeum. Każdy chciał dowiedzieć się kto będzie reprezentantem Hogwartu, więc gdy w końcu płomienie przybrały czerwoną barwę, wszyscy wstrzymali oddech, łącznie ze mną.
  - Reprezentantami Hogwartu zostali... Nicholas Wright oraz Sophia Coleman!
   Ogłuszające oklaski powitały blondyna, który powstał od stołu Gryfonów. Uniósł dłoń i posłał kilka całusów w stronę dziewczyn z szóstego roku, po czym podszedł do dyrektorki, rzucając mi kokieteryjne spojrzenie. Nie zwróciłam jednak na to większej uwagi, bo nie mniejsze oklaski dostała drobna Ślizgona o długich, czarnych włosach spiętych w wysoki koński ogon. Obserwowałam, jak Sophia podchodzi do Nicholasa i obdarza go lekkim uśmiechem. Chwilę później oni także zniknęli w bocznej komnacie. 
  - No, no Granger, zobacz. Po raz kolejny Gryffindor ma zaszczyt współpracować ze Ślizgonami.
  - Malfoy… Z łaski swojej mógłbyś choć raz zamknąć tą swoją jadowitą, arystokratyczną buzię?

[11] "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."


   Zapadał zmierzch. 
   Wiatr hulał wesoło na błoniach, wyginając drzewa w Zakazanym Lesie, swymi podmuchami poruszając na wpół brązowymi liśćmi. Światła w chatce Hagrida mrugały wesoło i odczuwałam coraz większą pokusę, by odwiedzić starego przyjaciela, jednak gdy moje spojrzenia padło na stos papierów, ustawionych w krzywym stosie, rozum podpowiedział, bym się jednak wstrzymała z wizytą. Niechętnie więc sięgnęłam po jedno z wypracowań drugoklasistów na temat trolli, maczając orle pióro w atramencie, przyszykowana do poprawy błędów. 


~*~


   Harry i Ginny pojawili się w Szpitalu Św. Munga chwilę po tym, jak przeczytali informację przesłaną przez Ronalda. Rudowłosa kobieta dopadła do okienka z informacją, gdzie znudzona czarownica raz po raz strzelała balonami z gumy do żucia. 
   - Gdzie leży Fleur Weasley? - zapytała donośnym głosem.
   Czarownica powoli przeniosła wzrok na Ginny, a duży różowy balon pękł, oblepiając jej usta. 
   - Chwileczkę - rzuciła i zaczęła przerzucać leżące przed nią sterty papierów.
   Ginny odwróciła się od okienka, czerwona na twarzy. Zmrużyła groźnie oczy i spojrzała na Harry'ego tak, jakby to wszystko była jego wina. 
   - Flegma właśnie urodziła... - powiedziała cicho, rzucając słowa w przestrzeń, jakby zupełnie temu niedowierzając. 
   Ze ściany, która była portalem między Londynem a szpitalem, wyłoniła się właśnie grupka rudowłosych osób; pani Weasley szła na czele, a za nią podążał jej mąż, Artur, z przekrzywionymi okularami i George, ubrany w krzykliwą, zieloną szatę. Starsza kobieta uśmiechnęła się serdecznie do Pottera i przytuliła do piersi swą jedyną córkę. 
   - Dlaczego jeszcze u niej nie jesteście? - spytała, podniecona. 
   Ginevra wskazała zrezygnowanym ruchem w stronę czarownicy, która beznamiętnie przerzucała skrawki papierów. Pani Weasley zmarszczyła niebezpiecznie brwi i odchrząknęła głośno. 
   - Dzień dobry, przyszliśmy odwiedzić Fleur Weasley. 
   - Tak, tak, wiem przecież - burknęła kobieta, po raz kolejny strzelając różowym balonem.
   Matrona rodu Weasley'ów zmrużyła oczy i w tym momencie dokładnie przypominała swoją córkę. 
   - GDZIE LEŻY FLEUR?!


~*~


   Robiłem się coraz bardziej poirytowany. Gdzie, do cholery, podziewa się ta Granger?! Bo przecież chyba mnie nie wystawiła? Nie, to nie możliwe... Mnie nie można wystawić! Odwróciłem się, słysząc trzask otwieranych drzwi.
   - Spóźniłaś się - warknąłem.
   - O całą... minutę - powiedziała, zerkając na zegarek. - Nie mów mi, że się o mnie martwiłeś, Malfoy. - Sarkastyczny uśmiech rozjaśnił jej nieco strapioną twarz.
   - Miejmy to już za sobą - mruknąłem, podchodząc do niej i gwałtownym ruchem przyciągnąłem ją do siebie. 
   - Uważaj trochę - jęknęła, ale posłusznie objęła mnie, a sądząc po jej niezadowolonej minie, miały to być dla niej najcięższe godziny życia.

   - Malfoy, mam dość! - warknęła, wyrywając się z mojego uścisku i opadając na drewnianą podłogę.
   Zdjęła buty i poplamionymi od atramentu dłońmi masowała obolałe stopy. Bawiła mnie. Wyglądała jak duże dziecko, z potarganymi włosami, wilgotna, lepiąca się od potu. Zupełnie nie przypominała tej dziewczyny, a raczej kobiety, sprzed kilku dni, która stała przede mną w samej bieliźnie, tak powabna i seksowna. 
   - Daj spokój, Granger... - westchnąłem. 
   - To nie ja się do tego pchałam - warknęła, obrzucając mnie złym spojrzeniem. 
   - Ani ja - odparłem znudzony. - Poza tym, to raczej ja powinienem narzekać. Ciągle stąpasz mi na palce, a uwierz na słowo, lekka nie jesteś. 
   - Ach tak?! - Wstała i podeszła do mnie, dłonią lekko uderzając moją klatkę piersiową. 
   - Jednak zostało ci trochę energii - zauważyłem z satysfakcją. 
   Złapałem ją za nadgarstki dla pewności, że znów nie usiądzie i nie będzie marudzić. Wolnym ruchem zzułem buty i kopłem je gdzieś w kąt, jednocześnie kładąc dłoń na plecach dziewczyny. Lekko ją popchnąłem, zmuszając do tego, by przylgnęła do mnie całym ciałem. 
   - Jesteś jak kij od szczotki.
   - Słuchałam? - warknęła, mrużąc niebezpiecznie oczy. 
   - Sztywna, Granger, sztywna. Gdybym miał na myśli włosy, porównałbym cię do mopa. - Sarkastyczny uśmiech rozjaśnił moją twarz. - A teraz, z łaski swojej, przymknij się i zamknij oczy.
   - Nie mam zamiaru niczego przy tobie zamykać - odparła buntowniczo.
   - Czyżbyś chciała coś przede mną otworzyć? - uniosłem brwi, zainteresowany. 
   Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale najwyraźniej nie znalazła odpowiednich słów, bo po chwili je zamknęła, czerwieniąc się na twarzy. Wyglądała jak mała, słodka, czerwona rybka pozbawiona wody. Chęć na jakąkolwiek zabawę z tą właśnie przedstawicielką płci "pięknej" jakoś mi minęła.
   - Goń się, Malfoy - warknęła. - Ale jeśli czegoś spróbujesz... - Pozwoliła, by groźba zawisła w między nami i powoli, niepewna, zamknęła oczy.
   Z niedowierzaniem pokręciłem głową; nie spodziewałem się, że tak szybko skapituluje. Machnąłem krótko w stronę starego magnetofonu, z którego natychmiast popłynęła muzyka. Spojrzełem na Granger, która stała przede mną, z wciąż zamkniętymi oczami, na boso, z rozpuszczonymi włosami. Objąłem ją w tali, a drugą dłonią schwyciłem jej poplamione od atramentu palce. Popłynęliśmy.


~*~


   Wieczorne niebo spowijało w tajemnicy Wielką Salę. Świece unosiły się w powietrzu, rzucając miękkie, pomarańczowe światło, podniecone rozmowy uczniów odbijały się echem o kamienne mury. Nie odrywałam oczu od drzwi Wielkiej Sali, czując, jak przez zdenerwowanie mam spięte wszystkie mięśnie. Serce biło nierównym rytmem, ale nie mogłam nic na to poradzić; wiedziałam, że jeśli za chwilę wejdą tu uczniowie i uczennice pozostałych dwóch szkół, to wszystko jednak się odbędzie. 
   Gdy w końcu oderwałam wzrok, by spojrzeć w bok, gdzie siedział Malfoy, ze zdziwieniem odkryłam, że mężczyzna zacisnął szczęki, jakby i on podzielał moje uczucia. Po raz pierwszy w czymś się zgadzaliśmy. 
   Lekki podmuch wiatru owiał przesiadujących w jadalni mieszkańców Hogwartu, gdy wielkie dębowe drzwi otwarły się, ukazując stojącą w progu grupę uczniów. Madame Maxime, która wciąż pozostawała dyrektorką Beauxbatons rzucała wielki cień na stłoczone za nią uczennice, ubrane w swoje tradycyjne błękitne mundurki. Zmrużyłam oczy, przyglądając się ich nieco zdegustowanym twarzom. W przeciwieństwe do swych podopiecznych, na twarzy Olimpii rozkwitł uśmiech, gdy weszła do Wielkiej Sali i zauważyła Hagrida. Obserwowałam, jak półolbrzymka wolnym krokiem zmierza do stołu nauczycielskiego, a jej uczennice podążają za nią, kołysząc biodrami; parsknęłam cicho śmiechem, gdy męska część Hogwartu oglądała się z zainteresowaniem.
   Chwilę później, gdy - w większości blondowłose - uczennice Beauxbatons zasiadły przy stole Puchonów, do Wielkiej Sali wkroczyli okuci w grube futra uczniowie Durmstrangu. Za nimi, drobnymi krokami szedł starszy mężczyzna, pochylony nieznacznie do przodu, z dziwnie sterczącą rudawą brodą i z rozbieganymi oczyma. Nerwowym ruchem dłoni wskazał swym podopiecznym stół Krukonów, a sam usiadł na ostatnim z wolnych krzeseł obok profesor McGonagall, bez przerwy drapiąc się po długim, haczykowatym nosie.
   Gwar rozmów ucichł, gdy z pozłacanego krzesła wstała dyrektor McGonagall, swym srogim spojrzeniem ogarniając salę pełną uczniów. Odchrząknęła i uniosła ręce, tak jak kilka lat wcześniej Dumbledore. Jej wąskie usta wykrzywiły się w uśmiechu.
   - Witajcie w Hogwarcie! 


~*~


   Drzwi zatrzasły się za mną z hukiem. Wymruczane pod nosem zaklęcie zapaliło świece, a chwilę później ciężkie zasłony przykryły okno. Opadłam na krzesło, które skrzypnęło w formie sprzeciwu, ale nie zwróciłam na to uwagi. A więc stało się. Przymknęłam oczy, a w moich myślach od razu pojawił się Harry - Harry sprzed ośmiu lat. Czternastoletni chłopiec pojawiający się się znikąd na zielonym, spowitym w ciemnościach boisku quidditcha, na oczach tysiąca gapiów tulący do siebie ciało Cedrika. Mimowolnie zadrżałam.
   Nie chciałam, aby to się powtórzyło. Tragednia sprzed kilku lat nie miała prawa wydarzyć się ponownie. 
   Rytmiczne skurcze serca zagłuszały ciszę. Patrzyłam przed siebie niewidzącym wzrokiem, zupełnie bezwiednie powtarzając w myślach: skurcz, rozkurcz, skurcz, rozkurcz... Jakby miało to cokolwiek pomóc, jakby miało dać jakikolwiek efekt. Oczywiście nie miało to najmniejszego sensu i zorientowałam się wtedy, gdy do okna zapukała sowa. Odsunęłam zielone zasłony i wpuściłam zwierzę do środka; ptak upuścił na podłogę niewielką czerwoną kopertę i ze świstem wyfrunął w czarną noc.
   Rogi koperty zaczęły dymić, a ja wpatrywałam się w nią, jak zahipnotyzowana. W życiu nie dostałam wyjca. Mój tok myślenia przypominał teraz tę Hermionę sprzed ośmiu lat, czternastoletnią dziewczynkę, która uważała, że wyjec to jedna z najgorszych możliwych kar dla ucznia Hogwartu. 
   Po pokoju i zapewne po całym korytarzu na moim piętrze rozniósł się podniecony głos Ronalda i pani Weasley, wykrzykujących razem: FLEUR URODZIŁA!

[10] "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."


   Jesień wtargnęła do Hogwartu niczym niezapowiedziany gość. Pomalowała liście w Zakazanym Lezie na czerwono i brązowo, dotychczasowe jasne niebo spryskała szarym kolorem. Hogwarckie jezioro to marszczyło się, to wygładzało, pod wpływem rosnącego na sile wiatru. Zamek praktycznie tonął w ciemnościach; jedyne światła, jakie jeszcze się paliły, znajdowały się w Wielkiej Sali, w dwóch wieżach i w moim gabinecie. Siedziałam przy biurku, pochylona nad pracami siódmoklasistów, które oświetlało słabe światło świecy. 
   - Boże... - jęknęłam, wziąwszy do rąk pracę Wrighta.
   Szary pergamin zdobiony był ładnym, czytelnym pismem. U góry widniał podpis mieniący się kolorami, a na samym dole niezbyt udolny rysunek, który prawdopodobnie miał przedstawiać mnie samą w obcisłych spodniach i koszulce, odsłaniającej dekolt. 
   - Chyba muszę się napić - westchnęłam.


~*~


   - Co tu robisz, Granger? - Ironiczny uśmiech wykrzywił moją twarz.
   Zmierzyłem ją wzrokiem od stóp do głów, musząc przyznać, że wygląda nieźle w tej białej kiecce. Zupełnie inaczej niż w czarnych szatach czarodzieja. Powiedziałbym nawet, że w tym momencie wyglądała dość... seksownie.
   - Przyszłam się rozerwać, Malfoy - odpowiedziała poirytowana.
   - Ty i zabawa w jednym zdaniu? - Roześmiałem się, sięgając po kieliszek Ognistej. - To wręcz niemożliwe! Ty nie potrafisz się bawić!
   - Byłabym naprawdę wdzięczna, gdybyś nie oceniał moich zdolności. - Widziałem, jak w jej oczach pojawia się błysk ognia. Wiedziałem co to oznacza - niejednokrotnie już dostrzegałem tę zmianę w jej postawie. I, co było zupełnie absurdalne, uwielbiałem to.
   - Ależ ja tylko stwierdzam fakty... - mruknąłem, z niewinną miną przyglądając się bursztynowemu napojowi. - Musisz przyznać, że w życiu nigdy się nie bawiłaś, bo nie potrafisz. 
   Czułem na sobie jej wściekłe spojrzenie, ale czekałem. Byłem świadomy, że albo uda mi się ją sprowokować i zobaczymy, na co ją stać, albo... Cóż. Będę leżeć na podłodze z krwawiącym nosem. Mówi się trudno. Ale przecież nie przywali mi, prawda? Nie po raz kolejny. Spojrzałem na nią w chwili, gdy sięgnęła, wyjmując mi z rąk kieliszek z trunkiem, który wypiła jednym haustem. 
   - Stawiasz kolejkę - powiedziała, ocierając usta wierzchem dłoni.

   - Chyba już starczy - powiedziałem, z rozbawieniem przyglądając się, jak policzki Hermiony z każdym wypitym kieliszkiem robią się coraz bardziej czerwone.
   - Nie! - odparła, czkając cicho. - Ojojoj! - zaśmiała się, sięgając po pustą butelkę Ognistej Whisky. 
   Ludzie w gospodzie spoglądali na nas z zaciekawieniem, choć nie jest to pewnie odpowiednie słowo. Patrzyli z pożądaniem i to, o dziwo, nie na mnie, a na Granger, która kołysała się w takt słyszanej tylko dla niej muzyki. Biały materiał podnosił się nieznacznie do góry, gdy obracała się szybko wokół własnej osi. 
   - Granger, wychodzimy! - zawołałem, dostrzegając, że jeden z brudnych, nieostrzyżonych czarodziejów, siedzący przy barze, patrzy na profesorkę Hogwartu łakomym wzrokiem.
   Złapałem ją za ramię i wyciągnąłem z Gospody Pod Świńskim Łbem.

   - Jestem nimfą! - zawołała, zsuwając z stóp beżowe szpilki. 
   - Taka z ciebie nimfa, jak ze mnie abstynent - mruknąłem, patrząc jak dziewczyna niebezpiecznie zbliża się do brzegu jeziora. - Opanuj się, kobieto! 
   - Jestem nimfą i udowodnię ci to! - Grymas oburzenia wykrzywił jej twarz, by po chwili zniknąć pod wpływem uroczego, pijanego uśmiechu. 
   Wolnym ruchem zsunęła z ramion ramiączka sukienki, pozwalając, by ta opadła wokół jej stóp. Patrzyłem na jej blade, zgrabne ciało skryte teraz jedynie pod kawałkami białej bielizny, która nadawała jej niewinny wygląd. Brązowe loki opadały na ramiona, w czekoladowych oczach tańczyły iskierki takiej radości, której nigdy w życiu jeszcze nie widziałem. 
   - Granger, przestań! - krzyknąłem, widząc, jak obraca się na pięcie i wchodzi do jeziora. 
   Wchodziła coraz głębiej i głębiej, drżąc lekko na ciele, zanurzona po pas. Wyglądała niesamowicie w blasku księżyca i sam nie wiedząc, co robię, ściągnąłem przez głowę koszulę i rzuciłem ją gdzieś w bok. Wszedłem do wody i już po chwili znalazłem się przy niej, dłońmi wodząc po jej prawie nagim ciele. 
   - Granger, jesteś niemożliwa... 
   Przybliżyła sie do mnie, zarzucając mi ręce na szyję. Byłem świadom, że jest pijana, ale czy ktoś powiedział, że nie mogę tego wykorzystać? Te ciemne, orzechowe oczy wpatrywały się we mnie z takim zaufaniem... Była głupia. Niesamowicie głupia. A ja wcale nie lepszy. Zamknęła powieki i przysunęła się jeszcze bliżej. 
   A potem zwymiotowała.


~*~


   Tik, tak. Na Merlina, co tak hałasuje?! Tik, tak. Na Gryzeldę! Dlaczego mam tak ciężką głowę? Tik, tak. No, cholera jasna! 
   Włożyłam niewarygodny wysiłek w to, żeby otworzyć oczy. Leżałam w miękkiej, białej, pachnącej pościeli i czułam, jak pęka mi głowa. Uniosłam się nieznacznie na łokciach, rozglądając się po dziwnie nieznanym mi pomieszczeniu, ale po chwili doszłam do wniosku, że po prostu za dużo wypiłam i opadłam z powrotem na poduszki. Przewróciłam się na bok, by schronić twarz przed natarczywym atakiem promieni słonecznych i wtedy go zobaczyłam. Leżał obok, z lekko otwartymi ustami, przekrzywioną głową i potarganymi włosami. Biała pościel odsłaniała jego umięśnioną klatkę piersiową. 
   - AAAA! - krzyknęłam, siadając gwałtownie. 
   Mężczyzna otworzył oczy, sprawiając wrażenie wystraszonego. Rozejrzał się po pokoju, jakby w poszukiwaniu niebezpieczeństwa, ale gdy nie dostrzegł niczego takiego, spojrzał na mnie jak na idiotkę.
   - Jezu, Granger, choć raz mogłabyś się powstrzymać od używania swojego głosu - mruknął, przecierając oczy. - Czego się tak drzesz?
   Wstałam z łóżka, ściągając z niego kołdrę i zakrywając nią swoje prawie nagie ciało. Stałam tak przed nim, nie wiedząc co powiedzieć, a on jedynie przyglądał mi się z tym swoim sarkastycznym uśmiechem na twarzy. 
   - Błagam, Granger, daruj sobie. Już i tak to wszystko widziałem... - powiedział, ziewając. 
   - Malfoy! Ty wredny, głupi, obrzdły... Ty zboczeńcu! Upiłeś mnie, a potem wykorzystałeś! - wrzasnęłam, zupełnie zapominając o podtrzymywaniu materiału przy piersi i już po chwili biała pościel leżała u mych stóp. - Jesteś wrednym, głupim...
   - ...obrzydłym zboczeńcem, tak? - dopowiedział znudzony. - Oj, Granger, Granger... - westchnął.
   Wstał i nie mogłam nie zauważyć, jak jego mięśnie brzucha napinają się przez moment. Najwyraźniej dostrzegł moje spojrzenie i to, gdzie się kierowało, bo uniósł brew. Spojrzałam wyzywająco w jego szare oczy. 
   - I to ja jestem zboczony? - zaśmiał się. - Wybacz, Granger, ale tym razem nie zrzucisz wszystkiego na mnie. To ty się upiłaś, to ty wpakowałaś się do pieprzonego jeziora i to przez ciebie musiałem dzielić swoje łóżko. 
   - A nie mogłeś spać na kanapie? - spytałam, mrużąc oczy ze złości. 
   - I może jeszcze miałem stópki wymasować? - prychnął. - To moje łóżko, Granger, mój pokój i tylko dzięki mojej łasce nie musiałaś spać na błoniach, zamkowych korytarzach czy Dumbledore wie gdzie. Poza tym, warto dodać, że to ty się rozebrałaś, nikt cię do tego nie namawiał. 
   Otworzyłam usta, chcąc coś powiedzieć, ale zabrakło mi słów. Tupnęłam nogą ze złości, obróciłam się na pięcie i podeszłam do drzwi. 
   - Jesteś niemożliwy! - zawołałam. - Nie chcę cię więcej na oczy widzieć! 
   Pozostał za mną tylko głośny trzask.


~*~


   W życiu nie byłem jeszcze tak rozbawiony jak teraz. Usiadłem na łóżku, wpatrując się w zamknięte drzwi. 
   - Raz, dwa, trzy... - odliczałem cicho, czekając na powrót mojej towarzyszki nocy.
   Nie pomyliłem się - wróciła, zanim doszedłem do sześciu. Wparowała jak burza i znów mogłem podziwiać jej niezwykle szczupłe ciało i mleczną, nieskazitelną cerę.
   - Zapomniałaś czegoś, złotko? - spytałem, unosząc brwi w udawanym zaskoczeniu. 
   - Ubrania! - warknęła. - Gdzie moja sukienka?
   - Leży tam, gdzie ją zostawiłaś - odpowiedziałem szybko. - A właściwie prawdopodobnie właśnie założyła ją ta cudowna kałamarnica z jeziora - uzupełniłem, uśmiechając się ironicznie. 
   - Jezu, Malfoy, jak ja cię...
   - ...nienawidzę?
   - MALFOY, PRZESTAŃ KOŃCZYĆ ZA MNIE ZDANIA! - krzyknęła, oburzona. 
   Nie mogłem nie uśmiechnąć się. Wyglądała niesamowicie; brązowe loki rozsypały się wokół zarumienionej twarzy, w oczach pojawiły się iskierki złości i zakłopotonia, gdy właściwie pożerałem wzrokiem jej ciało. No co? Od kilku tygodni z nikim nie sypiałem, to mój rekord! A jeszcze ta Granger zniszczyła wczorajszego wieczoru moje plany co do jednej z ekspedientek z Miodowym Królestwie... I tak byłem w szoku, że nie wykorzystałem jej wczoraj. Takiej bezbronnej i pijanej. 
   Patrzyłem w milczeniu, jak podchodzi do mojej szafy i wyciąga z niej koszulę. Czarną. W dodatku moją ulubioną. Zaśmiałem się, kiedy ją założyła - była na nią o wiele za duża, sięgała jej prawie do kolan. Ale nie mogłem nie zauważyć, jak czerń doskonale komponowała się z bielą jej bielizny. 
   - Mam nadzieję, że się więcej nie zobaczymy! - mruknęła, podchodząc do drzwi. 
   - Musisz oddać mi koszulę - zauważyłem. - No i jeszcze...
   Zazgrzytała zębami i wyszła.


~*~


   W życiu nie czułam się tak upokorzona. Byłam wściekła, po prostu wściekła i to nawet nie do końca na Dracona; chyba znacznie bardziej irytował mnie fakt, że dałam się w to wszystko wciągnąć. Schodząc pospiesznym krokiem na śniadanie do Wielkiej Sali zbeształam dwóch pierwszoroczniaków, którzy wybuchli głośnym śmiechem. Spojrzeli na mnie z miną, która od razu przypominała mi Harry'ego na lekcjach Snape'a. Poczułam się jeszcze gorzej.
   Niebo w Wielkiej Sali było szarobure, co dokładnie odzwierciedlało mój nastrój. Na szczęście większość uczniów zdążyła już wyjść, nie musiałam więc znosić tych wszystkich wrzasków i głośnych rozmów. Przy stole nauczycielskim siedziała jedynie profesor McGonagall i profesor Slughorn, który zajadał się ociekającymi tłuszczem parówkami. Siadając na swoim krześle wiedziałam już, że nie będzie to miły poranek; mina pani dyrektor mówiła wszystko. Nauczycielka podeszła do mnie, gdy nakładałam na talerz sałatkę.
   - Panno Granger? - spytała cicho, zajmując wolne miejsce koło mnie. 
   - Pani dyrektor? - Spojrzałam na nią niechętnie.
   Zdumiewające, jak nieznacznie się zmieniła; włosy, niegdyś brązowe, teraz przyprószone siwizną wciąż były związane w ciasny kok, niebieskie oczy nadal wyrażały bystrość umysłu, a usta tworzyły cieńką linię. Musiałam przyznać - wciąż czułam przed nią respekt.
   - Chciałam tylko spytać, jak idą wam próby?
   - Próby, pani profesor? - spytałam, unosząc nieznacznie głos. - O czym pani mówi?
   - Jak to o czym? - Kobieta zmarszczyła brwi, przyglądając mi się uważnie. - O próbach na konkurs tańca. 
   - Nie mam o niczym pojęcia - powiedziałam cicho. 
   Byłam coraz bardziej poirytowana. Najpierw "cudowna" noc, potem jeszcze ciekawsze przebudzenie, a teraz to. Przecież ja nawet tańczyć nie umiem, do cholery jasnej!
  -  I z kim niby mam tańczyć?
   Nauczycielka chyba dostrzegła moje poirytowanie, bo uśmiechnęła się nieznacznie.
   - Jak to z kim? Z panem Malfoyem oczywiście.

[9] "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."


   - Malfoy!
   - Kobieto, czego ty znowu ode mnie chcesz? - mruknąłem, odwracając się na pięcie. 

   Zostaliśmy w Wielkiej Sali sami, uczniowie wyszli już za swoimi prefektami, a profesorowie udali się do pokoju nauczycielskiego, zapewne po to, by oblać początek roku. A raczej koniec wakacji - bo jaki normalny czarodziej, ba! Jaki normalny człowiek cieszyłby się, gdyby miał uczyć rozwydrzoną gromadkę bachorów? Hermiona stała kilka metrów ode mnie, ubrana w tą samą białą bluzkę, którą miała na sobie w pociągu. Cholera, jak ten delikatnie prześwitujący materiał działał na moje zmysły! Zdecydowanie brak mi seksu... 
   - Jak mogłeś pozwolić na to, żeby to przywrócili? - spytała, mrużąc oskarżycielsko oczy.
   - Granger, myślisz, że miałem na to jakiś wpływ? - prychnąłem. - Cieszę się, że mnie doceniasz, naprawdę, ale... 
   Sarkastyczny uśmiech rozjaśnił moją twarz, gdy Granger mruknęła pod nosem coś w stylu "Chyba śnisz, Malfoy" i przeszła obok mnie; poły szaty powiewały, łopocząc cicho.


~*~


   Byłam zmęczona i to strasznie zmęczona, bo w nocy męczyły mnie koszmary, dotyczące Turnieju Trójmagicznego. Stałam pod drzwiami swojej sali lekcyjnej, czując narastającą złość i niepewność. Złość spowodowaną wczorajszymi informacjami, niepewność... W sumie nawet nie wiem, czemu ją odczuwałam. 
   Piątkowy poranek był wyjątkowo słoneczny, a mnie czekały właśnie dwie godziny z Krukonami i Puchonami z trzeciego roku. Odetchnęłam głęboko i weszłam do sali, w której nastała cisza. Machnięciem różdżki otworzyłam większość okien, wpuszczając do środka świeże powietrze, szybkim krokiem przeszłam między ławkami, czując na sobie spojrzenie uczniów, po czym stanęłam przy katedrze, obrzucając wszystkich spojrzeniem.
   - Witam, jestem profesor Granger. Hermiona Granger - powiedziałam głośno i wyraźnie, machając jednocześnie różdżką, a na tablicy pojawiło się moje nazwisko i temat lekcji. - Nie wiem, czego nauczył was profesor McKanley, więc wybaczcie mi proszę, że na dzisiejszej lekcji wrócę do podstawowych zaklęć obronnych. 
   Zdziwiłam się nieco, gdy uczniowie nie wyrazili swego sprzeciwu; dotychczas w Beauxbatons wszyscy byli zawiedzeni, gdy zamiast nowych rzeczy, powtarzali to, co już umieli. Odpowiedź jednak nadeszła natychmiastowo - jedna z Krukonek, niezbyt wysoka dziewczyna o długich, czarnych włosach i prostokątnych okularach zdecydowała się podnieść rękę.
   - Tak, panno...?
   - Smith. Z profesorem McKanleyem nie przerabialiśmy zaklęć obronnych. Na lekcjach głównie czytaliśmy podręcznik. - Miała wysoki głos i lekki akcent, jakby brazylijski.
   - Ach, tak... - Nie zachwyciła mnie ta nowina: oznaczało to więcej pracy. Współczułam tym dzieciakom takiego nauczyciela; jakbym widziała kolejną Umbridge. - No nic, w takim razie się ich nauczymy. 
   Podzieliłam uczniów na pary, prostym zaklęciem przesuwając ławki pod jedną ze ścian. 
   - Dacervi - szepnęłam, a na środku pojawił się stos dużych, puchatych, fioletowych poduszek. - Niech każdy z was weźmie jedną z poduszek i położy z metr za sobą. - Odczekawszy, aż moje polecenia zostanie wykonane, dodałam: - Doskonale. Chcę jeszcze zaznaczyć, że na moich zajęciach głównym wyposażeniem, jakie macie posiadać jest różdżka. 
   Szmery podniecenia przebiegły po sali, uczniowie zaczęli wymieniać między sobą swoje zdanie na ten temat. Uśmiechnęłam się lekko, przez chwilę pozwalając, by trwał ten rozgardiasz. 
   - Oczekuję dyscypliny - powiedziałam głośno, przerywając rozmowy. - I tego, że się przyłożycie. Nie oczekuję, że wszystko wyjdzie wam za pierwszym razem, ale mogę wam obiecać, że kiedy skończycie ten rok, będziecie na odpowiednim poziomie. A teraz... do dzieła! Pierwszym zaklęciem, jakiego się nauczymy będzie Expelliarmus.


   Dwie godziny później, gdy schodziłam do Wielkiej Sali na drugie śniadanie, byłam zadowolona. Uczniowie przyłożyli się i w ciągu tych dwóch lekcji zdążyliśmy zrobić jeszcze kilka innych zaklęć, a ja z czystym sumieniem mogłam rozdać parę punktów. Kiedy schodziłam marmurowymi schodami na parter poczułam, jak ktoś łapie mnie za nadgarstek. Obróciłam się gwałtownie, stając twarzą w twarz z Malfoyem.
   - Co ty wyrabiasz? - warknęłam, wyrywając się z jego uścisku.
   - Granger, nie unoś się - odpowiedział. - Jestem tylko ciekaw...
   - Tak? Czego jesteś ciekaw, Malfoy? - przerwałam mu, taksując go wzrokiem. - Bo ja jestem ciekawa, dlaczego musiałeś tutaj przyjechać już teraz, skoro turniej oficjalnie ogłoszony zostanie dopiero w październiku. 
   - Granger... 
   Usłyszałam w jego głosie pewną nutę ostrzeżenia, wzruszyłam jednak ramionami i szybkim krokiem zeszłam z kilku ostatnich schodków i wpadłam do Wielkiej Sali.


~*~


   Patrząc, jak nowa nauczycielka Hogwartu odchodzi, czułem, że i ja chciałbym wiedzieć, dlaczego jestem tu już teraz. Ale, do cholery, jak to się stało, że nie byłem w stanie nic jej odpowiedzieć? Robisz się miękki, Draco, pomyślałem z niechęcią. A przecież chciałem się jej tylko spytać, jak udała się pierwsza lekcja. Fakt, może i w moim zamiarze kryła się chęć dokuczenia jej, no ale nawet mi na to nie pozwoliła!
   Mijający mnie uczniowie sprawi, że oprzytomniałem; zeskoczyłem z trzech ostatnich schodów i wszedłem do Wielkiej Sali. Hermiona siedziała na tym samym miejscu co wczoraj, a na jej widok na mojej twarzy pojawił się sarkastyczny uśmiech. Usiadłem obok, ostentacyjnie udając, że jej nie dostrzegam - aż usłyszałem, jak zgrzyta zębami. Było to dla mnie wystarczającym wynagrodzeniem.

   - Panie Malfoy... - Profesor McGonagall zmierzyła mnie tym swoim spojrzeniem, aż poczułem się tak, jakbym znów był w pierwszej klasie. - Jeśli można, chciałabym pana widzieć po śniadaniu u mnie w gabinecie. 
   - Oczywiście, pani dyrektor - odparłem, wychodząc z sali. I tyle, jeśli chodzi o mój dobry humor...


~*~


   Byłam ciekawa, czego takiego chce od Malfoya profesor McGonagall. Wiedziałam jednak, że nie prędko się dowiem - przecież ta fretka nie wyjawi mi tego ot tak, po prostu, bo ja tego chcę. Kiedy więc siedziałam przy biurku, obserwując wchodzących do klasy siódmoklasistów, którzy mieli możliwość zdawania OWTM'ów z obrony, moje myśli wciąż błądziły gdzieś, nieposłuszne, wokół osoby tego zarozumiałego, pożal się Boże, arystokraty. Odczekałam chwilę, aż w końcu wszyscy uczniowie zasiądą na swoich miejscach; miałam nadzieję, że choć oni są na prawidłowym poziomie.
   Wstałam, sięgając po oprawiony w smoczą skórę dziennik i usiadłam na biurku, obrzucając wszystkich uważnym spojrzeniem. Miałam szczęście; ta klasa była stosunkowo niewielka. Najwyraźniej nie wszyscy zdali na odpowiednią ilość SUMów - było to o tyle dobre, że mogłam poświęcić każdemu z tych uczniów swoją uwagę. 
   - James Bernetti? - spytałam, rozglądając się po klasie.
   - Obecny - odpowiedział gbutowato wyglądający Ślizgon.
   - Isabell...
   - Jestem! - zawołała śpiewnym głosem wychowanka domu Ravenclaw.
   - Lucas Gordon?
   - Obecny... - Wysoki czarnowłosy Gryfon uniósł głowę znad blatu ławki i spojrzał na mnie zaspanymi oczyma.
   Czytałam kolejne nazwiska, zapoznając się z twarzami nowych uczniów i starając się zapamiętać ich imiona, co wcale nie było takie łatwe, jakby się wydawało. Jasne, mieli naszywki na szatach, ale jedynie z nazwiskami, a doskonale pamiętam, jak bardzo nie lubiłam, gdy któryś z profesorów zwracał się do mnie w ten sposób.
   Spojrzałam na listę, na której pozostało ostanie nazwisko.
   - Nicholas Wright?
   Nie otrzymałam odpowiedzi, więc uniosłam głowę znad dziennika i rozejrzałam się po klasie szukajac twarzy, której jeszcze nie widziałam. Nicholas siedział w jednej z ostatnich ławek, tuż pod oknem, z lekkim uśmiechem na ustach i kokieteryjnie zmrużonych, niebieskich oczach. Jedną rękę nonszalancko przewiesił przez oparcie krzesła, drugą bawił się różdżką, przekładając ją między palcami. 
   - Nicholas, odebrało ci mowę? - spytałam, siląc się na uprzejmy ton.
   Byłam poirytowana jego zachowaniem, zwłaszcza, gdy zaczął hustać się na nóżkach krzesła; wydawał się być chłopakiem, który uważa się za jakieś bóstwo. Merlinie, zupełnie jak Malfoy!
   - Tak - odparł po chwili, opierając dłonie na blacie ławki i pochylając się w moją stronę. - To na pani widok. 
   Pokręciłam z niedowierzaniem głową i machnęłam różdżką, a na tablicy pojawił się temat lekcji. Zapowiadał się naprawdę ciekawy rok.


~*~ 


   Harry pojawił się w mieszkaniu z cichym pyknięciem. Westchnął cicho, uświadamiając sobie, że po raz kolejny dom świeci pustkami, a jego narzeczonej znów nie ma. Był coraz bardziej zmęczony. Usiadł na jednym z czterech drewnianych krzeseł w kuchni i ukrył twarz w dłoniach. Zegar tykał równo i jedynie ten odgłos zakłócał ciszę. Czarnowłosy mężczyzna nie tak wyobrażał sobie wspólne życie z Ginny. Nie chciał wracać do pustego, zimnego miejsca, które z przyzwyczajenia nazywał domem. Uniósł głowę, słysząc trzask zamykanych drzwi. Po mieszkaniu rozniósł się dobrze mu znany zapach kokosowych perfum, a szybkie kroki odbijały się echem od zimnej drewnianej podłogi. Uśmiech znikł z zaróżowionej od zimna twarzy Ginevry, gdy spostrzegła w zielonych oczach Pottera smutek. 
   - Znowu jesteś zły, prawda? - spytała, a w jej głosie słychać było skrywaną irytację.
   - Dziwisz się? - Mężczyzna wstał i wolnym krokiem podszedł do swojej narzeczonej. - Naprawdę się dziwisz?
   - Nie wiem o co ci chodzi, Harry - mruknęła kobieta, zakładając ręce na piersi. 
   Potter westchnął z irytacją i ze spokojem przyglądał się pannie Weasley. Obserwował jej jasną cerę usianą siateczką piegów, ciemne oczy, prawie idealnie wycięte różowe usta... Kochał zapach jej rudych włosów, gdy pieściły jego twarz. Kochał dotyk ciepłych opuszków palców, gdy wodziła nimi po jego nagim ciele. Ale czuł, że to wszystko powoli się wyczerpuje. Czy tego chciał, czy nie. 
   - Oczekujesz, że będę siedziała w kuchni i gotowała, jak moja matka? - spytała wyzywająco. - Oczekujesz, że zrezygnuję ze swojej kariery? Harry! - zawołała, gdy mężczyzna nie zareagował. 
   - Nie, ale...
   - Nie ma żadnego "ale", Harry - powiedziała twardym głosem. - Nigdy nie zmuszałam cię, abyś zaprzestał pościgu za Voldemortem i śmierciożercami. Pogodziłam się z twoją naturą, pokochałam cię takiego, jakim jesteś. I myślałam, że ty też mnie kochasz, Harry. - Zmarszczyła ciemnobrązowe brwi. - Nie oczekuj, że się dla ciebie zmienię.
   - Nie tego chcę! - Potter zacisnął dłonie na jej szczupłych ramionach. - Po prostu chciałbym, chciałbym, żebyś...
   - Żebym porzuciła swoją pracę, została w domu i urodziła ci dziecko - dopowiedziała. 
   Mężczyzna nie odpowiedział. Nie mógł zaprzeczyć, a wiedział, że gdyby potwierdził jej słowa, kobieta wściekła by się jeszcze bardziej. Ginny wyrwała się z jego uścisku. Stali przez chwilę w milczeniu, zastygli niczym posągi. Żadne się nie odzywało, żadne nie śmiało się poruszyć, drgnęli więc, gdy mała sówka zastukała w szybę. W dziobie trzymała urywek gazety, który porzuciła na podłodze, wylatując przez wciąż otwarte przez Ginny okno. 
   Potter pochylił się i sięgnął po zwitek papieru, odczytując wypisane na nim zamaszystym pismem Ronalda słowa: Fleur urodziła. Jesteśmy w Mungu.


~*~


   - Malfoy... Siadaj. - Dyrektorka wskazała dłonią fotel na przeciwko biurka, patrząc na mnie z wyraźnym oczekiwaniem w oczach.
   Usiadłem więc, czując, jak coraz bardziej denerwuje mnie ten jej wzrok, który przeszywał mnie na wylot. No co jest, kurczę? Drugi Dumbledore?! 
   - Jak zapewne wiesz od pana ministra... - zaczęła, ale natychmiast jej przerwałem:
   - Od szanownego pana ministra nie wiem praktycznie nic. - Byłem świadom tego, że musiała wyczuć w moim głosie zirytowanie. 
   Spojrzała na mnie, jakby zdziwiona, że ośmieliłem się jej przerwać. Ten sam wyraz twarzy miała wtedy, gdy Umbridge wizytowała jej lekcję; natychmiast zamilkłem.
   - Jak więc mówiłam, zapewne wiesz, że pewne reguły zostały zmienione. I dotyczy to nie tylko samych zadań, ale także Balu Bożonarodzeniowego. 
   - Balu...?
   - Balu, panie Malfoy, balu. - Jej ton podniósł się o kilka oktaw. - Tradycją jest, że bal rozpoczną reprezentanci szkół, jednak aby przybliżyć uczniom samą ideę balu, zorganizowany zostanie konkurs.
   - Chyba nie taneczny? - parsknąłem śmiechem, rozpierając się wygodniej w fotelu.
   - Panie Malfoy, chyba załatwię panu etat u profesor Trelawney, przejawia pan bowiem pewne predyspozycje, które... - Wąskie usta kobiety uniosły się w lekkim uśmiechu, gdy spojrzałem na nią zniedowierzaniem. - Tak więc konkurs taneczny, panie Malfoy. 
   - A kto ma niby reprezentować Hogwart? - prychnąłem, niezadowolony.
   - No, jak to kto? Pan, jako nasz absolwent i profesor Granger, to chyba oczywiste!