Nim zdążyłam cokolwiek odpowiedź, były Ślizgon przeszedł przez przejście i zniknął w tłumie przechodniów. Aż we mnie kipiało, choć w sumie sama nie wiedziałam dlaczego. Przecież nawet na mnie nie spojrzał, więc w czym problem...? Ocknęłam się po chwili i również weszłam na tętniącą życiem ulicę Pokatną. Jakże inaczej wyglądała niż wtedy, całe pięć lat temu! Teraz wszystkie sklepy były otwarte, w oknach kolorowe wystawy przyciągały oko, ludzie nie rozglądali się już na około z przerażeniem w oczach. Wszystko wyglądało tak samo jak wtedy, gdy w wieku jedenastu lat pojawiłam się tu po raz pierwszy. No, może jedynie była ładniejsza pogoda.
Wyminęłam starszą kobietę, która pochylała się nad kilkuletnim dzieckiem, tłumacząc mu coś stanowczym głosem. Z daleka dojrzałam rude włosy przyjaciółki, która stała przed Lodziarnią Tysiąca Smaków. Z jej zachowania wyczytałam, że Ginewra Weasley jest już strasznie zniecierpliwiona.
- Ginny! – zawołałam, zatrzymując się kilka metrów przed sklepem.
Młoda Weasley obróciła się, a jej piegowatą twarz rozjaśnił uśmiech, czekoladowe oczy rozbłysły.
- Tego jeszcze nie było. Hermiona Granger się spóźniła! – Ginny przytuliła mnie mocno.
Po chwili jednak jakby oprzytomniała, odsunęła mnie od siebie na odległość ramion i przyjrzała się dokładnie, ze złowrogim błyskiem w oku.
- A teraz wytłumaczysz się, dlaczego zniknęłaś na te pięć lat!
Jęknęłam.
Byłam zrezygnowana. Chodziłyśmy od sklepu do sklepu od ponad dwóch godzin, a i tak jeszcze nic nie wybrałam, w przeciwieństwie do Ginny, która była dumną właścicielką zielonej sukienki, podkreślającej barwę jej rudych włosów.
- Nie poddawaj się – powiedziała dziarsko, klepiąc mnie po plecach. – Kawa?
- Zdecydowanie... – westchnęłam, z ulgą siadając na wygodnym krześle pod altanką.
„Coffee Heaven” była moją ulubioną kawiarnią, gdzie spędzałam dużo czasu w trakcie wakacji. Uśmiechnęłam się lekko do młodej czarownicy, być może w moim wieku, drobnej blondynki, która podeszła do nas, gotowa przyjąć zamówienie.
- Średni karmelowy skrzek, poproszę.
-A dla pani? – Blondynka odwróciła się w stronę Ginny.
- Małą czarną.
- Nie zaszalejesz? – Uniosłam brwi. – Wydawało mi się, że to zawsze ty byłaś tą zwariowaną, a ja tą nudną.
- Jeśli chodzi o kawę, to jestem tradycjonalistką. Naprawdę nie rozumiem jak możesz pić ją z tym karmelem...
Skwitowałam to uśmiechem. Jeśli chodzi o ten napój, nigdy nie przepadałam za zwykłą czarną kawą. Musiałam dodać choć odrobinę cukru i mleka, by z jako taką przyjemnością wypić czarny trunek.
- A ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego nie mogę znaleźć żadnej cholernej sukienki. Na Merlina, dlaczego nie pomyślałam o tym wcześniej? We Francji na pewno bym coś znalazła...
Kelnerka pewnym ruchem machnęła różdżką, a dwie filiżanki napojów, które lewitowały przed jej twarzą, z cichym brzdękiem wylądowały na blacie stołu.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale przypadkiem usłyszałam o czym panie rozmawiają... – Blondynka spojrzała na nie niepewnie, jakby bała się naszej reakcji, ale zachęcona uśmiechem dokończyła: - ... ale tutaj niedaleko jest nowo otwarty sklep. „New Fashion”, jeśli się nie mylę... To koło Esów i Floresów. Na pewno znajdą tam panie coś dla siebie.
Gdy kobieta odeszła, zatarłam ręce, obdarzyłam przyjaciółkę promiennym uśmiechem i wypiłam łyk kawy. Może to jednak nie będzie całkiem stracony dzień?
~*~
Wiedziałem, no po prostu wiedziałem, że picie z Zabinim to nie najrozsądniejsza decyzja w moim życiu…, pomyślałem, patrząc jak tabletka rozpuszcza się w wodzie. Choć mugolski, to jednak dobry sposób na kaca.
Dziś byłem ledwo żywy, w sumie nawet nie pamiętałem jak dostałem się do pracy. Wcześniej zapewne byłem na Pokątnej, chyba po karmę dla swego pierzastego pupila, Diego, i pamiętam, jak przez mgłę, wysoki kobiecy głos, który wymawiał – a raczej wykrzykiwał – moje nazwisko, ale w sumie mogła być to każda dziewczyna, w końcu jestem przystojnym mężczyzną. Albo zalazłem komuś za skórę, co również mogło być powodem takiego zachowania. Moje rozmyślania przerwało pukanie do drzwi gabinetu.
- Proszę – rzuciłem zniecierpliwionym głosem, biorąc do ręki szklankę z „lekiem”.
- Draco… - Pobłażliwy ton kolegi po fachu jedynie wytrącił mnie z równowagi. – Jak mogłeś doprowadzić się do takiego stanu, zwłaszcza, że dziś wesele Rona.
Spojrzałem spod byka na Pottera i jego szelmowski uśmiech. Jednym haustem wypiłem zawartość naczynia, oblizałem usta i jęknąłem cicho, patrząc na kalendarz.
- To już dzisiaj? – spytałem ochrypłym głosem.
- No, niewiarygodne, co? – Harry był w nadzwyczaj dobrym humorze. – Dobra, to chyba nienajlepszy pomysł, byś siedział dłużej w pracy. I tak z ciebie żadnego pożytku nie ma. Lepiej idź do domu i wylecz tego kaca – dodał i wyszedł z mojego gabinetu, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Musiałem przyznać mu rację. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, upewniając się, że wszystko mam i już chciałem się deportować, gdy do głowy przyszła mi myśl, że to chyba niezbyt mądre rozwiązanie, z uwagi na stan w jakim jestem, tak więc wyszedłem, trzaskając drzwiami.
Ministerstwo o tej godzinie przypominało ul. Czarodzieje biegający w tę i z powrotem po głównej hali, interesanci wyskakujący z kominków tudzież wychodzący z windy, którą była stara, nieużywana i zepsuta – przynajmniej dla mugoli – budka telefoniczna.
Słysząc ten gwar, skrzywiłem się nieco; wciąż bolała mnie głowa. Szedłem szybkim krokiem, zgrabnie lawirując wśród tego całego tłumu, w końcu kilka lata praktyki robi swoje. Nie zauważyłem jednak, wyraźnie zagubionej, brązowowłosej młodej kobiety, na którą wpadłem.
- Granger? To ty? – Rzadko dało się mnie zaskoczyć, teraz jednak szare oczy rozwarły się, a brwi powędrowały ku górze, skrywając się pod blond włosami.
- Już mnie przecież dziś widziałeś, Malfoy – odparła z pewną wyniosłością Hermiona. – Och, tak, pewnie zapomniałeś... Główka już nie boli? – spytała sarkastycznie, po czym, nie czekając na odpowiedź, obróciła się na pięcie i zniknęła.
~*~
Zadowolona z udanych zakupów, weszłam do windy z kilkorgiem innych czarodziejów. Dobrego humoru nie zepsuł mi nawet Draco Malfoy, czego właściwie mogłaby się spodziewać. Aż dziw bierze, że nie usłyszałam od niego żadnych wyzwisk, ale w końcu był na kacu, więc pewnie nawet trzeźwo nie myślał. Winda zatrzymała się („Poziom siódmy, Departament Magicznych Gier i Sportów”) i wszedł do niej wysoki brunet o ciemnej karnacji.
- O! Witam, panno Granger – powiedział uprzejmym tonem, skłaniając się lekko.
Blaise Zabini, choć były Ślizgon, nigdy nie wyśmiewał szlam czy mugolaków. Dla niego czystość krwi nie miała większego znaczenia. Co prawda kpił z uczniów innych domów, głównie z Gryfonów, ale czy jest w tym coś dziwnego, skoro takie zachowanie było propagowane i akceptowane przez wiele lat wstecz?
- Witaj, Zabini – odparłam, uśmiechając się lekko.
Gdy winda zatrzymała się kilka pięter dalej, Blaise opuścił ją z lekkim uśmiechem na przystojnej twarzy.
- Poziom drugi, Biuro Aurorów. – Oznajmił chłodny kobiecy głos, a ja wyszłam z ulgą z tego ciasnego pomieszczenia.
Drzwi niektórych gabinetów były otwarte i dostrzegłam w nich wiele znajomych twarzy. W jednym z ostatnich pomieszczeń, do których zajrzałam zobaczyłam, jakże sobie znaną, czuprynę czarnych włosów. Dobrze zbudowany wysoki mężczyzna pochylał się nad biurkiem, przyglądając się jakimś dokumentom. Zwrócony był do mnie plecami, nie zauważył więc mojego nadejścia. Oparłam się ramieniem o futrynę drzwi i przez chwilę obserwowałam przyjaciela, a widząc w tylnej kieszeni spodni jego różdżkę, sięgnęłam po swoją, w myślach wypowiadając odpowiednie zaklęcie. Mężczyzna obrócił się szybko, jednak jego różdżka spoczywała już w mojej dłoni. Odrzuciwszy pasma włosów z twarzy spojrzałam na Harry’ego z filuternym uśmiechem na ustach.
- Zbyt wolno, panie Potter! Czy Szalonooki niczego cię nie nauczył?
- Hermiono Jean Granger! Gdzieżeś się podziewała przez te pięć cholernych lat?! – Zielone oczy mężczyzny rozbłysły, przez chwilę stał otumaniony, z rękoma założonymi na piersi i z zaciętym wyrazem twarzy, jednak nie trwało to długo. Podszedł wolnym krokiem i ujął moje drobne ramiona, przytulając mnie.
Usiadłam na wygodnym fotelu, rozglądając się po gabinecie. Niby taki zwyczajny, a jednak miał w sobie coś takiego, że czuło się tutaj jak… w domu. Uniosłam filiżankę do ust i pociągnęłam łyk ziołowej herbaty. Uśmiechnęłam się do swego rozmówcy, czując się nieco niepewnie. Ile to lat minęło, odkąd siedziałam w towarzystwie słynnego Harry’ego Pottera?
- Uwierzysz w to, że Ron się żeni? Ron! – Brunet roześmiał się wesoło.
- Harry, nie wyśmiewaj go – odparłam z poważną miną, jednak i w moich brązowych oczach zabłysły iskierki rozbawienia. – To naprawdę wspaniała wiadomość, aż trudno uwierzyć, że to Ron pierwszy z naszej trójki założy rodzinę. I to w tak młodym wieku – dodałam po namyśle.
Potter pokiwał głową. Zabawne, jak to ludzie się zmieniają, pomyślałam, przyglądając się staremu przyjacielowi. Tak bardzo wydoroślał od czasu, gdy widziałam go ostatnio, pięć lat temu. Miał wtedy zaledwie siedemnaście lat i to, co przeżył, odcisnęło na nim piętno, jednak teraz… Teraz był młodym przystojnym mężczyzną, który odważnie patrzył na świat zza okrągłych okularów. Zielone oczy błyszczały szczęściem i energią, krótki zarost dodawał męskości, a wyrobione mięśnie na pewno wzbudzały podziw kobiet. Tak bardzo zmieniliśmy się od szkolnych lat… Kiedy spoglądałam w lustro nie rozpoznawałam tej osoby, która powtarzała każdy mój gest. Nie byłam już tą samą małą dziewczynką z burzą brązowych włosów, której wiecznie była nauka w głowie. I na mnie losy ostatnich lat odcisnęły piętno nie w mniejszym stopniu niż na innych czarodziejach, jednak nie umiałam sobie z tym do końca poradzić. Ze stratą, jakiej doznałam i z dorosłością, z którą musiałam zmierzyć się sama. Musiałam lub chciałam, pomyślałam z rozgoryczeniem.
- Dlaczego to robisz? – spytałam nagle. – Mam na myśli twoją pracę. Dlaczego zostałeś aurorem, Harry? Wiem, że zawsze tego chciałeś, ale wtedy były czasy Voldemorta i śmierciożerców, a przecież teraz on już nie żyje, a wszyscy jego poplecznicy gniją w Azkabanie.
- Nie, Hermiono, nie wszyscy. Sporo uciekło, kryją się w najciemniejszych zakamarkach. Mają nadzieję, że Voldemort powróci, tak jak kiedyś. Chcę być pewny, że to się nigdy nie stanie. Że nie będzie drugiego Lorda Voldemorta. Chcę, by moje przyszłe dzieci miały spokojne życie – odpowiedział hardo, patrząc gdzieś w przestrzeń.
Kryją się w najciemniejszych zakamarkach… A co z Malfoyem i innymi? Przecież oni także byli temu winni, oni także noszą na rękach znak, Czarny Znak, znak Voldemorta. Dlaczego takie szuje jak Draco Malfoy mogą chodzić spokojnie w świetle dnia? Nie odważyłam się jednak zadać tego pytania przyjacielowi, który na powrót się uśmiechał.
- Obiecasz mi coś?
- Co?
- Przynajmniej jeden taniec, oczywiście! – Harry uśmiechnął się szeroko. – No... I że nie znikniesz nam znowu!
~*~
Ron Weasley siedział przy drewnianym, wyszorowanym dokładnie stole w kuchni, w swym rodzinnym domu. Dzisiejszy dzień miał być dla niego przełomowym w dotychczasowym życiu, nic więc dziwnego, że nieco się denerwował. Tak więc zazwyczaj blada cera przybrała niezdrowy, zielonkowaty kolor, gdy niewprawnymi ruchami starał się obrać ziemniaki. "To dla twojego dobra. Trochę się uspokoisz!" Ta, jasne..., pomyślał rudowłosy. Matka po prostu chciała mieć mniej roboty, i tyle!
- Au! Cholera jasna – zaklął pod nosem, wkładając zakrwawiony kciuk do ust.
- RONALDZIE WEASLEY! Żeby mi to było ostatni raz – zawołała Molly, wchodząc do kuchni z naręczem czystych ubrań.
Rudowłosy mężczyzna mruknął coś w odpowiedzi i sięgnął po różdżkę. Ziemniaki od razu wyskoczyły z obierek, a przy dodatkowym machnięciu ochoczo zanurzyły się w misce z wodą. Ron wstał z krzesła, rozejrzał się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu czegoś, co zajęłoby skołatane myśli i jego wzrok padł na list od przyjaciółki.
- Przyjaciółki... Dobre sobie – prychnął niezadowolony. – A co to za przyjaciółka, która w najgorszym momencie twojego życia znika sobie, ot tak, nic nie mówiąc? A co to za przyjaciółka, która nie pojawi się nawet wtedy, gdy zbliża się najlepszy dzień w twoim pieprzonym życiu? – warknął, zgniatając pergamin.
- Och Ron... – usłyszał rozmarzony głos swej narzeczonej. – To najlepsza przyjaciółka, jaką masz. Tylko po prostu jest zagubiona. To zapewne przez te okropne mąwśliki, o których ci mówiłam.
Ronald Weasley uśmiechnął się lekko. Jego przyszła żona miała rację. No, przynajmniej jeśli chodzi o to całe „zagubienie”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz