Było sobotnie popołudnie. W Hogwarcie panowała dziwna cisza, gdyż prawie wszyscy uczniowie wyszli do Hogsmeade. Nieliczni piątoklasiści siedzieli w szkolnej bibliotece pod czujnym okiem pani Pince, przeglądając kolejne książki i rzucając złe spojrzenia w stronę przechodzących obok rozchichotanych drugoklasistów.
Rzuciłam na łóżko szary płaszcz, zdjęłam szalik i rękawiczki ciesząc się, że skrzaty przypilnowały ognia w kominku. W brzuchu mi burczało, bo słynna melasa Hagrida nie nadawała się do jedzenia, a ja nie miałam nic w ustach od śniadania. Byłam zmęczona i zmarznięta, najchętniej położyłabym się do łóżka i przespała cały ten dzień. Niechętnie jednak ściągnęłam niebieski sweter i białą podkoszulkę, zsunęłam dżinsy i wrzuciłam wszystkie te rzeczy do kosza na brudy, który magicznie sam się opróżnił, by po chwili czyste już i złożone ubrania pojawiły się w szafie. Wspięłam się na palce, sięgając do pokręta magicznego radia, które samo się nastawiło i w pokoju rozbrzamiała audycja Godzina z czarownicą. Słuchając Glendy Chittchock, która zapowiadała właśnie "najnowsze odkrycie czarodziejskiego świata muzyki" Monic Glebs, związałam włosy i już miałam iść do łazienki, gdy drzwi otwarły się szeroko i stanęli w nich Malfoy i Zabini.
- No, no, Granger! - zawołał Zabini, unosząc szklankę wypełnioną jakimś płynem. - Niezłe ciało! Malfoy nic o tym nie wspominał!
Zdążyłam jedynie chwycić prześcieradło i zakryć się nim, gdy weszli, obijając się o siebie. Wyglądali strasznie, cuchnęło od nich alkoholem i tytoniem i sprawiali wrażenie, jakby za chwilę mieli paść i już nie wstać. Zabini opadł ciężko na krzesło, które zaskrzypiało w cichym proteście, a Malfoy, potykając się o własne nogi wpadł na mnie. Cofnęłam się kilka kroków, by utrzymać równowagę, ale biały materiał zakrywający ciało spadł na podłogę, gdy złapałam byłego Ślizgona za ramiona. Zmarszczyłam nos, czując ostry zapach alkoholu.
- Jesteście pijani - oznajmiłam, zniesmaczona.
- Zupełnie tak... - bąknął Malfoy - jakbyśmy nie wiedzieli.
- Och, zamknij się! - warknęłam, popychając go na łóżko.
Był zbyt zamroczony, by stawiać jakikolwiek opór. Usiadł posłusznie, a ja lekko pchnęłam go na poduszki; jasne włosy opadły mu na czoło, a rzęsy rzucały długi cień na policzki, gdy patrzył na moje poczynania spod przymkniętych powiek. Niechętnie ściągnęłam mu buty i przywołałam zaklęciem koc, którym przykryłam szanownego pana arystokratę, który już po chwili chrapał głośno.
- O, nie! Ani się waż! - warknęłam, wyjmując z dłoni Zabiniego papierosa, którego nieudolnie próbował zapalić.
Zrobił niezadowoloną minę dziecka, któremu zabiera się lizaka. Pomogłam mu wstać, chwiejnym krokiem przeszedł przez pokój i opadł na twarz koło Malfoya. Wdrapał się wyżej na łóżko, zzuł buty, które stuknęły cicho o podłogę i spojrzał na mnie zamroczonym wzrokiem.
- Malfoy ma jednak rację - czknął głośno - jesteś cudowna.
Ciepłe strumienie spływały po moim ciele, a ja stałam pod prysznicem i śmiałam się głupio z tych dwóch idiotów, którzy leżeli właśnie w moim łóżku. Chwilę przed moim wyjściem do łazienki Zabini obrócił się, mrucząc coś przez sen i objął Malfoya w pasie, kładąc mu głowę na ramieniu. Żałowałam, że nie miałam aparatu. Spuściłam wzrok, obserwując jak mydliny spływają do odpływu i delektując się ciepłym dotykiem wody na karku.
Owinięta w fioletowy ręcznik stanęłam przed lustrem, rozsczesując dłonią skręcone mokre włosy. Marszczyłam się nieznacznie za każdym razem, gdy musiałam je mocniej pociągnąć i po chwili poddałam się, zniechęcona. Sięgnęłam po różdżkę przywołując czyste ubrania, założyłam luźną koszulkę i ciemne spodnie i wróciłam do pokoju.
Zabini zniknął, ale z ulgą zorientowałam się, że otworzył okno; nieprzyjemny odór alkoholu zastąpiło świeże, chłodne powietrze. Oparłam się o parapet, przyglądając uczniom wracającym do Hogwartu. Ponury uśmiech pojawił się na mojej twarzy, gdy uświadomiłam sobie, jak wiele czasu minęło i jak wiele się zmieniło od wtedy, gdy ja byłam jedną z tych osób wracających z Hogsmeade. Kiedyś niewyobrażałam sobie dnia spędzonego z Malfoyem, teraz stało się to czymś oczywistym. Kiedyś liczył się tylko Harry i Ron, i nauka, a później do tej świętej trójcy dołączył jeszcze Fred. W moim życiu nie było miejsca dla tego palanta, który właśnie wykorzystywał moją dobroć.
Obróciłam się, opierając głowę o ścianę, przyglądając się Malfoyowi. On też się zmienił. Nieznacznie, ale jak na niego była to zmiana przeogromna. Wciąż był złośliwym, ironicznym Ślizgonem, ale... Był też poniekąd dobry. Z zamyśleniem potarłam czoło, uświadamiając sobie, że za dwa tygodnie będą święta i powinnam wybrać się na zakupy. Ta nagła zmiana tematu tak mnie zaskoczyła, aż parsknęłam śmiechem. Zmarszczyłam brwi, dostrzegając ciemną plamę wystającą spod podciągniętego rękawa Malfoya. Zaintrygowana podeszłam i usiadłam na brzegu łóżka. Upewniwszy się, że Ślizgon wciąż śpi jak zabity sięgnęłam do jego ręki, podwijając jeszcze wyżej szarą koszulę. Przełknęłam ślinę, gdy odsłoniłam wyblakły Mroczny Znak.
Rzuciłam na łóżko szary płaszcz, zdjęłam szalik i rękawiczki ciesząc się, że skrzaty przypilnowały ognia w kominku. W brzuchu mi burczało, bo słynna melasa Hagrida nie nadawała się do jedzenia, a ja nie miałam nic w ustach od śniadania. Byłam zmęczona i zmarznięta, najchętniej położyłabym się do łóżka i przespała cały ten dzień. Niechętnie jednak ściągnęłam niebieski sweter i białą podkoszulkę, zsunęłam dżinsy i wrzuciłam wszystkie te rzeczy do kosza na brudy, który magicznie sam się opróżnił, by po chwili czyste już i złożone ubrania pojawiły się w szafie. Wspięłam się na palce, sięgając do pokręta magicznego radia, które samo się nastawiło i w pokoju rozbrzamiała audycja Godzina z czarownicą. Słuchając Glendy Chittchock, która zapowiadała właśnie "najnowsze odkrycie czarodziejskiego świata muzyki" Monic Glebs, związałam włosy i już miałam iść do łazienki, gdy drzwi otwarły się szeroko i stanęli w nich Malfoy i Zabini.
- No, no, Granger! - zawołał Zabini, unosząc szklankę wypełnioną jakimś płynem. - Niezłe ciało! Malfoy nic o tym nie wspominał!
Zdążyłam jedynie chwycić prześcieradło i zakryć się nim, gdy weszli, obijając się o siebie. Wyglądali strasznie, cuchnęło od nich alkoholem i tytoniem i sprawiali wrażenie, jakby za chwilę mieli paść i już nie wstać. Zabini opadł ciężko na krzesło, które zaskrzypiało w cichym proteście, a Malfoy, potykając się o własne nogi wpadł na mnie. Cofnęłam się kilka kroków, by utrzymać równowagę, ale biały materiał zakrywający ciało spadł na podłogę, gdy złapałam byłego Ślizgona za ramiona. Zmarszczyłam nos, czując ostry zapach alkoholu.
- Jesteście pijani - oznajmiłam, zniesmaczona.
- Zupełnie tak... - bąknął Malfoy - jakbyśmy nie wiedzieli.
- Och, zamknij się! - warknęłam, popychając go na łóżko.
Był zbyt zamroczony, by stawiać jakikolwiek opór. Usiadł posłusznie, a ja lekko pchnęłam go na poduszki; jasne włosy opadły mu na czoło, a rzęsy rzucały długi cień na policzki, gdy patrzył na moje poczynania spod przymkniętych powiek. Niechętnie ściągnęłam mu buty i przywołałam zaklęciem koc, którym przykryłam szanownego pana arystokratę, który już po chwili chrapał głośno.
- O, nie! Ani się waż! - warknęłam, wyjmując z dłoni Zabiniego papierosa, którego nieudolnie próbował zapalić.
Zrobił niezadowoloną minę dziecka, któremu zabiera się lizaka. Pomogłam mu wstać, chwiejnym krokiem przeszedł przez pokój i opadł na twarz koło Malfoya. Wdrapał się wyżej na łóżko, zzuł buty, które stuknęły cicho o podłogę i spojrzał na mnie zamroczonym wzrokiem.
- Malfoy ma jednak rację - czknął głośno - jesteś cudowna.
Ciepłe strumienie spływały po moim ciele, a ja stałam pod prysznicem i śmiałam się głupio z tych dwóch idiotów, którzy leżeli właśnie w moim łóżku. Chwilę przed moim wyjściem do łazienki Zabini obrócił się, mrucząc coś przez sen i objął Malfoya w pasie, kładąc mu głowę na ramieniu. Żałowałam, że nie miałam aparatu. Spuściłam wzrok, obserwując jak mydliny spływają do odpływu i delektując się ciepłym dotykiem wody na karku.
Owinięta w fioletowy ręcznik stanęłam przed lustrem, rozsczesując dłonią skręcone mokre włosy. Marszczyłam się nieznacznie za każdym razem, gdy musiałam je mocniej pociągnąć i po chwili poddałam się, zniechęcona. Sięgnęłam po różdżkę przywołując czyste ubrania, założyłam luźną koszulkę i ciemne spodnie i wróciłam do pokoju.
Zabini zniknął, ale z ulgą zorientowałam się, że otworzył okno; nieprzyjemny odór alkoholu zastąpiło świeże, chłodne powietrze. Oparłam się o parapet, przyglądając uczniom wracającym do Hogwartu. Ponury uśmiech pojawił się na mojej twarzy, gdy uświadomiłam sobie, jak wiele czasu minęło i jak wiele się zmieniło od wtedy, gdy ja byłam jedną z tych osób wracających z Hogsmeade. Kiedyś niewyobrażałam sobie dnia spędzonego z Malfoyem, teraz stało się to czymś oczywistym. Kiedyś liczył się tylko Harry i Ron, i nauka, a później do tej świętej trójcy dołączył jeszcze Fred. W moim życiu nie było miejsca dla tego palanta, który właśnie wykorzystywał moją dobroć.
Obróciłam się, opierając głowę o ścianę, przyglądając się Malfoyowi. On też się zmienił. Nieznacznie, ale jak na niego była to zmiana przeogromna. Wciąż był złośliwym, ironicznym Ślizgonem, ale... Był też poniekąd dobry. Z zamyśleniem potarłam czoło, uświadamiając sobie, że za dwa tygodnie będą święta i powinnam wybrać się na zakupy. Ta nagła zmiana tematu tak mnie zaskoczyła, aż parsknęłam śmiechem. Zmarszczyłam brwi, dostrzegając ciemną plamę wystającą spod podciągniętego rękawa Malfoya. Zaintrygowana podeszłam i usiadłam na brzegu łóżka. Upewniwszy się, że Ślizgon wciąż śpi jak zabity sięgnęłam do jego ręki, podwijając jeszcze wyżej szarą koszulę. Przełknęłam ślinę, gdy odsłoniłam wyblakły Mroczny Znak.
~*~
Głowa mi pękała. Kolejny raz w tym tygodniu. Obecność Zabiniego w tym zamku sprowadzała mnie na złą drogę. Za pierwszym razem wylądowaliśmy u Granger, która - o dziwo - się nami zajęła. Do teraz mi to wypomina ze złośliwym uśmiechem. Za drugim razem mieliśmy mniej szczęścia i na korytarzu wpadliśmy na McGonagall, która po chwili irytacji wylała na nas kubeł zimnej wody. Trzeciej nocy, gdy jeszcze nie byliśmy aż tak pijani wpadliśmy do Slughorna, który poczęstował nas wyjątkowo dobrą brandy - ta nocna eskapada skończyła się w Izbie Pamięci, gdzie nakrył nas Filch.
Z niechęcią spojrzałem na średniej wielkości choinkę upstrzoną niebieskimi bombkami i białymi girlandami. Z zamyśleniem przejechałem dłonią po brodzie. Za dwa dni święta, a ja nie kupiłem żadnego prezentu. Kiedyś nie było z tym problemu; matce wystarczył jakiś tandetny brylant za mniej więcej 20 galeonów, ojcu dobra whisky. W tym roku nie zamierzałem kupować niczego matce, a ojciec przecież nie żył. Był jeszcze Potter i Weasley, ale nie wiedziałem, czy powinienem. Zastanawiałem się nad państwem Weasley, lecz nie wiedziałem czego mogą potrzebować - oprócz pieniędzy, oczywiście. Pozostawała także kwestia Granger.
Zirytowany zapaliłem papierosa.
- Granger?
- Hm?
Siedziałam w swoim gabinecie, a kilkanaście minut temu przyszedł Malfoy, mrucząc coś o tym, że ukrywa się przed Zabinim i jego Ognistą. Więc siedział obok, a ja poprawiałam wypracowania drugoklasistów na temat zwodników kappa. Chociaż "poprawiałam" to za duże słowo - Malfoy co chwila coś mówił i mi przerywał, komentował sprawdzone już prace...
- Tak sobie myślałem...
- Ty myślisz? - uniosłam brwi, udając zdziwienie.
Malfoy posłał mi złe spojrzenie i wyciągnął przed siebie nogi.
- Skoro pojutrze jest już bal, to można by zrobić końcową próbę, co?
- Polubiłeś to, czy co? W porządku, niech będzie.
~*~
- Cholera jasna! - warknąłem, wkładając do ust palec.
Po raz kolejny przeciąłem się papierem do pakowania. Co za idiota wymyślił to idiotyczne święto? Patrząc na zestaw miotlarski, który kupiłem Potterowi, opakowany głównie magiczną taśmą klejącą wziąłem w końcu różdżkę do ręki i poradziłem sobie z tym w kilkanaście sekund. Prezent dla Pottera był równo zapakowany, wykonane z dębu szachy dla Weasleya również. Poobklejany taśmą i resztkami papieru wyciągnąłem z szafy prezent dla państwa Weasley - dwukierunkowe lusterka, które pod wpływem zaklęcia również zostały zapakowane w ozdobny papier. Z lekkim wahaniem wyjąłem z szafy ostatni prezent - ten dla Granger. Kupiłem go pod wpływem impulsu, sam nie wiedząc dlaczego i zastanawiałem się, czy w ogóle jej się spodoba.
- A co cię to obchodzi, Draco? - mruknąłem do siebie, chowając wszystkie prezenty.
Wyprostowałem się, rozglądając po pokoju.
- Chłoczyść. - Jedno machnięcie ręką, a wszystkie papierki zniknęły. - Naprawdę nie powinno cię to obchodzić.
- Gadanie z samym sobą nie jest dobrą oznaką - odezwało się lusterko, wiszące nad małym stoliczkiem.
- Och, zamknij się! - warknąłem, wychodząc na korytarz.
Zdziwiłem się, że już była. Stała na środku swojej sali lekcyjnej, obrócona tyłem do drzwi. Z gramofonu dobiegała cicha muzyka. Nie usłyszała, jak wchodziłem. Kołysała się w takt muzyki, pełna jakiegoś dziwnego niepokoju, a zarazem niesamowicie powabna. Z pewnym szokiem zauważyłem, że w gardle pojawiła mi się twarda gula, której nie potrafiłem przełknąć. Przeszłem kilka kroków, Granger zerknęła przez ramię, dziwnie się uśmiechając. Nie powiedziała nic, ja również nie byłem w stanie. To uczucie było tak dziwne, że aż przerażające. Objąłem ją. Uniosła lekko podbródek i przymknęła oczy, a po chwili ruszyliśmy do tańca.
- Nie było tak źle, prawda? - spytała.
Kazała mi stanąć tyłem, gdy zdejmowała spoconą koszulkę, ale ja i tak nie mogłem się oprzeć; nie byłbym sobą, gdybym chociaż nie zerknął. Stała tyłem, pochylając się w czarnym staniku. Szybkim i sprawnym ruchem założyła koszulę w kratę i odrzuciła włosy do tyłu, odwracając się do mnie.
- Było w porządku - powiedziałem, wzruszając ramionami.
Nie było w porządku. Nie podobało mi się to, jak się przy niej czułem.
~*~
Obudził mnie hałas. Usiadłam gwałtownie na łóżku, po omacku zapalając lampkę. Jasne światło zalało pokój i przez krótką chwilę nic nie widziłam. Chwilę później zobaczyłam parę wielkich oczu wpatrzonych we mnie z przestrachem.
- Przepraszam, sir! - pisnęła skrzatka, kłaniając się lekko. - Bardzo, bardzo przepraszam!
- Spoo-ooo-ookojnie, nic się nie stało - mruknęłam, ziewając przeciągle. - Co tutaj robisz, stało się coś?
- Przynoszę prezenty panience. Strasznie przepraszam, sir! - Jej piskliwy, przerażony głos działał mi powoli na nerwy.
Skrzatka stała, wpatrzona we mnie z przestrachem, zupełnie tak, jakby zobaczyła bazyliszka. Pod choinkę leżał stosik prezentów, na zewnątrz było jeszcze ciemno; sowy pohukiwały, latając pod oknami zamku. Światełko lampki nocnej odbijało się w jej wielkich, niebieskich oczach, a długi nos kładł cień na prawy policzek.
- Nic się nie stało, naprawdę.
Skrzatka skłoniła się, odwróciła na pięcie i wybiegła z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Przeciągnęłam się, a mój wzrok co rusz wędrował do prezentów. Nie mogłam się oprzeć. Z uśmiechem od ucha do ucha, jak siedmioletnia dziewczynka, wsunęłam stopy w ciepłe papcie, machnięciem różdżki pozalapałam światła w pokoju i usiadłam na podłodze pod choinką. Przez chwilę z zachwytem wpatrywałam się w zielone drzewko ozdobione czerwonymi i białymi bombkami, po czym z zapałem wzięłam się za rozpakowywanie prezentów.
Od razu rozpoznałam paczkę od państwa Weasley. Wielki, miękki pakunek owinięty w papier z namalowanymi książkami zawierał, tradycyjnie już, sweter i różne domowe słodkości. Miła w dotyku wełna w jasnym, beżowym kolorze i brązowa litera H, wyhaftowana na piersiach sprawiła, że oczy zapiekły mnie, uprzedzając o napływających łzach. Z lekkim uśmiechem przypomniałam sobie Freda, który śmiał się z matki: "Ale my nie jesteśmy tacy głupi, wiemy, że nazywamy się Gred i Forge."
Odwinęłam z papierka krówkę i włożyłam do ust, zanim sięgnęłam po kolejny prezent. Wziąwszy go do ręki, od razu wiedziałam, że jest to książka. Szybko zdarłam niezdarnie owinięty papier i przeczytałam tytuł wytłoczony złotymi literami "Tajemnice Hogwartu". Uśmiechnęłam się, zdając sobie sprawę, jak Ron dobrze mnie zna. Przewertowałam ją w kilka sekund, zatrzymując się na co ciekawszych rozdziałach, po czym odłożyłam ją na bok, biorąc do ręki kolejny prezent.
Po odwinięciu kolorowego papieru okazało się, że i tu jest książka. Oprawiona w miękką, brązową skórę, bez jakiegokolwiek tytułu. Zmarszczyłam brwi i uniosłam okładkę, patrząc na pierwszą stronę, gdzie ładnym pismem zostało wykaligrafowane: Tysiąc zaklęć i tekstów, które wkurzą Malfoya. Wybuchłam śmiechem. Na dole widniały podpisy Harry'ego i Ginny. Odgarnęłam grzywkę z czoła i wciąż roześmiana sięgnęłam po kolejną paczkę, gdzie znalazłam domową krajankę Hagrida i moje ulubione czekoladowe żaby. Z zamyśleniem spojrzałam na ostatnią paczkę. Nie spodziewałam się więcej prezentów, bo któż miałby mi je przysłać. Pod choinką leżało prostokątne pudełeczko owinięte w biały, prążkowany papier. Ostrożnie wzięłam je do ręki i odwinęłam, odsłaniając niebieski futerał. Zaintrygowana uniosłam wieczko i aż zachłysnęłam się powietrzem. W środku, na wyściełanym granatowym futerku leżała złota bransoletka z plecionego łańcuszka, ozdobiona siedmioma małymi słoneczkami. Opuszkiem palca pogładziłam jedno z nich, dostrzegając białą kartkę włożoną pod bransoletkę. Zaintrygowana wyjęłam ją i przeczytałam krótką treść, jedno słowo wypisane ładnym pismem: Malfoy.
Była piekna. Tak delikatna, że bałam się ją wyjąć, miałam wrażenie, że za chwilę rozpadnie się w moich palcach. Nie spodziewałam się prezentu, nie od niego, ale w jakiś dziwny sposób bardzo mi się to podobało. Po raz pierwszy myślałam o nim ze szczerym uśmiechem na ustach i ze zdziwieniem odkryłam, że moje serce już nie płacze, że nie ma przy mnie Freda. Teraz był ktoś inny...