Byłam zmęczona. Różnica czasowa – choć tak niewielka – dawała się we znaki. Dawno tutaj nie byłam... Od ponad pięciu lat nie zawitałam do Nory ani do Doliny Godryka, gdzie mieszkał teraz Harry. Stąd, gdzie się teleportowałam, widziałam w oddali dom państwa Wesleyów, nie miałam jednak tyle odwagi, by wejść tam i zmierzyć się ze wspomnieniami. Jeszcze nie.
Postronny obserwator zapewne uznałby mnie za skromną kobietę. Ubrana w zwykłą białą koszulkę, długi szary sweter i ciemne dżinsowe spodnie wyglądałam dość naturalnie. Gęste brązowe włosy rozwiewał wiatr, a obcasy butów stukały rytmicznie o brukowany chodnik, gdy szłam dobrze znaną sobie drogą. Tutaj bywałam dość często. Na święta, w dzień jego urodzin, w każdą rocznicę śmierci…
Grafitowy pomnik, a na nim, w równym rządku, postawione znicze. Pozłacany napis głosił:
„Fred Nicholas Weasley, ukochany syn i brat”
- I chłopak – szepnęłam cicho, dłonią gładząc jego literki wyryte w kamieniu, składające się na jego imię. – Cześć, Fred…
Kładąc czerwoną różę na pomniku usiadłam na drewnianej ławeczce, spoglądając w bezchmurne letnie niebo. Wracałam myślami do tych szczęśliwych dni.
Pierwszy miesiąc wakacji już minął, a ja miałam spędzić cały sierpień w Norze, z przyjaciółmi. Weszłam tanecznym krokiem do kuchni, uśmiechnęłam się szeroko do pani Weasley, która mieszała coś w wielkim garnku, i wpadłam do salonu, gdzie przybywała reszta tej dużej rodziny. Ron i Ginny kłócili się o coś zawzięcie, pan Weasley wyciągnął się w fotelu, w rękach trzymając jakąś mugolską gazetę, zaś George naśmiewał się z Percy’ego, z sobie tylko znanych przyczyn. Rzuciłam się na kanapę, siadając koło Freda. Czułam się tu naprawdę dobrze.
Tak… Przy jego boku zawsze czułam się dobrze, bezpiecznie. Czułam, że jestem na właściwym miejscu.
Sierpniowe słońce dawało się we znaki. Ubrana w zwiewną sukienkę i nasmarowana grubą warstwą balsamu do opalania, siedziałam sobie beztrosko z książką w ręku.
- Co tam robisz?
- Czytam?
- To naprawdę bez sensu… W wakacje? – Fred oparł się o huśtawkę, zakładając ręce na piersi. – Oj, Hermiono! – jęknął, gdy nie odpowiedziałam.
- Hej! – zawołałam, gdy chłopak wyrwał mi książkę z rąk i wyrzucił za siebie.
- Trzymaj się – poradził, po czym rozhuśtał mnie tak mocno, że piszczałam niczym pięciolatka.
Doskonale pamiętałam spotkania w Hogsmeade, gdy byłam na szóstym roku nauki w Hogwarcie.
Wioska wyglądała jak z obrazka. Śnieg zasypał wszystkie domki, dróżki, alejki i ulice, kolędnicy śpiewali przed sklepami.
Weszłam do Trzech Mioteł, rozglądając się za znajomą rudą czupryną. Fred siedział tyłem do drzwi, przy jednym ze stolików z dwoma kuflami kremowego piwa. Podbiegłam do niego, podekscytowana i zasłoniłam mu oczy dłonią. Pochyliłam się nad nim, łaskocząc jego szyję kosmykiem brązowych włosów i szepnęłam:
- Zgadnij kto to.
- Daruj sobie, Hermiono – odpowiedział, niby to na poważnie, jednak wyczułam, że się uśmiecha. – Lepiej w końcu mnie pocałuj!
Uśmiechnęłam się lekko na to ostatnie wspomnienie. Jego zniecierpliwiony głos, miękkie usta, znajomy zapach piżma… Poczułam kropelkę łzy, spływającą po rumianym policzku. Otarłam ją wierzchem dłoni, zamrugałam kilka razy, by odgonić resztę i pociągnęłam zaczerwienionym nosem.
- Tęsknię za tobą – powiedziałam cicho.
Przez całe pięć lata starałam się uporać z uczuciem pustki, które zagościło w mym sercu po stracie Freda. Uciekłam, ukryłam się we Francji i uczyłam w tamtejszej szkole, byleby tylko zapomnieć o bólu. Zdawałam sobie sprawę, że może to brzmieć dziwnie, w końcu miałam wtedy zaledwie siedemnaście lat, ale wiązałam swoją przyszłość właśnie z Fredem.
- …i nadal cię kocham. Ale wiem, że muszę zacząć żyć od nowa, prawda? Tego właśnie być oczekiwał…
Patrzyłam, jak słońce staje wyżej na niebie, a z każdą mijającą godziną robiło się coraz cieplej. Zerknęłam na zegarek, który wskazywał piętnastą jedenaście. Przeczesałam palcami grzywę włosów i wstałam.
- Hermiona Granger wraca do świata żyjących – rzuciłam z lekkim uśmiechem.
Obróciłam się w miejscu i z cichym trzaskiem po prostu zniknęłam.
~*~
Duży, przestronny dom, w którym mieszkam jest klinicznie czysty i sprawia wrażenie opuszczonego. Żadnych zdjęć ani obrazów na ścianach, na biblioteczce osiadł kurz, w kuchni wszystko pochowane w szafkach, równo ustawione, jakby nigdy nie ruszane. Nie ma tutaj żadnego śladu mojej obecności, no, jeśli nie licząc szklanki Ognistej Whisky, postawionej na małym, szklanym stoliku, tuż obok czarnego skórzanego fotela.
Nigdy nie lubiłem przebywać w tym… domu, a i rzadko miałem ku temu okazję; praca aurora w Ministerstwie wymaga całkowitej uwagi i poświęcenia. Odwiesiłem marynarkę na wieszak, przeciągnąłem się i sięgnąłem po pliczek kopert leżących na parapecie. Korespondencja z całego tygodnia, jeśli nawet nie kilku, której nie miałem jeszcze okazji przejrzeć. Ze trzy, cztery wydania Proroka Codziennego, jakieś ulotki z Ministerstwa Magii, list od matki, zaproszenie na ślub i pocztówka z Turcji przysłana przez Zabiniego. Usiadłem w fotelu, pociągnąłem łyk Whisky i rozerwałem kopertę z listem od pani Malfoy. Narcyza od miesięcy zadręczała listami mnie, swego jedynego syna; w marcu zmarł jej mąż, a mój ojciec, Lucjusz, nic więc dziwnego, że poszukiwała bliskości i pocieszenia. Jednak nie umiałem wybaczyć rodzicielce krzywdy, jaką mi wyrządziła. Jaką oboje mi wyrządzili, zmuszając do posłuszeństwa Czarnemu Panu.
Odstawiłem pustą już szklankę na podkładkę, przeczytany list zgniotłem i wrzuciłem do kosza, wyprostowałem nogi i rozłożyłem gazetę. Zapowiadał się kolejny nudny wieczór w „domu”.
Poderwałem głowę, gdy donośne pukanie do drzwi wyrwało mnie z drzemki. Przetarłem zmęczone oczy i poszedłem przywitać niespodziewanego gościa. Na progu mego domu stał wysoki ciemnoskóry brunet, z szerokim uśmiechem na twarzy i jasnymi – nawet w półmroku świecącymi – oczami. Blaise Zabini był przystojnym mężczyzną, do którego dziewczyny ciągnęły niczym magnes.
- Ojojoj, Draco! Stała praca ci nie służy. – Blaise wszedł do środka, klepiąc starego druha po ramieniu.
- Nie każdy może sobie pozwalać na ciągłe wakacje, Blaise – mruknąłem, wykrzywiając usta w uśmiechu.
Choć od czasu, gdy Potter uratował mnie w Pokoju Życzeń, gdy mieliśmy po siedemnaście lat zmieniłem się doszczętnie – przestałem obrażać wszystkich dookoła, wywyższać się, stałem się pokorniejszy i, co najważniejsze, zdolny do okazania jakichkolwiek uczuć – to wciąż pozostało we mnie coś z Malfoy’ów. Pewien dystans, chłód, obojętność… Gestem zaprosiłem przyjaciela do salonu, ten jednak pokręcił głową.
- Idziemy się rozerwać! – Szeroki uśmiech zagościł na jego twarzy i z niecierpliwością potarł dłonie.
- To nie jest dobry pomysł, panie Malfoy… - powiedziałem pod nosem, zakładając marynarkę.
~*~
Podobał mi się nowy dom kupiony na przedmieściach Londynu. Po ciasnocie gabinetu i części mieszkalnej w Beauxbatons, ten niewielki domek z ogródkiem był niczym willa. Po czystej, zadbanej kuchni rozniósł się zapach świeżo parzonej kawy. Na drewnianym blacie okrągłego stołu stała filiżanka tego aromatycznego napoju i nieco pomięty kawałek pergaminu, na którym widniały koślawe litery, tak dobrze znane jej z czasów szkolnych pismo Ronalda.
Droga Hermiono!
Zaczynamy kolejne wakacje jako już - w sumie od dawna, nie? – dorośli ludzie. No, Ty właściwie chyba zawsze byłaś tą „dorosłą” i „dojrzałą”, więc zapewne dla Ciebie to żadna nowość. Dla mnie, z kolei wiecznego dzieciaka, to coś nowego, zwłaszcza że… No właśnie.
Mam cudowną wiadomość, Hermiono! Żenię się, rozumiesz? Żenię! Ja!
Tak więc – teraz już pełna „oficjalka”.
Zapraszam Cię serdecznie na mój ślub z panną Lovegood, który odbędzie się 21 sierpnia o godzinie 16 w Norze.
Jeszcze ponad miesiąc, a ja wariuję zupełnie jak jakaś… baba! Naprawdę mam szczęście, że znalazłem Lunę.
Pozdrawiam Cię gorąco.
Twój oddany przyjaciel,
Ron
Znałam już praktycznie treść tego listu na pamięć – to właśnie dlatego był tak pomięty. Kiedy do okna w moim gabinecie zapukała Świnka, omal nie zapiszczałam z radości, ciesząc się tą nowiną. Co prawda nigdy bym nie spodziewała się, że Ron się ożeni. No, może nie w tak młodym wieku i nie jako pierwszy z naszej trójki, ale była to naprawdę miła wiadomość. On, ten „wieczny dzieciak”, Ronald Weasley żeni się i to w dodatku – jak mawiał – Pomyluną Lovegood!
Gdy otrzymałam ten list był początek czerwca. Słońce świeciło jasno, a ja dusiłam się już w tym gabinecie, w tej szkole, we Francji. Nie zastanawiając się długo, machnęłam krótko kilka razy różdżką, a moje rzeczy same ułożyły się w kufrze. Pożegnałam się z dyrektorką szkoły, podziękowałam za owocną współpracę i nie czekając dłużej, teleportowałam się.
Teraz omal nie krzyknęłam, gdy spojrzałam na zegarek. Dochodziła dziewiąta, a przecież równo o tej godzinie miałam spotkać się z Ginny Weasley na ulicy Pokątnej, by kupić strój na jutrzejszą uroczystość! Wylałam resztę napoju do zlewu, gwałtownym ruchem różdżki zmyłam naczynia po śniadaniu i, chwyciwszy w biegu torebkę, teleportowałam się do Dziurawego Kotła.
W pubie było niewiele ludzi, czemu trudno się było dziwić, była jeszcze wczesna godzina. Kilkoro czarodziejów, tak jak i ja, pojawiło się tutaj tylko po to, by przedostać się na Pokątną. Uśmiechnęłam się do barmana i pędem wybiegłam na podwórko, gdzie pod ceglanym murem stał tylko kosz na śmieci. Zmarszczyłam brwi, starając sobie przypomnieć odpowiednią kombinację i ze zdziwieniem stwierdziłam, że zupełnie jej nie pamiętam. Przestąpiłam z nogi na nogę i jęknęłam, słysząc cichy trzask łamiącego się obcasa.
- Cholera jasna…
Oparłam się o mur, mrucząc pod nosem wszelkie przekleństwa, jakie przyszły mi teraz do głowy, nie tylko na swoje „cudowne” buty, ale także na swoją głupotę. Bo która szanująca się czarownica chowa różdżkę do torebki? Wyrzuciłam z niej już prawie całą zawartość, kiedy usłyszałam ciche:
- Reparo.
Spojrzałam na swój but, którego obcas scalił się już z podeszwą i z uśmiechem zerknęłam na swego „wybawcę”.
- Malfoy?! - zawołałam, unosząc brwi.
Byłam szczerze zdziwiona, nie spodziewałam sie go spotkać po tylu latach. Trudno było mi także nie zauważyć tego, jak wydoroślał i zmężniał, jednak wciąż pozostawał tym samym arystokratycznym dupkiem, co wcześniej, prawda?
- Tak, to ja Granger, też się cieszę, że cię widzę, jednak czy to naprawdę konieczne, by się tak wydzierać? – mruknął blondyn, trzymając się za głowę.
Chyba nawet na mnie nie spojrzał; oczy miał przymknięte, jakby raziło go słońce, na brodzie jednodniowy zarost. Uniósł różdżkę, a po chwili przejście się otworzyło, wpuszczając nas na ulicę Pokątną.
na początku gdy wspominała o Fredzie, aż łezka mi się uroniła ;(
OdpowiedzUsuńbardzo podoba mi się 1 rozdział i biorę się za czytanie kolejnego ;D