poniedziałek, 24 grudnia 2012

[19]. "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."

   Było gorąco. Ciepło biło od kociołka ustawionego na środku pokoju, pot perlił się na moim czole i nad wargą, a brązowa koszulka wprost lepiła się do ciała. Machnęłam gwałtownie różdżką w stronę okna, które uchyliło się, wypuszczając z pomieszczenia ciężkie, purpurowe opary. Ważenie eliksirów od zawsze mnie uspokajało i potrafiło odciągnąć od wszelkich zbędnych myśli. Eliksir Spokoju, który gotował się właśnie na niewielkim ogniu przybrał podręcznikowy, liliowy kolor. Odczekałam jeszcze chwilę, zanim dorzuciłam kamień księżycowy. Chwyciłam cynową chochlę i zamieszałam: trzy razy w prawo, przerwa, trzy razy w lewo. Eliksir zamigotał, zmieniając kolor na jaskrawo czerwony. Dodając siedem kropli syropu z ciemiernika, zwiększyłam ogień, a zawartość kociołka zabulgotała leniwie.
   Oderwałam wzrok od kociołka, świadoma tego, że czas powrócić do czegoś bardziej realnego; eliksir i tak będzie musiał się ważyć przez następne trzydzieści godzin. Mruknęłam chłoczyść, pozbywając się kropelek rozlanego syropu z ciemiernika i opadłam na brązową kanapę, podciągając kolana pod brodę. Od kilku dni robiłam wszystko, by odciągnąć myśli od Malfoya i jego "przepraszam". Wciąż nie rozumiałam dlaczego to powiedział. Czy chodziło o to, że mnie uratował, czy może o te dwa słowa, które tak strasznie mnie zraniły? Nie wiedziałam i czułam, że nie prędko się dowiem, bowiem Malfoy ostatnio unikał mojego towarzystwa i z zaskoczeniem odkryłam, że bardzo mnie to zabolało.
   Przechodząc korytarzami starałam się nie wyglądać za okno. Śnieg powoli topniał, pozostawiając po sobie rozmokłą, szarą breję, a widok nieba w Wielkiej Sali również mnie nie zachwycił: kłębiaste chmury przykryły wszystko. Jedno spojrzenie na stół nauczycielski wystarczyło, bym dostrzegła czuprynę Malfoya. Zdziwił mnie jego widok, bo od dawna nie zjawiał się na posiłkach. Co więcej, obok niego siedział Blaise - jak zwykle pod krawatem - podpierając głowę dłonią. Usiadłam, niezgrabnie odsuwając krzesło i sięgnęłam po filiżankę z kawą w momencie, gdy sowy wleciały do Wielkiej Sali z poranną pocztą. Ruda płomykówka wylądowała przede mną, z gracją podając mi nóżkę, do której przywiązany był Prorok Codzienny, a po wrzuceniu opłaty do niebieskiego woreczka wzbiła się w powietrze, zostawiając na talerzu swoje pióro. Wciąż czułam niesmak do tego pisma. Bzdury, które wypisywała tu Ritta nadal trafiały do ludzi... Zmarszczyłam brwi, przeglądając tytuły artykułów. Kolejne morderstwo - czy mamy do czynienia z seryjnym czarnoksiężnikiem? Ręka, w której trzymałam filiżankę zatrzymała się w połowie drogi do moich ust. Powoli odstawiłam ją na stół i wygładziłam kawałek papieru, by lepiej się czytało.

   W Esher, w hrabstwie Surrey, doszło do kolejnego, tym razem potrójnego morderstwa. Późnym wieczorem odnaleziono ciała czarownicy Suzanne Crayford, jej mugolskiego męża Tomasa Crayforda i ich pięcioletniego synka, Matta. Jak wyznała naszej gazecie bliska przyjaciółka Crayfordów, ich ciała znajdowały się w salonie ich domu, a oni sami wyglądali zupełnie tak, jakby po prostu spali. Co więcej, według przyjaciółki Crayfordów, która chce pozostać anonimowa, nie mieli oni żadnych wrogów: "To byli tacy przemili ludzie, tak bardzo się kochali...." - mówi. 
   Do tej pory nie ustalono tajemniczego mordercy, jednakże minister magii zaprzecza, jakobyśmy mieli do czynienia z seryjnym czarnoksiężnikiem. 
  "Nie wprowadzajmy zamieszania - mówi minister magii, Kinsgsley Shacklebolt. - Nie wiemy, czy to był jednorazowy wypadek, czy też wszystkie te ofiary zabił jeden człowiek."
   Być może tego nie wiemy, jednak trzeba pamiętać, że na ciałach nie odnaleziono żadnych ran czy nieprawidłowości, co oznacza tylko jedno - morderca używa Zaklęć Niewybaczalnych. (czyt. więcej - str.7)

   Jęknęłam, odrzucając gazetę na bok. Czym prędzej wyszłam, świadoma spojrzeń, jakie skierowali na mnie Blaise i Draco. 

~*~

   Przyglądałem się temu, jak pospiesznie wychodzi z jadalni, zupełnie tak, jakby przed czymś uciekała. Zabini uniósł brwi w zdziwieniu i sięgnął przede mną po gazetę, którą porzuciła Granger. Jego brązowe oczy przejrzały pobieżnie tekst i nagle uśmiechnął się, na pozór z satysfakcją. 
  - Oto i przyczyna - mruknął, stukając palcem w artykuł. - Przykro mi, Draco, ale to nie ty tak ją wypłoszyłeś. 
   Przewróciłem oczyma, ale czym prędzej wydarłem mu Proroka z rąk. 
  - Morderstwo? - sapnąłem. - Kolejne?
  - W Ministerstwie się gotuje - przyznał Blaise, odsuwając od siebie talerz z jajecznicą. - To największa liczba ofiar od czasu Sam-Wiesz-Kogo. Ludzie zaczynają plotkować...
    Spojrzałem na niego, niedowierzając własnym uszom. Czy im do końca już odbiło? Czyżby wierzyli, że Czarny Pan powrócił po raz kolejny? Zabini musiał odgadnąć moje myśli, bo powiedział:
  - Mówi się o nowym czarnoksiężniku, nie tak groźnym jak Sam-Wiesz-Kto... - zawahał się przez moment, po czym nachylił się do mnie i dodał: - ...ale śmierciożercy w Azkabanie robią się coraz bardziej podnieceni. Chyba mają nadzieję na nowego mistrza.
   Przed oczami stanęła mi ciotka Bellatrix. Pamiętałem ją jeszcze z czasów, gdy miałem zaledwie siedem lat, a ona często przebywała w naszym domu. Wtedy jeszcze nie wyglądała na szaloną... Grube, ciemne i lśniące włosy miała upięte w luźny kok i zawsze była wyjątkowo miła dla mojej matki. Często przysłuchiwałem się jej wywodom na temat tego, iż Czarny Pan powróci, a ona będzie na niego czekać. Później nagle zniknęła, przestała do nas przychodzić i pamiętam, jak pewnej ponurej nocy nie mogłem spać i usłyszałem rozmowę rodziców, którzy wspomnieli o tym, iż Bella jest w Azkabanie. Jak się później dowiedziałem - za tortury na Longbottomach. Byłem niemal pewny, że i teraz, gdyby tylko żyła, z radością oczekiwałaby na powrót swego pana. 
   - Draco? - Blaise przyglądał mi się przez chwilę zaniepokojony, ale gdy zauważył moje ponaglające spojrzenie rzucił tylko: - Idę się przygotować, w końcu za tydzień drugie zadanie!

   Gdy tylko opuściłem Wielką Salę, pospiesznie podciągnąłem rękaw koszuli, odsłaniając lewę przedramię. Odetchnąłem z ulgą, za co czym prędzej zganiłem się w myślach. Mroczny Znak wyglądał zupełnie tak samo, jak w dniu śmierci Czarnego Pana; atrament tatuażu wyblakł i ten był ledwo widoczny, lecz ja wciąż boleśnie odczuwałem jego istnienie na swoim ciele.
  Rozejrzałem się, zirytowany. Miałem już dość tego miejsca, tych uczniów i tego, że Granger się do mnie nie odzywa. Potrzebowałem przestrzeni i to jak najprędzej. Nie zważając na to, że mam na sobie tylko niebieską koszulę z dość cienkiego materiału, wyszedłem na błonia, by jak najszybciej przedostać się do Hogsmeade.
   W Trzech Miotłach nie było wielu gości. Wszedłem, drżąc nieco z zimna i od razu skierowałem się do baru, gdzie Madame Rosmerta układała szklanki na półkach. Opadłem na stołek, opierając się łokciami o ciemny, porysowany blat. Kobieta zerknęła przez ramię, obdarzając mnie lekkim uśmiechem.
  - Ognista? - spytała.
  - Niech będzie - westchnąłem i obserwowałem, jak macha różdżką, by po chwili postawić przede mną szklankę pełną bursztynowego napoju.
   Obracając szklankę w dłoniach obserwowałem, jak Rosmerta zanosi dwa kufle kremowego piwa do jednego ze stolików i wraca po chwili, kręcąc biodrami. Uśmiechnęła się ponownie, stawiając przede mną kolejna szklankę. Uniosłem brwi.
  - Dama pod oknem - powiedziała, wracając do układania szklanek.
   Powoli odwróciłem się i od razu ją ujrzałem. Stała oparta o ścianę, z kieliszkiem w ręku. Proste blond włosy opadały na dekolt, zasłaniając piersi ukryte pod obcisłą bluzką. Długie nogi okryte były czarnymi rajstopami i ciemną spódnicą. Uśmiechnęła się wyzywająco. Nie czekałem długo. Odstawiłem niedopitą whisky na bar, dorzuciłem kilka sykli i wstałem ciężko, wygładzając koszulę. Podszedłem do niej wolnym krokiem, raz jeszcze oceniając jej ciało; wyglądała niesamowicie. Byłem tak blisko, że czułem na odsłoniętej szyi jej przyspieszony oddech, gdy powoli zbliżałem swoją twarz do jej. Objęła mnie ręką, przyciągając do siebie za kark, ale nim jej usta dotknęły moich, powiedziałem:
  - Nie tym razem, maleńka.
   Uśmiechnąłem się z satysfakcją, patrząc, jak kąciki jej ust powoli opadają. Wyswobodziłem się z jej objęć i wyszedłem.

~*~

   W Hogwarcie na każdym kroku czuć było podniecenie wywołane drugim zadaniem turnieju, które miało odbyć się już dzisiaj. Byłam jedną z tych nielicznych osób, które go nie podzielało. Siedziałam właśnie w swoim gabinecie, zajęta rozlewaniem eliksirów do fiolek, gdy nagle zdałam sobie sprawę, że jest zadziwiająco cicho. Zmarszczyłam brwi, odłożyłam pełne naczynie na bok i spojrzałam na magiczny zegarek, który nosiłam na nadgarstku. 
  - Cholera! - mruknęłam, wyjmując różdżkę.
   Za pomocą jednego machnięcia wszystkie fiolki zniknęły, ustawione teraz ładnie w schowku profesora Slughorna, a ja wstałam i poprawiłam szybko włosy. Już i tak byłam mocno spóźniona; zapewne pierwsza para zdążyła zakończyć drugie zadanie. Szybkim krokiem przemierzałam korytarze, chcąc jak najszybciej dostać się do Wielkiej Sali, gdzie widzowie mieli zebrać się, by móc oglądać kolejne zadanie Turnieju Trójmagicznego.
  - Świetnie - mruknęłam, stając przed zamkniętymi drzwiami. - Zapewne nikt nie zwróci na mnie uwagi... 
   Popchnęłam je i przez chwilę miałam wrażenie, że źle weszłam. Wielka Sala spowita była w mroku, więc musiałam zmrużyć oczy, by cokolwiek widzieć. Usłyszałam ciche szepty i przyspieszone oddechy, a po chwili pomieszczenie wypełnił głos Zabiniego:
  - Dwóm szkołą się udało, chociaż momentami było gorąco... Za chwilę swoich sił spróbują reprezentanci Hogwartu! 
   Zamknęłam za sobą drzwi, krzywiąc się nieznacznie, gdy zaskrzypiały przeraźliwie. Dopiero teraz, gdy moje oczy przyzwyczaiły się do panującej tu ciemności spostrzegłam, że wszystkie stoły zniknęły, a na ich miejscu pojawiły się rozłożone na ziemi koce. Kilku bliżej siedzących uczniów spojrzało na mnie, wyraźnie zaskoczonych, ale ja czym prędzej - i jak najuważniej - przeszłam slalomem między wyciągniętymi na podłodze uczniami do podium, gdzie zazwyczaj stał stół nauczycielski. Sufit Wielkiej Sali rozbłysł delikatnym światłem i zobaczyłam, że stoję tuż przy Malfoy'u, który uniósł ten swój blondwłosy łeb i spojrzał na mnie, zaskoczony. 
  - Spóźniłaś się - mruknął po chwili żenującego milczenia, po czym przesunął się, robiąc mi miejsce. 
   Rozejrzałam się dookoła, ale żaden z profesorów nie pofatygował się, by uwolnić mnie od męczarni, jaką było spędzenie drugiego zadania w towarzystwie Dracona, więc niechętnie usiadłam obok niego. Z irytacją poczułam, jak moje serce zabiło szybciej, gdy poczułam ciepło bijące od jego ciała. 
  - Do góry - powiedział. 
   A więc spojrzałam do góry i zobaczyłam, że sufit Wielkiej Sali nie jest, jak zwykle, odzwierciedleniem nieba. Tym razem był spowity czernią, a godło Hogwartu dryfowało powoli, raz rosnąc, raz malejąc. Przez podnoszący się coraz bardziej gwar rozmów przedarł się głos Blaise'a:
  - Panie i panowie, oto ostatni reprezentanci... Nicholas Wright oraz Sophia Coleman!
   Godło Hogwartu zniknęło i przez chwilę znów zapanowała ciemność. A potem ukazała się twarz Nicholasa i Sophie, którzy stali przed ogromnymi drzwiami, zaciskając palce na różdżkach. Coleman spojrzała na Gryfona i skinęła krótko głową, po czym obydwoje unieśli różdżki i szepnęli: 
  - Alohomora! 
   Rozległ się zgrzyt zamka, a drzwi uchyliły się, ukazując zaciemnione pomieszczenie, w rogu którego jarzyło się pomarańczowe światło. Nicholas wszedł pierwszy, unosząc do góry różdżkę; jego twarz wydawała się być napięta, ale po chwili wyraźnie się rozluźnił i rzucił przez ramię:
  - To tylko salamandra. 
  - Och... - westchnęła z ulgą Sophia, wchodząc do pomieszczenia. - Expelliarmus!
   Zwierzę odleciało o kilka metrów, uderzając o marmurową ścianę. Ogień przygasł i zdawać by się mogło, że stworzenie już nie żyje. Sophia rozejrzała się po pomieszczeniu, marszcząc brwi.
  - To było zdecydowanie za łatwe - mruknęła.
   Wright wzruszył ramionami, zadowolony. Już był w połowie drogi do drugich drzwi, gdy nagle rozległ się syk i obok podnoszącej się z ziemi salamandry pojawiła się druga. Obie jarzyły się pomarańczowymi promieniami ozdabiającymi ich skórę. Wysunęły niebezpiecznie rozdwojony język i wydały z siebie przeraźliwy syk.
  - Och... To komplikuje sprawę - powiedział Nicholas, unosząc wysoko różdżkę. - Expelliarmus! Expelliarmus!
  Przyglądałam się, jak zwierzęta ponownie uderzają o ścianę, a chwilę później wstają, razem z dwoma nowymi towarzyszami. Wiedziałam już, co się dzieje - nie była to zwykła salamandra, tylko specjalna, sprowadzona z Turcji. Sądząc po delikatnym uśmiechu na bladej twarzy Sophii odgadłam, że i ona zdała sobie z tego sprawę.
  - Duplikują się - powiedziała szybko i wysunęła się na przód. - To powinno zadziałać... Aquamenti! - powtórzyła cztery razy, ugaszając ogień na ciałach salamander. - Teraz, Wright!
  - Expelliarmus! - zawołał, uderzając wszystkie cztery szkarłatnym promieniem.
   Zwierzęta upadły i obserwowałam teraz, jak ta dwójka gratuluje sobie nawzajem i podchodzą do zamkniętych jeszcze drzwi. Poczułam, jak Malfoy porusza się niespokojnie obok mnie; wstrzymałam oddech, gdy przesunął dłonią po jasnych włosach, niemal mnie dotykając.
  - Gotowa? - spytał Wright, trzymając dłoń na klamce.
  - Otwieraj - odparła, unosząc podbródek.
   Zmrużyłam oczy. Drzwi, które przed chwilą otwarł Wright prowadziły do nisko sklepionego pokoju, oświetlonego trzema pochodniami. Przez moment widziałam jedynie ich sylwetki. Zauważyłam, że większość uczniów w Wielkiej Sali poruszyło się, zaciekawionych.
  - Stara szafa? - Usłyszałam zdziwiony głos Nicholasa.
   Moje oczy w końcu przyzwyczaiły się słabego oświetlenia i zobaczyłam drewniany mebel z dużym lustrem przytwierdzonym do drzwi szafki. Okrągła klamka dygotała niebezpiecznie.
  - Wsadzili tam sklątki Hagrida, czy jak?
   Uczniowie zebrani wokół mnie parsknęli śmiechem, a Hagrid zacmokał głośno. Spojrzałam w bok, bo poczułam, jak Malfoy zaciska dłoń w pięść.
  - Musimy to otwierać? - Wright wsadził ręce w kieszenie spodni i oparł się o ścianę.
  - Jasne, że tak - zirytowała się Sophia, poprawiając związane włosy. - Widzisz tu gdzieś jakieś drzwi...? Nie...?
  - Spokojnie, Coleman! - zaśmiał się blondyn. - Nie byłaś taka ostra, gdy razem ślęczeliśmy nad tą skrzynką.
   Sophia zarumieniła się, mrużąc oczy. Byłam pewna, że gdyby nie była teraz na wizji, rzuciłaby się na Nicholasa - obojętnie czy z różdżką, czy bez. Usłyszałam cichy śmiech Malfoy'a i przypomniałam sobie, jak złamał nos Gryfonowi.

~*~

  - Och, zjeżdżaj, ty gryfoński idioto. - Sophia podwinęła rękawy i uniosła różdżkę. - Alohomora!
   Uśmiechnąłem się - nazbyt dobrze pamiętałem podobne wyzwiska padające z moich ust. Obróciłem się nieznacznie, by obserwować reakcje Granger na to, co działo się na ekranie. Wokół nas zapanowała pełna podniecenia i ekscytacji cisza, a w jej oczach odbijała się klamka szafy, która przekręciła się i momentalnie otworzyła.
   Przeniosłem wzrok na ekran w momencie, gdy z wnęki wyszła szyszymora. Chuda, wysoka i wyraźnie wymizerowana kobieta rozejrzała się po pomieszczeniu dużymi, czerwonymi oczyma. Jej białe skołtunione włosy opadały na zgniłozieloną, potarganą suknię, a gdy wreszcie spojrzała na Wrighta, który stał przed nią, oniemiały, otwarła usta i krzyknęła przeraźliwie.
   Momentalnie przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, mający swój początek gdzieś w okolicach kręgosłupa. Przyłożyłem dłonie do uszu, a wszyscy dookoła zrobili to samo. Granger skuliła się, chowając twarz między kolanami.  Uniosłem wzrok, obserwując, jak Sophia odpycha jedną ręką odrętwiałego Nicholasa i wychodzi do przodu. Szyszymora zamilkła i większość uczniów oderwała dłonie od głowy; Granger też powoli wyprostowała się spoglądając w górę. Przez chwilę nic się nie działo, a potem szyszymora zaczęła się zmieniać, przybierając postać dementora.
   Kilku uczniów krzyknęło, inni przyglądali się temu ze zdziwieniem. Siedząca obok mnie brązowowłosa kobieta zachłysnęła się powietrzem i obróciła się, wtulając w moje ciało. Zesztywniałem. Byłem niemal pewny, że zapomniała kim jestem. Wolnym ruchem objąłem jej trzęsące się ciało i niepewnie pogłaskałem po włosach. Wiedziałem, co działo się w jej głowie. Dementorzy, śmierciożercy, Czarny Pan... I śmierć. Wszędzie, dookoła śmierć.
  - Riddiculus - zawołała Sophia, a dementor zamienił się w gumową lalkę.
  - Już po wszystkim, Granger - szepnąłem, nachylając się ku niej.
   Od razu poczułem jej kwiatowe perfumy, gdy momentalnie podniosła głowę i odsunęła się ode mnie, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie, co zrobiła. Nie spojrzała na mnie; jej wzrok od razu powędrował w stronę sufitu, gdzie teraz było widać Sophię, pochylającą się nad bladym Wrightem. Poczułem dziką satysfakcję patrząc, jak ten uczniak boi się wszystkiego.
  - Dalej, idziemy - powiedziała Coleman, wyciągając rękę do Gryfona.
   Ten chwycił ją, wstał i wyciągnął różdżkę, najwyraźniej odzyskując rezon. Wyprostował się i przeczesał palcami blond włosy; świadom tego, że bez przerwy go filmują, uśmiechnął się i pomachał, co dziewczęta w Wielkiej Sali skwitowały cichymi westchnieniami.
  - Pójdę pierwszy. - Zaproponował i oparł dłonie o boki szafki.
   Tym razem już się nie wahał. Wszedł pewnym krokiem i zniknął z pola widzenia, a tuż za nim zniknął koński ogon Sophie Coleman.
   Byłem pewien, że ta, ostatnia już, runda, zakończy się tak, jak poprzednie - będą na oślep rzucali zaklęcia, starając się wydostać z pułapki. Byłem zaskoczony, że Bułgarzy wpadli w taki popłoch, ledwo uszli z życiem. Za to reprezentantki Beauxbatons poradziły sobie znacznie lepiej; zachowały zimną krew i zdążyły przed czasem. Czarny ekran zamigotał i pojawił się pokój. Dość duży, jasny, a z każdej ściany spoglądał  Andros Niezwyciężony, uwieczniony na setkach, tysiącach portretach. Jeden z nich właśnie się uchylił, wyrzucając na środek pokoju Nicholasa i Sophię, którzy opadli niezdarnie na podłogę.
  - Co jest? - spytała Sophia, unosząc brwi.
  - Starogrecki czarodziej, Andros Niezwyciężony - odparł Wright, rozglądając się dookoła. - Nie rozumiem tylko...
   Urwał, gdy rozległ się nieprzyjazny dla ucha, zgrzytliwy dźwięk, uruchamiający pułapkę. Ściany powoli zaczęły się przysuwać do dwójki uczniów stojących po środku, a postacie z portretów poczęły przekrzykiwać się nawzajem.
  - To ja!
  - Nie, to ja!
  - Za mną jest..
  - ...przejście, o tu!
  - NICK! - zawołała Ślizgonka, przywierając plecami do Nicholasa.
   W Wielkiej Sali zapadła pełna oczekiwania cisza. Wszyscy wpatrywali się w tę dwójkę, która stała do siebie tyłem, z przerażeniem wpatrując się w zbliżające się ściany. Wright odszukał lewą ręką dłoń Sophii i splótł jej palce ze swoimi, a prawą rękę uniósł.
  - Immobilus! - krzyknął, ale nic to nie dało. - Immobilus! Impedimenta! Cholera jasna! - Opuścił rękę i sięgnął do kieszeni spodni, wyciągając pospiesznie pomiętą kartkę.
  - Co ty, idioto, robisz?! - wykrzyknęła Sophia, patrząc na niego kątem oka.
  - Ratuję ci życie! - Przez chwilę wpatrywał się w pustą kartkę, na której pojawiło się  jedno słowo: - WSPÓŁPRACA! - zawołał.
   Wszystko ucichło. Obrazy zamilkły, mechanizm uruchamiający ściany również; te zatrzymały się o dobrą stopę od Nicholasa. Andros Niezwyciężony zniknął z prawie wszystkich portretów - jeden, najmniejszy, zaskrzypiał cicho i wyskoczył do przodu, ujawniając wyjście.
   W Wielkiej Sali wybuchły brawa, a ja usłyszałem, jak Hermiona wypuszcza wstrzymywane powietrze.
  - A więc... UDAŁO SIĘ! - Głos Zabiniego rozległ się w Wielkiej Sali, zagłuszając radosne okrzyki. - Para z Hogwartu znów pokazała na co ich stać. Jako jedyni zdołali otworzyć skrzynkę, którą ukradli mantykorze. Teraz czas na podsumowanie sędziów...
   Jednocześnie zapaliły się świece, unoszące się w powietrzu. Uczniowie siadali i prostowali się, ale ja przyglądałem się Granger. Wstała szybko i sprawnie, unikając mojego spojrzenia. Nawet nie spojrzała w stronę stołu sędziowskiego, tylko czym prędzej przepchała się przez tłum i zniknęła. Niewiele myśląc pognałem za nią.

~*~

   W Sali Wejściowej radosne okrzyki były stłumione i ciche. Oparłam się ramieniem o ścianę, czując, jak całe moje ciało jest dziwnie odrętwiałe. Przed oczami wciąż miałam dementora, który co rusz zmieniał się w inną osobę... Zakrwawiony Harry, blada pani Weasley, pozbawiony ucha George, Ron ze złamaną ręką... I na końcu on, martwy Fred Weasley. Zamknęłam oczy, chcąc odgrodzić się od tych widoków, ale na niewiele się to zdało; martwego Freda zastąpiły szkarłatne oczy Voldemorta. Wzdrygnęłam się, czując czyjeś palce zaciskające się na moim nadgarstku.
  - Granger...
   Odwróciłam się, spoglądając w jego szare oczy. Nie rozumiałam, jak wcześniej mogłam ich nie zauważyć. Stalowe tęczówki niemal hipnotyzowały, a długie, jasne rzęsy rzucały cienie na policzki. Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. Tak po prostu. Powoli przeniosłam wzrok na jego pełne usta, które wygięły się w lekkim, uspokajającym uśmiechu. Nie potrafiłam pojąć tego, jak te usta mogły zadać taki ból. 
  - Odejdź, Malfoy.
    Nie odsunął się nawet o cal; wręcz przeciwnie, przysunął się nacierając swoim ciałem na moje.
  - Dlaczego po prostu nie zostawisz mnie w spokoju? - spytałam.
   Znienawidziłam się za to, iż mój głos załamał się i dziwnie zabarwił, zupełnie tak, jakbym za chwilę miała się rozpłakać.
  - Bo mi na tobie zależy - odparł spokojnie.
  - Nie bądź śmieszny. - Wyrwałam rękę z jego uścisku i cofnęłam się. - Malfoyom nigdy nie zależy.
   Na szczycie schodów odwróciłam się; Draco Malfoy stał na dole, wpatrując się we mnie swoimi szarymi oczami.


______________________________________________________
Witam Was tego specjalnego wieczoru.
Długo mnie tu nie było... I chyba nie jestem w stanie
z czystym sumieniem obiecać, że powracam na stałe.
Myślę jednak, że możecie się mnie tu spodziewać od czasu, do czasu.
Może jednak coś z tego wyjdzie...?
Jeśli ktoś tu jeszcze zagląda - dziękuję.
I życzę spokojnych, rodzinnych świąt.

czwartek, 16 sierpnia 2012

[18] "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."

   - Macie kilka minut na opracowanie notatki o zaklęciu Cruciatus - powiedziałam, wstając z krzesła.
   Grupa siódmoklasistów sięgnęła niechętnie po pióra, a ja machnięciem różdżki otworzyłam jedno z okien na końcu sali. Chłodne powietrze wleciało razem z kilkoma zagubionymi płatkami śniegu. Zagubionymi zupełnie tak jak ja. Miałam wrażenie, że znów jestem jedenastoletnią zakompleksioną dziewczynką, która tak strasznie boi się tego, że zostanie wyśmiana przez kolegów. Teraz jednak to nie ich się bałam, a jego -  Dracona. Prychnęłam z niezadowoleniem. Jak mogę tak bardzo przejmować się tym, co on o mnie pomyśli? To on boi się miłości... A ja po prostu jestem na tyle naiwna, by zakochać się w palancie. 
   Minął tydzień, od kiedy wróciłam. Nie odezwał się, co mnie zaskoczyło. Byłam pewna, że zacznie wyśmiewać mnie i moje naiwne pragnienie bycia kochaną - nawet przez kogoś takiego, jak on. Draco jednak zachował milczenie i miałam wrażenie, że czeka na mój ruch. Lecz co niby mogłam zrobić? 
   Drgnęłam, słysząc dzwonek oznajmiający koniec lekcji. Uczniowie pospiesznie zerwali się z krzeseł i zgarnęli wszystko z ławek do torby, pragnąc zakończyć ostatnią w tym tygodniu lekcję. 

~*~

   Siedziałem przy biurku zawalonym papierami. Niechętnie, bo niechętnie, ale wypełniałem papierkową robotę. Cholerny minister... Po co komuś jakieś głupie raporty z Turnieju Trójmagicznego? Na Morganę! Jestem aurorem czy księgowym? Nie pisałem się na takie rzeczy!
   Wściekły na cały świat, wstałem z krzesła i otworzyłem okno, wpuszczając świeże powietrze. Głowa pękała mi od tych wszystkich formularzy, które musiałem wypełnić. Oparłem dłonie na parapecie, przymykając oczy. Usłyszałem, jak drzwi mojego pokoju otwierają się, trzaskając o ścianę. Nie musiałem się nawet odwracać, wiedziałem, że tylko jedna osoba tak grzecznie puka. 
  - Granger wróciła - oznajmił Blaise Zabini, stawiając na przeszklonym stoliku butelkę z brandy. 
  - Nie sądziłem, że jesteś aż tak opóźniony w rozwoju, Blaise. Jeśli nie zauważyłeś, to wróciła już tydzień temu.
   Opadłem na skórzany fotel, za machnięciem różdżki wyczarowując jedną szklankę. Zabini uniósł zaskoczony brwi.
  - Więcej dla mnie - burknął, nalewając sobie bursztynowego napoju.
   Przez chwilę obserwowałem, jak mój towarzysz wypija pierwszą, potem drugą i trzecią szklaneczkę brandy, aż w końcu odstawia ją na bok, wycierając usta wierzchem dłoni.
  - Przyszedłeś tu tylko po to, by poinformować mnie, że Granger jest w zamku? - spytałem w końcu, przerywając milczenie. 
  - A jednak cię to męczy, co nie, Draco? - Białe zęby błysnęły w uśmiechu. - To, że się do ciebie nie odzywa.
   Przewróciłem oczami. Nie lubiłem tych wywodów Zabiniego. Szczególnie dlatego, że zwykle miał rację. Tak, jak się tego spodziewałem, Granger wróciła do zamku. Myślałem jednak, że powie coś,  choćby najbardziej obraźliwą uwagę, ale ona zachowała milczenie.
  - Ciekawi mnie jednak... - wyjął papierosa i przez chwilę bawił się nim, spoglądając w moją stronę - co jej takiego zrobiłeś, że nagle wyjechała. Przyznałeś się, że spałeś ze Snapem, czy może wyznałeś miłość?
   Parsknąłem wymuszonym śmiechem i wyszedłem, trzaskając drzwiami.

~*~

   W gabinecie piętrzyły się wypracowania i sprawdziany, które oczekiwały na mnie i moje orle pióro, jednak ja miałam na dziś inne plany. Ubrana w czerwony płaszcz i szare rękawiczki, wcisnęłam na głowę wełnianą czapkę i pchnęłam drzwi wejściowe, wychodząc na zaśnieżone błonia. Nie ja jedna zdecydowałam się na popołudniowy spacer; grupy uczniów spacerowały, rozmawiały, śmiały się i bawiły ostatnim w tym roku śniegiem. 
   Z chatki Hagrida unosił się czarny, urywany na wietrze dym. Na kamiennym dachu przysiadł czarny kruk, skrzecząc ochryple, raz po raz trzepocząc skrzydłami. Uśmiech pojawił się na moich ustach niewiadomo kiedy. Było to jedno z tych nielicznych miejsc, które się nie zmieniają. Z uchylonego okna dochodziło mnie ciche sapanie Kła i ostry, przenikliwy dźwięk fletu, który Hagrid zapewne sam wykonał.
   Zapukałam cicho, a dźwięk fletu zamilkł. Rozległo się głośne szuranie krzesłem o podłogę i potężne kroki; drzwi się uchyliły i spojrzałam w małe czarne oczka, otoczone burzą ciemnych włosów.
  - Hermiona! - zawołał, zaskoczony. - Wchodź, wchodź... - przesunął się, trzymając Kła za obrożę. - Do nogi, Kieł, leżeć!
   Przecisnęłam się obok wystającego brzucha olbrzyma i usiadłam na drewnianym krześle. Łóżko było, jak zwykle z resztą, niezaścielone, a spod sufitu zwieszały się kawałki mięsa. Hagrid zacisnął wielką dłoń na belce wierzbowego drewna i cisnął je w ogień.
  - Herbatki, Hermiono? - zapytał i nie czekając na odpowiedź, postawił przede mną kubek parującego napoju i talerz z ciasteczkami.
   Doskonale znając kulinarne zdolności Hagrida, nie odważyłam się sięgnąć po jedzenie. Hagrid przez chwilę krzątał się po izbie, mamrocząc coś pod nosem, po czym wreszcie usiadł, kładąc ręce na stole.
  - Jak ci się podobała książka o jednorożcach, Hagridzie? - spytałam, wsypując cukier do herbaty.
  - Wspaniała, naprawdę wspaniała! Wiele rzeczy żem już wiedział, ale... - Usta olbrzyma rozciągnęły się w uśmiechu. - Coś mi się widzi, że w tym roku w Zakazanym Lesie będzie jeszcze więcej jednorożców!
   Kiwnęłam głową. Lubiłam spędzać tu czas. Tu, z Hagridem, miałam wrażenie, że wciąż jestem uczennicą Hogwartu, bez większych problemów czy tragedii. Mogłam po prostu czuć się szczęśliwa.
  - ... i w ogóle to Malfoy znowu chyba coś knuje, powiadam ci! - burknął Hagrid, strzepując okruszki ciastka z gęstej brody. - W ferie świąteczne nic, tylko przesiadywał nad jeziorem!
  - Znasz go. - Wzruszyłam ramionami. - Malfoy zawsze coś knuje...

~*~

  - Proszę o uwagę! - zawołał profesor Flitwick, stojąc na swoim krześle i stukając widelczykiem w pozłacany kieliszek. 
   Gwar w Wielkiej Sali powoli przycichł, więc Flitwick przysiadł. Dyrektor McGonagall odsunęła się od stołu i wyprostowała, spoglądając na tłum uczniów. Poprawiła okulary i, spojrzawszy z porozumieniem na dwóch pozostałych dyrektorów szkół, powiedziała:
  - Niedługo odbędzie się drugie zadanie... - zamilkła na moment, pozwalając, by waga tych słów dotarła do uczniów. - Zadanie, polegające na wykazaniu odwagi, inteligencji oraz wiedzy. Mam nadzieję, że reprezentanci zdołali już otworzyć swoje skrzynie, bo mam wrażenie, że ich zawartość może się przydać.
   Oparłam się o siedzenie krzesła, wstrzymując oddech. Serce zabiło mi mocniej; było coraz bliżej końca, a ja nie chciałam powtórki z przeszłości.

   Dochodziła dziesiąta, gdy w końcu zdecydowałam się i wyszłam z zamku. Nie wiem na co liczyłam, nie spodziewałam się, że Malfoy będzie o tej godzinie nad jeziorem. Wolałam sobie wmówić, że po prostu potrzebuję świeżego powietrza niż przyznać przed samą sobą, że chcę go spotkać.
   Myliłam się. Już z daleka dostrzegłam jego sylwetkę. Siedział na dużym, porośniętym mchem kamieniem, a lekki wiatr rozwiewał mu włosy. Zawahałam się, ale tylko przez chwilę. Jesteś Gryfonką, Hermiono. Czułam się jak idiotka, gadając w myślach sama do siebie, ale jedyne, czego teraz pragnęłam, to wyjaśnić całą tę sytuację; pokazać, że wcale nie uwierzyłam w jego słowa. Podeszłam wolnym krokiem, ale nie zdążyłam się nawet odezwać, gdy powiedział:
  - Pamiętasz boisko quidittcha w szóstej klasie? - spytał cicho.
   Nie wiem skąd wiedział, że to ja. Ale doskonale pamiętałam tę chwilę, o której wspomniał...

  - Hermiono, idziesz? - zawołała Ginny, przestępując z nogi na nogę, czekając aż wyjdę w końcu z dormitorium. - Och, no dalej, chciałabym zobaczyć coś więcej niż tylko to, jak schodzą z mioteł!
   - Idę, już idę - mruknęłam - Spokojnie, jeszcze nie zaczęli - dodałam, obrzucając Weasley krótkim spojrzeniem. - Zmarzniesz. Właśnie dlatego to tak długo trwało, szukałam swetra.
   Ginny pokręciła z niedowierzaniem głową, przeszła czym prędzej przez dziurę pod portretem i zbiegła po schodach do Wielkiej Sali.

    Marcowe słońce stało wysoko na niebie, kiedy czym prędzej zbiegłyśmy z trybun i wpadłyśmy na boisko do quidditcha. Tuż przed chwilą drużyna Gryffindoru także wylądowała na trawie, zmierzając do siedmiu osób ubranych w zielono-srebrne szaty.
 - Czego tutaj szukają Ślizgoni? - sapnęła w biegu Ginny.
 - Próbują zrobić na złość, jak zawsze - odpowiedziałam, uparcie wpatrując się w jednego z zawodników.
 Gdy dobiegłyśmy w końcu do zbiorowiska uczniów, od razu rzuciły mi się w oczy czerwone plamy, które wystąpiły na szyi i twarzy Ronalda; pobielałe knykcie zaciskał na trzonku miotły, jakby powstrzymując się od zrobienia czegoś głupiego.
- ...miejsca starczy dla wszystkich, Potter - powiedział Malfoy, uśmiechając się cynicznie.
- Ale to my byliśmy tu pierwsi! - Harry zacisnął zęby, oczami miotając błyskawice.
- Potter, zjeżdżaj stąd albo nie rób problemów! Zarezerwowałeś to boisko? Nie? Więc w czym masz problem? - Kapitan drużyny Ślizgonów, Urquhart, wyszczerzył zęby w tryumfalnym uśmiechu.
 - A czy gdzieś w regulaminie jest napisane, że trzeba mieć zarezerwowane boisko? - prychnęłam, zakładając ręce na piersi i rzucając wyzywające spojrzenie Ślizgonom.
    Uśmiechnęłam się, gdy uczniowie domu Węża spojrzeli po sobie, niepewni; Gryfoni poparli mnie cichymi okrzykami. Urquhart otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, lecz zrezygnował, gdy nic nie przyszło mu do głowy.

  - Granger, nie odzywaj się - mruknął Malfoy, wychodząc do przodu. - Ty nawet na miotle nie potrafisz się utrzymać.
  - Jesteś tego pewien, Malfoy? - zapytałam cicho, mierząc go spojrzeniem.
    Czułam, jak narasta we mnie złość i pewność siebie, jak serce zaczyna bić z przyspieszonym tempem i już nie byłam pewna, czy dzieje się to pod wpływem rosnącej adrenaliny, czy może pod spojrzeniem Dracona.
   - Chcesz coś nam udowodnić, Granger? Latanie na miotle to nie kucie podręczników - prychnął. - Złamiesz sobie kark, próbując.
   - Nie udawaj, że się o mnie troszczysz! - Przez chwilę wstrzymywałam powietrze w płucach, drżąc lekko, pod wpływem bliskości jego ciała. - Harry, daj mi Błyskawicę - warknęłam.
   - CO? - sapnął zdziwiony Potter, który wcześniej stał, bacznie przysłuchując się tej wymianie zdań. - Hermiono, chyba nie mówisz poważnie, przecież...
   - Daj mi miotłę, Harry - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, wyciągając w jego stronę dłoń.
    Harry przyglądał mi się przez dłuższą chwilę. Od dawna nie widział na mojej twarzy tych rumieńców złości i iskierek bliżej nieokreślonego uczucia w czekoladowych oczach. Znał mnie na tyle dobrze, że wiedział, iż Malfoy ugodził w mój najczulszy punkt, zranił moją dumę. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie spocznę, dopóki nie udowodnię, że mam rację. Wahał się. Nie do końca rozumiał moje postępowanie. Dlaczego, na Merlina, chciałam cokolwiek udowadniać temu Ślizgonowi? Musiałam przecież wiedzieć, że to nie jest rozsądne wyjście, przecież nie potrafiłam latać! Jednak gdy ponaglającym gestem wskazałam na miotłę, którą trzymał w dłoniach, podał mi ją bez zbędnych pytań.
   Malfoy uniósł brwi w zdziwieniu, gdy dosiadłam miotły. Zacisnęłam dłonie na rączce, czując lekkie wibracje.
 - Więc? - spytałam cicho.
 - Zalicz wszystkie bramki. - Ślizgon rzucił wyzwanie, starając się ukryć swe zdenerwowanie.
    Przewróciłam oczami, chcąc powiedzieć:
Tylko tyle? i odbiłam się stopami od twardej ziemi. Pochyliłam się lekko nad miotłą, przypominając sobie, jak wiele razy robił to Harry. Czułam, jak serce bije ze zdwojoną siłą, bynajmniej nie z radości. Wzlatywałam coraz wyżej i wyżej, znacznie szybciej niż to planowałam. Zerknęłam w dół, z przerażeniem odkrywając, że uczniowie Gryffindoru i Slytherinu zamienili się w małe, zielone i czerwone plamki. Przełykając ślinę pochyliłam się nad rączką Błyskawicy, szybując w stronę trzech tyczek na końcu boiska. Szum wiatru docierał do uszu, niczym wycie skaleczonego wilka. Zamknęłam oczy, które zaczęły łzawić. Poczułam, jak dłonie pocą  się coraz bardziej i bardziej, a uchwyt zaciśniętych na drewienku dłoni zmniejsza się, aż w końcu zdrętwiałe palce puściły rączkę miotły. Czułam, że nie utrzymam się już dłużej na miotle, która, zupełnie mnie nie słuchając, pikowała z zawrotną szybkością ku ziemi.
    Do moich uszu, przez świst wiatru, dobiegały jakieś krzyki, ale nic z nich nie rozumiałam, zbyt skupiona na tym, by w jakiś cudowny sposób utrzymać się jednak na Błyskawicy. Ponownie zacisnęłam dłonie na rączce, szarpiąc miotłę do góry, by uniknąć drastycznego zderzenia z ziemią. Wiedziałam już, że nie zapanuję nad miotłą, zdawałam sobie sprawę, że nie był to najlepszy pomysł w moim życiu, ale chciałam dokończyć to pieprzone wyzwanie, chciałam pokazać, że stać mnie na więcej.
  - Granger! - Malfoy ni stąd, ni zowąd pojawił się tuż koło mnie, a wiatr rozwiewał jego blond włosy. - Podaj mi rękę!
  - Zjeżdżaj, Malfoy! - warknęłam, nawet na niego nie patrząc.
  - Do cholery, Granger, zaraz złamiesz kark - zawołał Ślizgon.
  Wierzyłam mu. Po raz pierwszy wierzyłam Ślizgonowi i to w dodatku jemu, Malfoyowi. Wiedziałam, że jeszcze trochę i spadnę. Spojrzałam w prawo, gdzie równolegle do mnie leciał Draco, wciąż z wyciągniętą dłonią. Zerknęłam w jego szare oczy i, oderwawszy jedną rękę od miotły, chwyciłam go. Palce Ślizgona zacisnęły się na przegubie i po chwili poczułam, jak szarpie mnie z całej siły, chcąc przeciągnąć na swoją miotłę. Przez chwilę myślałam, że mu się udało. Przez chwilę, gdyż ułamek sekundy później wisiałam w powietrzu, w lewej dłoni dzierżąc Błyskawicę, drugą ściskając dłoń Malfoya.
  - Granger, trzymaj się, nie pozwolę ci spaść! - krzyknął chłopak, wzmacniając uścisk.
  Uczniowie pod nimi wstrzymywali oddechy, niezdolni się poruszyć, choć wiedzieli, że mogliby pomóc, gdyby tylko chcieli, przecież prawie każdy z nich miał przy sobie miotłę. Oni stali jednak, z głowami uniesionymi do góry, patrząc w oniemieniu na scenkę odgrywającą się w powietrzu.
  - Granger, puść do cholery tę miotłę! - zawołał Malfoy.
  - Nie mogę, należy do Harry'ego! - odpowiedziałam, czując się jak idiotka.
    Machałam bezradnie nogami, chcąc w jakiś sposób wsiąść na miotłę Ślizgona, którego uścisk stawał coraz lżejszy, a śliska od potu dłoń powodowała, że z każdą sekundą szansa na to, bym w końcu znalazła się bezpiecznie na miotle Dracona malała niemal do zera.
  Poczułam, jak lecę w dół. Wszyscy oprócz mnie wstrzymali oddech; krzyknęłam przeraźliwie, zamykając oczy, gotowa do bolesnego zderzenia z ziemią. Coś jednak w ostatniej chwili spowolniło moje spadające ciało; to Draco złapał mnie w pasie i wsadził na swoją miotłę.
  - Do cholery, Granger, wciąż nie puściłaś tej miotły - mruknął, przyglądając się badawczo mojej twarzy.
  Dawne rumieńce złości zniknęły, skrywając się pod bladością skóry. Duże, orzechowe oczy szkliły się od łez, różowe wargi drżały, tak jak i ja cała. Brązowe włosy potargał wiatr, a czoło lśniło od potu. Spazmatycznie wciągałam powietrze do ust, czując, jak serce wali w klatce piersiowej, jakby próbowało się uwolnić.
  - Mówiłam ci, że to miotła Harry'ego - szepnęłam, wtulając się w jego ciało.
  W tym momencie nie obchodziło mnie to, że jestem Gryfonką, a on Ślizgonem. Nie liczyło się to, że od wielu lat był moim najgorszym wrogiem. Nie myślałam nawet o tym, że pod nami stoi ósemka uczniów Gryffindoru i siódemka uczniów domu Węża. On mnie ocalił, uratował...


   Otrząsnęłam się ze wspomnień, zauważając, że Malfoy przygląda się uważnie mojej twarzy. Odetchnęłam głęboko i odwróciłam głowę, wpatrując się w ciemność Zakazanego Lasu. 

  - Pamiętam... Chyba ci jeszcze za to nie podziękowałam, co? - Uniosłam lekko kąciki ust.
  - Nie trzeba - westchnął i wstał, a śnieg zaskrzypiał pod jego nogami. - Przepraszam... - rzucił i odszedł w stronę zamku.

[17] "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."

   Niedzielny poranek okazał się wyjątkowo pogodny. W zamku panowała cisza, wszyscy odsypiali wczorajszy bal, a ja spakowałam czym prędzej najpotrzebniejsze rzeczy, założyłam płaszcz i wyszłam z pokoju, ciągnąc za sobą mały kuferek. Jasne, zimowe słońce raziło w oczy i oświetlało szkolne korytarze, gdy szybkim krokiem szłam do gabinetu profesor McGonagall, by poinformować ją o swoim wyjeździe.
Nie zdziwiłam się, że tak wcześnie była już na nogach. Siedziała przy biurku kompletnie ubrana, z ciasnym kokiem na czubku głowy (większość włosów była siwiuteńka) i okularami na nosie. Spojrzała na mnie tymi bystrymi oczami, tak jak niegdyś patrzył Dumbledore. Sam były dyrektor siedział w ramach swojego obrazu, z zainteresowaniem przyglądając się dokumentom poukładanym na biurku.
   - Dzień dobry - powiedziałam, pukając w futrynę drzwi.
   - Siadaj, Hermiono. - Wąskie usta kobiety uniosły się w uśmiechu. - Jestem zadowolona z waszego występu, naprawdę. Nie zaprzeczę, że cieszę się, iż wygraliście, ale bardziej raduje mnie, że się nie pozabijaliście.
   Nie odpowiadziałam. Przymknęłam oczy, czując pulsujący ból w tylnej części głowy, spowodowany brakiem snu. Nauczycielka zmarszczyła brwi, przyglądając się mojemu bagażowi.
   - Ale... Co to? Wyjeżdżasz? - Zagryzła cieńkie usta, marszcząc brwi.
   Albus wstał nieco ze swojego fotela, zerkając nad ramieniem McGonagall, po czym szybko usiadł, odwracając głowę, zamyślony.
   - Tylko na kilka dni, jeśli pani profesor pozwoli. Chciałabym odwiedzić państwa Weasley'ów.
   - Och... - Minerva wysprostowała się, starając ukryć zakłopotanie. - Oczywiście.
   Wychodząc czułam na sobie spojrzenia dwóch par niebieskich oczu.

~*~

   Otwierając okno, chcąc pozbyć się smrodu dymu papierosowego, dostrzegłem samotną postać spieszącą dróżką przez błonia. Rozpoznałem ją od razu. Szła szybko, ciągnąc za sobą mały kuferek. Poły czerwonego płaszcza powiewały za nią, tak jak brązowe loki i różowo-szara chusta owinięta wokół szyi. Nie miałem zamiaru za nią biec, prosić by została. Zdawałem sobie sprawę, że ucieka przede mną. Wiedziałem jednak, że wróci. Nie dlatego, że musi, ale dlatego, że chce. Bo ona stawia czoła wyzwaniom. Zatrzasnąłem okno.
Na skórzanym fotelu wylądował biały podkoszulek, który zdjąłem właśnie przez głowę. Byłem poirytowany całą tą sytuacją. Jak, do cholery, Granger mogła myśleć, że mogę ją kochać, no jak?! I dlaczego tak bardzo mnie to interesuje...? Dlaczego nie potrafię po prostu tego zostawić, na Merlina?
Opadłem na fotel, biorąc do ręki kieliszek czerwonego wina.

~*~

   Aportowałam się z cichym trzaskiem przed drzwiami kuchennymi Nory. Odetchnęłam głęboko i poczułam przyjemne zapachy dobiegające z domu. Nie trudziłam się z pukaniem; w środku panował tak wielki hałas, że i tak nikt by mnie nie usłyszał. Z wielkiego garka wydobywały się kłęby pary, a drewniana łyżka mieszała w nim, raz po raz stukając w metalowy bok naczynia. W kuchni nikogo nie było, zostawiłam więc tam kuferek i przeszłam do salonu. Molly siedziała w pokrytym różnobarwną kapą fotelu, dziergając na drutach kolorowy szalik. Artur przeglądał Proroka, rąbkiem swetra wycierając okulary. Fleur pochylała się nad małą Jessicą, łaskocząc dziecko długimi włosami, a Bill grał w Eksplodującego Durnia z Georgem. Z głośnika radia unosił się głos Celestyny, ulubionej piosenkarki pani Weasley. Uśmiechnęłam się lekko i odchrząknęłam, zwracając na siebie uwagę mieszkańców.
   - Hermiona! - Molly odłożyła na bok druty i wstała nadzwyczaj lekko, podchodząc do mnie. - Jak dobrze cię widzieć! - Otuliła mnie ramionami i z zaskoczeniem stwierdziłam, że jestem od niej nieco wyższa. Poklepałam ją po ramieniu.
   - Dzień dobry, pani Weasley - powiedziałam, machając reszcie wielkiej rodziny. - Mam nadzieję, że nie sprawiam kłopotu... - urwałam, kuląc się pod spojrzeniem pani domu.
   - Jakiego znowu kłopotu? - Rudowłosa kobieta oburzyła się, ciągnąc mnie za rękę. - Siadaj, siadaj, zaraz dostaniesz pyszne ciasto dyniowe, domowej roboty! I może szklaneczkę ciepłego mleka, kochaniutka?
   Pokręciłam z niedowierzaniem głową, a Nora zatrzęsła się od donośnego śmiechu George'a i Billa.

   Dolina Godryka wyglądała jak z pocztówki. Domki pokryte śniegiem, ustrojone świecącymi się lampkami lub złapanymi świetlikami. Przez okna widać było choinki, kolędnicy wciąż jeszcze chodzili po ulicach, wyśpiewując głośno. Dom Harry'ego i Ginny mieścił się na końcu głównej ulicy, po lewej stronie. Jednopiętrowy, pomalowany na spokojny oliwkowy kolor z dużym ogrodem i niskim, białym płotem. Uśmiechnęłam się w duchu, przypominając sobie Harry'ego w trzeciej klasie, gdy z rosnącym podnieceniem opowiadał mi o wspólnym domu z Syriuszem. Tak, Blackowi na pewno by się tu podobało. Zapukałam, a chwilę później rozległy się szybkie kroki i drzwi się otworzyły.
   - Hermiona! - zawołał Potter, zakładając na nos okrągłe okulary.
   - Cześć - powiedziałam, przytulając się do niego.
   Miał na sobie szary sweter i czarne dżinsy, z których wystawała różdżka. Ciemne włosy jak zwykle sterczały we wszystkie strony, a zielone oczy spoglądały na mnie z wyraźnym zaskoczeniem.
   - Co tu robisz? - spytał, wpuszczając mnie do środka.
   - Och - machnęłam lekceważąco dłonią - po prostu chciałam was odwiedzić, podziękować za prezent... Sam wiesz.
   - Podobał się? - Potter zaśmiał się, kierując swe kroki do kuchni.
   Podążyłam za nim, rozglądając się po jasnym i czystym mieszkaniu. Korytarz pomalowany był na miły dla oka beżowy kolor, a na ścianach zauważyłam czarno-białe fotografie wszystkich ważnych osób z życia Harry'ego i Ginny. Zatrzymałam dłużej wzrok na Albusie, który mrugał dowcipnie znad stosu pergaminów i na zdjęciu rodziców Harry'ego ze ślubu.
   - Herbaty? - Dobiegł mnie głos przyjaciela.
   - Proszę. A gdzie masz Ginny? - spytałam, wchodząc do kuchni.
   Harry obrócił się w moją stronę, opierając biodra o blat meblościanki. Wyszczerzył zęby w uśmiechu, drapiąc się niepewnie po głowie.
   - Od kilkunastu minut siedzi w łazience. Trochę to dziwne, ale... - urwał, słysząc trzask zamykanych drzwi.
   Odwróciłam głowę, zaglądając wgłąb mieszkania. Ginny szła wolno, z opuszczoną głową, wyraźnie czymś poruszona. Wymieniłam zaskoczone spojrzenia z Potterem.
   - Ginn, wszystko w porządku? - Mężczyzna zmarszczył brwi, zaniepokojony.
   - W porządku? W porządku?! Co ma być, do cholery jasnej, w porządku?! Przytyłam dwa kilo, rozumiesz?! DWA! - Oburzona Ginevra uderzyła pięścią w stół, rozlewając herbatę. - Cześć, Hermiono - dodała już na spokojnie i sięgnęła po kolejnego dyniowego kociołka. 

~*~

   Iskrzyło się. Wszędzie, dookoła. Biały śnieg błyszczył się w świetle zimowego słońca. Papierosowy dym unosił się wokół mojej twarzy, opatulając ją przyjemnym zapachem. Było zimno, uszy już piekły, ale nie zwracałem na to uwagi. Zapatrzony w zamarznięte jezioro przykryte cieńką warstewką białego puchu rozmyślałem, ciesząc się ze spokoju, jaki zapanował w Hogwarcie po całonocnym balu.
   Nie rozumiałem, jak mogła być tak naiwnie głupia, wierząc w moje słowa. Ona, Hermiona Granger. Ona, jedna z najlepszych uczennic Hogwartu ostatniego stulecia. Ona, wykwalifikowana profesorka szkoły.
Nie rozumiałem, jak mogłem pozwolić na to, by czarownica z rodziny mugoli zagościła w moich myślach. I sercu. Nie jestem już taki twardy od czasu, kiedy pozwoliłem sobie na to, żeby się w niej zakochać. W niej - Hermionie Granger!

   Wielka Sala pogrążona była w półmroku. Szkolny chór stał przed stołem nauczycielskim i mruczał pod nosem coś, co profesor Flitwick nazwał "kolędowaniem". Raz po raz zerkałem w bok, na puste krzesło, zazwyczaj zajmowane przez Granger. Brakowało mi jej. Kto by pomyślał... Chciałem ją usidlić, a to ona usidliła mnie. Zabini miał rację - wpadłem...

środa, 1 sierpnia 2012

[16] "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."

   Stałem przed Wielką Salą, wpatrując się w srebrny zegarek na nadgarstku. Nie spodziewałem się prezentu od Granger i to w dodatku tak gustownego, ale teraz zastanawiałem się czy dobrze zrobiłem, zakładając go. Uczennice, które schodziły właśnie na śniadanie spoglądały na mnie zalotnie, więc wreszcie postanowiłem wejść do środka, zostawiając w spokoju zegarek.
   Tak jak zawsze na święta w Wielkiej Sali pojawiły się olbrzymie choinki ozdobione złotymi bombkami. Ze sklepienia opadały płatki śniegu, które roztapiały się i znikały, nim jeszcze dotknęły podłogi. Przy stole nauczycielskim siedziała już Hermiona, pochylona nad gazetą i kubkiem parującej herbaty. Mijając stół Gryfonów usłyszałem Prawie Bezgłowego Nicka, który wraz z kilkorgiem pierwszoklasistów wyśpiewywał kolędy.
   Siadając, zerknąłem na nadgarstek Granger, ale nie miała bransoletki, którą jej podarowałem. Skrzywiłem się nieznacznie, żałując, że założyłem ten cholerny zegarek. Nie powiedziała nic, nie podniosła nawet głowy, więc ja też milczałem. W pośpiechu zjadłem grzankę, popiłem ją czarną kawą i już miałem odchodzić, gdy brązowowłosa uniosła głowę i spojrzała na mnie.
   - O której chcesz się spotkać?
   - Słucham? - spytałem, zaskoczony.
   - Przed konkursem - odpowiedziała, unosząc brwi.
   - Ach, to... Nie wiem, spotkamy się w Sali Wejściowej. - Wzruszyłem ramionami, starając się ukryć zakłopotanie. Odsunąłem krzesło i wstałem, podrzucając w dłoni jabłko. - Denerwujesz się? - spytałem, zerkając na nią przez ramię.
   - Ani trochę - skłamała. 

~*~

   Wpatrywałam się w swoje odbicie w lustrze. Wyglądałam tak zwyczajnie i pospolicie. Westchnęłam, przypominając sobie profesor z Beauxbatons i z Durmstrangu, które właśnie przybyły na konkurs tańca. Przy nich wydawałam się być niczym.
   - Och, skończ, Hermiono - mruknęłam do siebie, odwracając się na pięcie.
   Na półce ustawione rzędami były zdjęcia najbliższych mi osób. Rodziców, Freda, Harry'ego i Ginny, Rona, państwa Weasley'ów, Hagrida... Fred odgarniał z czoła rude włosy i śmiał się, a jego uśmiech był tylko dla mnie. Harry i Ginny stali, objęci i wpatrzeni w siebie. Ron z przerażeniem w oczach przeglądał podręcznik do transmutacji, rodzice siedzili na kanapie, jako jedyni nieruchomo. Państwo Weasley stali przed Norą w otoczeniu kur i gnomów, z radosnymi uśmiechami na twarzach. Już słyszałam przy uchu rozbawiony głos Freda: Hermiono, jesteś naprawdę idiotką. Jesteś cudowna, wiesz?
   Uśmiechnęłam się i sięgnęłam do szafy, wyjmując sukienkę zakupioną specjalnie na potrzeby konkursu. Zacisnęłam wargi, żałując, że żadna z tych osób ze zdjęć nie zobaczy mnie teraz, cudownie wystrojonej. Chwilę później zniknęłam w łazience.

   Kropelki wody z mokrych włosów spływały na nagie ciało, powodując dreszcze. Jednym zaklęciem wysuszyłam włosy, a drugim sprawiłam, że lekkie loki opadały mi na ramiona. Przywołałam z łazienki kosmetyki, których właściwie nigdy nie używałam i niezdarnie zaczęłam nakładać je na twarz. Parsknęłam śmiechem, widząc swoje odbicie - odcień twarzy różnił się od barwy mojej skóry, czerwona pomadka pojawiła się na białych zębach, a kreski nad oczami wyglądały jak drugie brwi. Starłam całe to świństwo chusteczką i sięgnęłam po sukienkę. Satynowy materiał ślizgał się w dłoniach, a beżowy kolor powodował, że moje czekoladowe oczy błyszczały. Założyłam ją szybko na nagie ciało, przeglądając się w lustrze. Odsłonięte ramiona, wcięcie w talii i lekko rozszerzany dół, który, obszyty koronką. kończył się prawie przy ziemi. Założyłam niewygodne buty i szybkimi ruchami nałożyłam tusz i błyszczyk, palcami poprawiłam grzywkę i zeszłam na dół.
   Draco już na mnie czekał. Stał tyłem, z rękoma zaplecionymi z tyłu w gustownym czarnym smokingu, w pewnym oddaleniu od dwóch pozostałych par. Zeszłam ostrożnie, omijajac schodek-pułapkę i stanęłam za nim, kładąc dłoń na jego ramieniu. Bransoletka, którą dostałam w prezencie zabłyszczała wesoło w miękkim świetle świec.
   Odwrócił się i uśmiechnął się, zerkajac na mój nadgarstek. Zdziwiłam się, bo był to uśmiech prawdziwy. Spojrzałam na podłogę, zakłopotana.
   - Nie denerwuj się - rzucił luźno, opierając się o ścianę.
   Zacisnęłam dłonie w pięści, starając się uspokoić oddech, ale na niewiele się to zdało. Uczniowie powoli zaczęli się schodzić, więc przeszliśmy do Wielkiej Sali, gdzie na miejscu stołu nauczycielskiego pojawił się parkiet. Malfoy zacisnął palce na moim łokciu i zaprowadził mnie do niewielkiej salki przylegającej do jadalni, gdzie mieliśmy czekać na swoją kolej.
   - Nigdy nie zastanawiałaś się nad tym, dlaczego tak dobrze tańczę? - spytał, przełamując milczenie.
   - Malfoy, myślisz, że nie mam co robić, tylko myśleć o tobie? - warknęłam poirytowana.
   - Myślę, że na mnie lecisz - odparł, uśmiechając się szelmowsko.
   - W takim razie lepiej nie myśl.

   - Nie wygramy. Nie mamy szans... - Chodziłam nerwowo to w jedną, to w drugą stronę, kątem oka obserwując tańczącą parę z Durmstrangu.
   - Uspokój się, Granger... - Pewność siebie bijąca od Malfoya powinna mnie uspokoić, ale działała na mnie jak płachta na byka. - Kto ci powiedział, że mamy wygrać? - prychnął. - Szanowna pani dyrektor kazała nam tylko wystąpić.
   - Ja mówię, że mamy wygrać, Malfoy - warknęłam, obrzucając go złowrogim spojrzeniem.
   - Ty czy twoja cholerna ambicja? - spytał, unosząc brew.
   Nie odpowiedziałam na jego zaczepkę - byłam zbyt zdenerwowana. Obserwując, jak dyrektorzy szkół przyznają punkty profesorom Durmstrangu i jak na scenę wchodzą reprezentanci Beauxbatons moje nadzieje na wygraną malały z każdą sekundą.
   - Nie martw się, Granger. - Usłyszałam tuż przy swoim uchu.
   Drgnęłam, czując ciepło jego ciała, dotyk dłoni na moich nagich ramionach. Był zdecydowanie za blisko. Objął mnie, bawiąc się maleńkimi słoneczkami na mojej bransoletce. Stał tak blisko, że opierałam się o jego klatkę piersiową, czułam jak oddycha. Przymknęłam oczy, wdychając jego zapach, a pachniał papierosami i whisky, palonym cukrem i kawą. Ta kombinacja sprawiła, że serce zabiło mi szybciej.
   - Mamy coś, czego oni nie mają... - przerwał, jakby oczekując, że zapytam o co mu chodzi. Nie zapytałam. - Chemię.
   Wychodząc na parkiet wyczarowany przez profesor McGonagall czułam, jak opuszcza mnie trema i zdenerwowanie. Światła lamp oślepiały mnie, ale zdecydowanie wolałam to, niż czuć na sobie wzrok ponad setki uczniów. Zupełnie poddałam się Malfoyowi, który sprawnym ruchem zmusił mnie, do zrobienia zgrabnego piruetu, po czym przyciągnął mnie do siebie, czekając w skupieniu na pierwsze takty muzyki.
   - Kocham cię - szepnął mi wprost do ucha.
   Byłam w szoku, nie wiedziałam co powiedzieć, ale nie musiałam nic mówić, bo wreszcie po pomieszczeniu rozniósł się pierwszy dźwięk piosenki.
   I rozpoczeliśmy najpiękniejszy taniec w moim życiu.
   Po raz pierwszy wszystko wychodziło nam tak, jak powinno. Nie było żadnych potknięć i niedociągnięć, które pojawiały się podczas prób. Teraz istniał jedynie on. Jego arogancki uśmiech, szare, zimne oczy. Pozwoliłam mu się prowadzić, poddałam się zupełnie jego woli, zbyt obezwładniona tym, co właśnie mi powiedział. Nie byłam pewna jego uczuć, wiedziałam jednak, że byłby to zbyt okrutny żart. Nawet jak na niego. Gdy ostatni takt melodii unosił się jeszcze w zupełnej ciszy otaczających nas ludzi, Malfoy przyciągnął mnie do siebie tak, że nasze twarze dzieliły milimetry. Czułam, jak jego klatka piersiowa unosi się gwałtownie, gdy jego ciepły oddech owiewał moją zaczerwienioną twarz. Przymknęłam oczy, czując, jak płonę pod jego spojrzeniem.
   - A nie mówiłem, że mamy chemię? - szepnął, gdy w Wielkiej Sali wybuchły oklaski. - Kurczę, ja to umiem zbajerować dziewczynę - dodał z satysfakcją.

   Uśmiechnąłem się szelmowsko, kłaniając publiczności. Wyszło znakomicie, zupełnie tak, jak miało wyjść. Granger stała obok mnie, oniemiała. Spojrzałem na nią i w orzechowych oczach dostrzegłem łzy. Przełknęła głośno ślinę i zeszła ze sceny, znikając za bocznymi drzwiami. Zbiegłem za nią i znalazłem ją przy kominku, gdzie ściągnęła buty i rzuciła je w kąt, nie zważając na zainteresowanie w oczach profesorów z dwóch pozostałych szkół. Wolnym krokiem podszedłem do niej. Nie sądziłem, że uwierzy w to, co powiedziałem. Otworzyłem usta, ale zabrakło mi słów. Chciałem ją wyśmiać, ale nie byłem do tego zdolny. Wstała i odwróciła się, zaskoczona moim widokiem. Nie płakała. Uniosła wyzywająco podbródek i minęła mnie, nic nie mówiąc.
   Wróciłem do Wielkiej Sali, gdzie młodzież bawiła się w najlepsze. Nowy zespół, Czarne Wiedźmy, grały na scenie, zarzucając długimi włosami. Hagrid i Olimpia tańczyli, nie zważając na przerażenie w oczach uczniów. McGonagall siedziała przy stole, popijąc czerwone wino; na mój widok uśmiechnęła się z zadowoleniem.
   Potarłem czoło, zaskoczony. Nie spodziewałem się takiego mętliku w głowie. Nie miałem już ochoty na zabawę. Wyminąłem dwie siódmoklasistki w wyzywających sukienkach i wspiąłem się po schodach. Wchodząc do pokoju automatycznie ruszyłem w kierunku barku, skąd wyjąłem ostatnią butelkę whisky i pociągnąłem z niej, odkładajac na bok czystą szklankę. Alkohol uderzył mi do głowy.
   Chwilę później ktoś zapukał cicho do drzwi, które otworzyły się z cichym trzaskiem i do środka weszła Granger. Przyglądałem się z jej z zaskoczeniem, przywołując na twarz ironiczny uśmiech. Nie powiedziała nic, podeszła do okna i stała tak, w milczeniu, a ja starałem się ukryć to, jak bardzo wstrząsnęło mnie jej zachowanie.

~*~

   W milczeniu obserwowałam lśniącą w zachodzącym słońcu taflę jeziora. Ciszę zakłócały jedynie odległe okrzyki patków z Zakazanego Lasu, ale żadne z nas nie zwracało na to uwagi. Powoli odwróciłam się od okna, przyglądając się tym, jakże dobrze mi znanym, arytystokratycznym rysom, tym iskierkom w szarych oczach, od których wręcz biło zadowolenie.
   - Kim jesteś? - szepnęłam, obejmując się ramionami. - Co ma w duszy Draco Malfoy?
   Jego bladą twarz rozjaśnił rozbawiony uśmiech.
   - W duszy? - zaśmiał się, unosząc brwi. - W duszy? - powtórzył.
   - Co czujesz? - spytałam, podchodząc do niego bliżej.
   Satynowa suknia, którą miałam założoną na potrzeby występu, szeleściła cicho przy każdym kroku, a zimny materiał powodował gęsią skórkę. Patrzyłam na niego, chcąc wyczytać z tych zimnych oczu jakiekolwiek uczucie, jakikolwiek znak, że to, co powiedział mi na scenie jest prawdą.
   - Smutek?
   - Nic nowego. - Wzruszył ramionami, wyraźnie zaintrygowany.
   - Szczęście...?
   Milczał.
   - Zazdrość? - Szłam powoli w jego kierunku, a on cofał się, zafrasowany.
   - Zazdrość? - Uniósł brwi, zaskoczony. - Potter - odparł natychmiast, tak, jakby miał odpowiedź kto kojarzy mu się z danym uczuciem.
   - Złość? - Oddychałam coraz szybciej, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy.
   - Złość... Mój ojciec. - Dotknął plecami ścian swego pokoju i patrzył na mnie, wyraźnie zaniepokojony.
   - Miłość? - spytałam, drżącym ze zdenerwowania głosem.
   Zaśmiał się. Najpierw cicho, potem coraz głośniej i głośniej. Jego różowe usta wygięły się w ironicznym uśmiechu i przypominał mi teraz tego samego Dracona Malfoya, Ślizgona i arystokratę, wroga szlam i mugoli.
   - Już samo to słowo mnie obraża - powiedział. - Nie znam miłości, Granger.
   Odwróciłam wzrok, zagubiona. Nie wiedziałam co powiedzieć, więc milczałam, a ta cisza zdawała mi się ciągnąć w nieskończoność. Rok, dwa lata, trzy... Uważne spojrzenie jego szarych oczu spoczywało na mnie, a ja nie ruszałam się z miejsca, milczałam. Pięć, sześć...
   - Myślę, że zaznałeś miłości. Kiedyś - powiedziałam cicho, zachrypniętym głosem. - Musiałeś czuć coś do czegoś... Do kogoś.
   Pokręcił z niedowierzaniem głową i wolnym krokiem podszedł do mnie. Poczułam zapach jego skóry, ciepło bijące z jego ciała. Pochylił się nade mną i wyszeptał:
   - Nigdy.
   Cofnął się. Błądziłam wzrokiem po jego twarzy, chcąc doszukać się czegoś, co pozwoliłoby mi nie wierzyć w jego słowa, ale te usta wygięte w pół uśmiechu, lekko zmrużone oczy same dały mi odpowiedź.
   Zamknęłam oczy i odwróciłam głowę, prychając cicho. Głupia i naiwna Granger. Było mi się żal. Tak strasznie żal... Zupełnie nie rozumiałam, jak mogłam mu uwierzyć. I to właśnie jemu, Malfoyowi!

   - Nienawidzę cię - powiedziała.
   Byłem w szoku. Słyszałem to już tyle razy. Od niej i od innych przygodnych kobiet. Byłem w szoku, bo po raz pierwszy ktoś to powiedział - nie wykrzyczał. Bo po raz pierwszy ktoś, mówiąc te słowa, miał łzy w oczach. Wpatrywałem się w milczeniu w jej drżące usta, czekając, aż w końcu kryształowa łza spłynie po rumianym policzku. Nie byłem zdolny do tego, by cokolwiek powiedzieć. Nie sądziłem, że jest ona tak naiwna i głupia, by uwierzyć w to, co jej powiedziałem. Ja? Ja miałbym kochać Granger? Przecież ona...
   Odwróciła się na pięcie i wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi. Zero krzyku, zero hałasu. Tylko ten zawód...

niedziela, 15 lipca 2012

[15] "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."

   Było sobotnie popołudnie. W Hogwarcie panowała dziwna cisza, gdyż prawie wszyscy uczniowie wyszli do Hogsmeade. Nieliczni piątoklasiści siedzieli w szkolnej bibliotece pod czujnym okiem pani Pince, przeglądając kolejne książki i rzucając złe spojrzenia w stronę przechodzących obok rozchichotanych drugoklasistów.
   Rzuciłam na łóżko szary płaszcz, zdjęłam szalik i rękawiczki ciesząc się, że skrzaty przypilnowały ognia w kominku. W brzuchu mi burczało, bo słynna melasa Hagrida nie nadawała się do jedzenia, a ja nie miałam nic w ustach od śniadania. Byłam zmęczona i zmarznięta, najchętniej położyłabym się do łóżka i przespała cały ten dzień. Niechętnie jednak ściągnęłam niebieski sweter i białą podkoszulkę, zsunęłam dżinsy i wrzuciłam wszystkie te rzeczy do kosza na brudy, który magicznie sam się opróżnił, by po chwili czyste już i złożone ubrania pojawiły się w szafie. Wspięłam się na palce, sięgając do pokręta magicznego radia, które samo się nastawiło i w pokoju rozbrzamiała audycja Godzina z czarownicą. Słuchając Glendy Chittchock, która zapowiadała właśnie "najnowsze odkrycie czarodziejskiego świata muzyki" Monic Glebs, związałam włosy i już miałam iść do łazienki, gdy drzwi otwarły się szeroko i stanęli w nich Malfoy i Zabini.
   - No, no, Granger! - zawołał Zabini, unosząc szklankę wypełnioną jakimś płynem. - Niezłe ciało! Malfoy nic o tym nie wspominał!
   Zdążyłam jedynie chwycić prześcieradło i zakryć się nim, gdy weszli, obijając się o siebie. Wyglądali strasznie, cuchnęło od nich alkoholem i tytoniem i sprawiali wrażenie, jakby za chwilę mieli paść i już nie wstać. Zabini opadł ciężko na krzesło, które zaskrzypiało w cichym proteście, a Malfoy, potykając się o własne nogi wpadł na mnie. Cofnęłam się kilka kroków, by utrzymać równowagę, ale biały materiał zakrywający ciało spadł na podłogę, gdy złapałam byłego Ślizgona za ramiona. Zmarszczyłam nos, czując ostry zapach alkoholu.
   - Jesteście pijani - oznajmiłam, zniesmaczona.
   - Zupełnie tak... - bąknął Malfoy - jakbyśmy nie wiedzieli.
   - Och, zamknij się! - warknęłam, popychając go na łóżko.
   Był zbyt zamroczony, by stawiać jakikolwiek opór. Usiadł posłusznie, a ja lekko pchnęłam go na poduszki; jasne włosy opadły mu na czoło, a rzęsy rzucały długi cień na policzki, gdy patrzył na moje poczynania spod przymkniętych powiek. Niechętnie ściągnęłam mu buty i przywołałam zaklęciem koc, którym przykryłam szanownego pana arystokratę, który już po chwili chrapał głośno.
   - O, nie! Ani się waż! - warknęłam, wyjmując z dłoni Zabiniego papierosa, którego nieudolnie próbował zapalić.
   Zrobił niezadowoloną minę dziecka, któremu zabiera się lizaka. Pomogłam mu wstać, chwiejnym krokiem przeszedł przez pokój i opadł na twarz koło Malfoya. Wdrapał się wyżej na łóżko, zzuł buty, które stuknęły cicho o podłogę i spojrzał na mnie zamroczonym wzrokiem.
   - Malfoy ma jednak rację - czknął głośno - jesteś cudowna.

   Ciepłe strumienie spływały po moim ciele, a ja stałam pod prysznicem i śmiałam się głupio z tych dwóch idiotów, którzy leżeli właśnie w moim łóżku. Chwilę przed moim wyjściem do łazienki Zabini obrócił się, mrucząc coś przez sen i objął Malfoya w pasie, kładąc mu głowę na ramieniu. Żałowałam, że nie miałam aparatu. Spuściłam wzrok, obserwując jak mydliny spływają do odpływu i delektując się ciepłym dotykiem wody na karku.
   Owinięta w fioletowy ręcznik stanęłam przed lustrem, rozsczesując dłonią skręcone mokre włosy. Marszczyłam się nieznacznie za każdym razem, gdy musiałam je mocniej pociągnąć i po chwili poddałam się, zniechęcona. Sięgnęłam po różdżkę przywołując czyste ubrania, założyłam luźną koszulkę i ciemne spodnie i wróciłam do pokoju.
   Zabini zniknął, ale z ulgą zorientowałam się, że otworzył okno; nieprzyjemny odór alkoholu zastąpiło świeże, chłodne powietrze. Oparłam się o parapet, przyglądając uczniom wracającym do Hogwartu. Ponury uśmiech pojawił się na mojej twarzy, gdy uświadomiłam sobie, jak wiele czasu minęło i jak wiele się zmieniło od wtedy, gdy ja byłam jedną z tych osób wracających z Hogsmeade. Kiedyś niewyobrażałam sobie dnia spędzonego z Malfoyem, teraz stało się to czymś oczywistym. Kiedyś liczył się tylko Harry i Ron, i nauka, a później do tej świętej trójcy dołączył jeszcze Fred. W moim życiu nie było miejsca dla tego palanta, który właśnie wykorzystywał moją dobroć.
   Obróciłam się, opierając głowę o ścianę, przyglądając się Malfoyowi. On też się zmienił. Nieznacznie, ale jak na niego była to zmiana przeogromna. Wciąż był złośliwym, ironicznym Ślizgonem, ale... Był też poniekąd dobry. Z zamyśleniem potarłam czoło, uświadamiając sobie, że za dwa tygodnie będą święta i powinnam wybrać się na zakupy. Ta nagła zmiana tematu tak mnie zaskoczyła, aż parsknęłam śmiechem. Zmarszczyłam brwi, dostrzegając ciemną plamę wystającą spod podciągniętego rękawa Malfoya. Zaintrygowana podeszłam i usiadłam na brzegu łóżka. Upewniwszy się, że Ślizgon wciąż śpi jak zabity sięgnęłam do jego ręki, podwijając jeszcze wyżej szarą koszulę. Przełknęłam ślinę, gdy odsłoniłam wyblakły Mroczny Znak. 

~*~

   Głowa mi pękała. Kolejny raz w tym tygodniu. Obecność Zabiniego w tym zamku sprowadzała mnie na złą drogę. Za pierwszym razem wylądowaliśmy u Granger, która - o dziwo - się nami zajęła. Do teraz mi to wypomina ze złośliwym uśmiechem. Za drugim razem mieliśmy mniej szczęścia i na korytarzu wpadliśmy na McGonagall, która po chwili irytacji wylała na nas kubeł zimnej wody. Trzeciej nocy, gdy jeszcze nie byliśmy aż tak pijani wpadliśmy do Slughorna, który poczęstował nas wyjątkowo dobrą brandy - ta nocna eskapada skończyła się w Izbie Pamięci, gdzie nakrył nas Filch.
   Z niechęcią spojrzałem na średniej wielkości choinkę upstrzoną niebieskimi bombkami i białymi girlandami. Z zamyśleniem przejechałem dłonią po brodzie. Za dwa dni święta, a ja nie kupiłem żadnego prezentu. Kiedyś nie było z tym problemu; matce wystarczył jakiś tandetny brylant za mniej więcej 20 galeonów, ojcu dobra whisky. W tym roku nie zamierzałem kupować niczego matce, a ojciec przecież nie żył. Był jeszcze Potter i Weasley, ale nie wiedziałem, czy powinienem. Zastanawiałem się nad państwem Weasley, lecz nie wiedziałem czego mogą potrzebować - oprócz pieniędzy, oczywiście. Pozostawała także kwestia Granger.
Zirytowany zapaliłem papierosa.

   - Granger?
   - Hm?
   Siedziałam w swoim gabinecie, a kilkanaście minut temu przyszedł Malfoy, mrucząc coś o tym, że ukrywa się przed Zabinim i jego Ognistą. Więc siedział obok, a ja poprawiałam wypracowania drugoklasistów na temat zwodników kappa. Chociaż "poprawiałam" to za duże słowo - Malfoy co chwila coś mówił i mi przerywał, komentował sprawdzone już prace...
   - Tak sobie myślałem...
   - Ty myślisz? - uniosłam brwi, udając zdziwienie.
   Malfoy posłał mi złe spojrzenie i wyciągnął przed siebie nogi.
   - Skoro pojutrze jest już bal, to można by zrobić końcową próbę, co?
   - Polubiłeś to, czy co? W porządku, niech będzie.

~*~

   - Cholera jasna! - warknąłem, wkładając do ust palec.
   Po raz kolejny przeciąłem się papierem do pakowania. Co za idiota wymyślił to idiotyczne święto? Patrząc na zestaw miotlarski, który kupiłem Potterowi, opakowany głównie magiczną taśmą klejącą wziąłem w końcu różdżkę do ręki i poradziłem sobie z tym w kilkanaście sekund. Prezent dla Pottera był równo zapakowany, wykonane z dębu szachy dla Weasleya również. Poobklejany taśmą i resztkami papieru wyciągnąłem z szafy prezent dla państwa Weasley - dwukierunkowe lusterka, które pod wpływem zaklęcia również zostały zapakowane w ozdobny papier. Z lekkim wahaniem wyjąłem z szafy ostatni prezent - ten dla Granger. Kupiłem go pod wpływem impulsu, sam nie wiedząc dlaczego i zastanawiałem się, czy w ogóle jej się spodoba.
   - A co cię to obchodzi, Draco? - mruknąłem do siebie, chowając wszystkie prezenty.
   Wyprostowałem się, rozglądając po pokoju.
   - Chłoczyść. - Jedno machnięcie ręką, a wszystkie papierki zniknęły. - Naprawdę nie powinno cię to obchodzić.
   - Gadanie z samym sobą nie jest dobrą oznaką - odezwało się lusterko, wiszące nad małym stoliczkiem.
   - Och, zamknij się! - warknąłem, wychodząc na korytarz.

   Zdziwiłem się, że już była. Stała na środku swojej sali lekcyjnej, obrócona tyłem do drzwi. Z gramofonu dobiegała cicha muzyka. Nie usłyszała, jak wchodziłem. Kołysała się w takt muzyki, pełna jakiegoś dziwnego niepokoju, a zarazem niesamowicie powabna. Z pewnym szokiem zauważyłem, że w gardle pojawiła mi się twarda gula, której nie potrafiłem przełknąć. Przeszłem kilka kroków, Granger zerknęła przez ramię, dziwnie się uśmiechając. Nie powiedziała nic, ja również nie byłem w stanie. To uczucie było tak dziwne, że aż przerażające. Objąłem ją. Uniosła lekko podbródek i przymknęła oczy, a po chwili ruszyliśmy do tańca.

   - Nie było tak źle, prawda? - spytała.
   Kazała mi stanąć tyłem, gdy zdejmowała spoconą koszulkę, ale ja i tak nie mogłem się oprzeć; nie byłbym sobą, gdybym chociaż nie zerknął. Stała tyłem, pochylając się w czarnym staniku. Szybkim i sprawnym ruchem założyła koszulę w kratę i odrzuciła włosy do tyłu, odwracając się do mnie.
   - Było w porządku - powiedziałem, wzruszając ramionami.
   Nie było w porządku. Nie podobało mi się to, jak się przy niej czułem.

~*~

   Obudził mnie hałas. Usiadłam gwałtownie na łóżku, po omacku zapalając lampkę. Jasne światło zalało pokój i przez krótką chwilę nic nie widziłam. Chwilę później zobaczyłam parę wielkich oczu wpatrzonych we mnie z przestrachem.
   - Przepraszam, sir! - pisnęła skrzatka, kłaniając się lekko. - Bardzo, bardzo przepraszam!
   - Spoo-ooo-ookojnie, nic się nie stało - mruknęłam, ziewając przeciągle. - Co tutaj robisz, stało się coś?
   - Przynoszę prezenty panience. Strasznie przepraszam, sir! - Jej piskliwy, przerażony głos działał mi powoli na nerwy.
   Skrzatka stała, wpatrzona we mnie z przestrachem, zupełnie tak, jakby zobaczyła bazyliszka. Pod choinkę leżał stosik prezentów, na zewnątrz było jeszcze ciemno; sowy pohukiwały, latając pod oknami zamku. Światełko lampki nocnej odbijało się w jej wielkich, niebieskich oczach, a długi nos kładł cień na prawy policzek.
   - Nic się nie stało, naprawdę.
   Skrzatka skłoniła się, odwróciła na pięcie i wybiegła z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Przeciągnęłam się, a mój wzrok co rusz wędrował do prezentów. Nie mogłam się oprzeć. Z uśmiechem od ucha do ucha, jak siedmioletnia dziewczynka, wsunęłam stopy w ciepłe papcie, machnięciem różdżki pozalapałam światła w pokoju i usiadłam na podłodze pod choinką. Przez chwilę z zachwytem wpatrywałam się w zielone drzewko ozdobione czerwonymi i białymi bombkami, po czym z zapałem wzięłam się za rozpakowywanie prezentów.
   Od razu rozpoznałam paczkę od państwa Weasley. Wielki, miękki pakunek owinięty w papier z namalowanymi książkami zawierał, tradycyjnie już, sweter i różne domowe słodkości. Miła w dotyku wełna w jasnym, beżowym kolorze i brązowa litera H, wyhaftowana na piersiach sprawiła, że oczy zapiekły mnie, uprzedzając o napływających łzach. Z lekkim uśmiechem przypomniałam sobie Freda, który śmiał się z matki: "Ale my nie jesteśmy tacy głupi, wiemy, że nazywamy się Gred i Forge."
 Odwinęłam z papierka krówkę i włożyłam do ust, zanim sięgnęłam po kolejny prezent. Wziąwszy go do ręki, od razu wiedziałam, że jest to książka. Szybko zdarłam niezdarnie owinięty papier i przeczytałam tytuł wytłoczony złotymi literami "Tajemnice Hogwartu". Uśmiechnęłam się, zdając sobie sprawę, jak Ron dobrze mnie zna. Przewertowałam ją w kilka sekund, zatrzymując się na co ciekawszych rozdziałach, po czym odłożyłam ją na bok, biorąc do ręki kolejny prezent.
   Po odwinięciu kolorowego papieru okazało się, że i tu jest książka. Oprawiona w miękką, brązową skórę, bez jakiegokolwiek tytułu. Zmarszczyłam brwi i uniosłam okładkę, patrząc na pierwszą stronę, gdzie ładnym pismem zostało wykaligrafowane: Tysiąc zaklęć i tekstów, które wkurzą Malfoya. Wybuchłam śmiechem. Na dole widniały podpisy Harry'ego i Ginny. Odgarnęłam grzywkę z czoła i wciąż roześmiana sięgnęłam po kolejną paczkę, gdzie znalazłam domową krajankę Hagrida i moje ulubione czekoladowe żaby. Z zamyśleniem spojrzałam na ostatnią paczkę. Nie spodziewałam się więcej prezentów, bo któż miałby mi je przysłać. Pod choinką leżało prostokątne pudełeczko owinięte w biały, prążkowany papier. Ostrożnie wzięłam je do ręki i odwinęłam, odsłaniając niebieski futerał. Zaintrygowana uniosłam wieczko i aż zachłysnęłam się powietrzem. W środku, na wyściełanym granatowym futerku leżała złota bransoletka z plecionego łańcuszka, ozdobiona siedmioma małymi słoneczkami. Opuszkiem palca pogładziłam jedno z nich, dostrzegając białą kartkę włożoną pod bransoletkę. Zaintrygowana wyjęłam ją i przeczytałam krótką treść, jedno słowo wypisane ładnym pismem: Malfoy.
   Była piekna. Tak delikatna, że bałam się ją wyjąć, miałam wrażenie, że za chwilę rozpadnie się w moich palcach. Nie spodziewałam się prezentu, nie od niego, ale w jakiś dziwny sposób bardzo mi się to podobało. Po raz pierwszy myślałam o nim ze szczerym uśmiechem na ustach i ze zdziwieniem odkryłam, że moje serce już nie płacze, że nie ma przy mnie Freda. Teraz był ktoś inny... 

wtorek, 3 lipca 2012

[14] "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."


   Szłam wolnym krokiem, mijając zwalone mury ukochanego zamku. Szłam jak w amoku, nie zważając na rzucane wokół mnie zaklęcia. To wszystko, co działo się naokoło, nie miało dla mnie większego znaczenia, nie dotyczyło mnie. 
   Niedowierzającym wzrokiem wpatrywałam się w ciało, które leżało po środku Wielkiej Sali, niezauważone przez nikogo. Bezwładne. Samotne. Martwe... Wszędzie słychać było krzyki, rzucane zaklęcia. Panował mrok i strach, a ja nagle zaczynałam biec, biec coraz szybciej i szybciej. Martwe... 
   Rzuciłam się na kolana, nie zważając na kawałki gruzu wbijające się w moje ciało. Szklistymi oczami wpatrywałam się w jego bezwładne ciało, rude kosmyki rozsypane wokół twarzy, brązowe piegi, lekki uśmiech... Drżącymi dłońmi objęłam jego twarz, wpatrzona w te jasne oczy. 
  - Fred...

   Nie mogłam spać. Odrzuciłam kołdrę i stanęłam przy oknie, wpatrzona w ciemne niebo. Czułam, jak po policzkach spływają mi łzy, ale nie zcierałam ich. Zaszklonymi oczyma szukałam gwiazd, ale przykrywały je potężne chmury. W dole iskrzył się lekko śnieg, na którym tworzyły się długie cienie; w Wielkiej Sali wciąż paliły się świece. 
   Dziś miało odbyć się pierwsze zadanie. 

~*~

   Z kubkiem parującej kawy w dłoni i z gazetą pod pachą przysiadłem w wygodnym skórzanym fotelu, raz po raz zerkając na zachmurzone niebo. Dzisiejsze lekcje zostały odwołane, a na szkolnych błoniach pokrytych grubą warstwą białego puchu odbywała sie właśnie wielka bitwa na śnieżki; radosne krzyki chmary dzieciaków dobiegały mnie jeszcze tu, na czwartym piętrze. 
   Po kolejnej serii piskliwych wrzasków nie wytrzymałem. Gwałtownym ruchem wstałem, odrzucając na bok "Proroka Codziennego" i otworzyłem okno. Lekki puch przyklejony do szyby opadał powoli w dół.
   - Jeśli się za chwilę nie zamkniecie, potraktuję was niezłym urokiem! - wrzasnąłem, wychylając się przez parapet.
   Kilkunastoletnie dziewczyny pisnęły jeszcze głośniej, uciekając przed zaczarowanymi kulkami śniegu i zniknęły z moich oczu. 
   - Niezła robota, Malfoy! 
   Uniosłem zaskoczony brwi i wykręciłem głowę, patrząc w górę. Z okna o jedno piętro wyżej wychylała się Granger, z potarganymi włosami i cieniami pod brązowymi oczyma. Wyglądała koszmarnie, a mimo wszystko w jakiś niejasny sposób powodowała, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech. I bynajmniej nie spodobało mi się to. 
   - Nie musisz dziękować, Granger. 
   Uśmiechnęła się, a za nią pozostał tylko trzask zamykanych okien.


   Zbiegałam akurat po schodach, gdy usłyszałam tubalny głos mojego starego przyjaciela.
   - No już, z drogi! Przecie drzwi torujecie! Dalej, dalej, przesunąć się... O, witam pani psor! - Czarna broda Hagrida zatrzęsła się w śmiechu. 
   - Panie profesorze - uśmiechnęłam się, dygając lekko. 
   - Co tam, Hermiono? - spytał, uderzając mnie lekko w ramię. - Pierwsze zadanie, cholibka - pobladł nieznacznie, odchrząkując. - Myślisz, że... no wiesz, jest bezpiecznie? - Pochylił się nade mną, rozglądając się. - Cholibka, nieco mnie to martwi. 
   Westchnęłąm, odgarniając palcami grzywkę do tyłu. Oparłam się o ścianę w Sali Wejściowej, przez chwilę w milczeniu obserwując uczniów spieszących się na śniadanie. 
   - Nie wiem, Hagridzie - powiedziałam zgodnie z prawdą. - Chciałabym wierzyć, że nic złego się nie stanie, ale nie mogę. Nie po tym, co stało się wtedy...
   Olbrzym pokiwał głową, mrucząc coś niewyraźnie pod nosem. 
   - Wiedziałem, cholibka, wiedziałem... Masz serce na miejscu, Hermiono - dodał, klepiąc mnie po ramieniu tak, że nogi prawie się pode mną ugieły. - Mam nadzieję, że i rozum wciąż na swoim pozostał, co? - spytał, gdy przechodzący obok Malfoy uśmiechnął się - jak zwykle - ironicznie. 
   - Daj spokój, Hagridzie. 
   Wchodząc do Wielkiej Sali od razu zauważyłam pewną zmianę - przy moim krześle dostawiono jeszcze jedno. 
   - Hagridzie... - zaczęłam, ciągnąc go za rękaw, by zwrócić na siebie jego uwagę. - Wiesz może kto jeszcze ma przyjechać na pierwsze zadanie?
   - Ktoś musi przecie to komentować, no nie? Ma przyjechać jakiś ważniak z ministerstwa, pewnie ktoś pokroju Bagmana. Smacznego, Hermiono - dodał i przysiadł na swoim krześle na skraju stołu. 
   Zajęłam swoje zwykłe miejsce, lekceważąc Malfoya. Sięgnęłam po tosta i dżem truskawkowy, ale nim zdążyłam ugryźć choć kęs, przerwał mi głos mojego "towarzysza".
   - Granger, musimy zrobić próbę. 
   - Mógłbyś raz zrobić wyjątek i się zamknąć? Kto jak kto, ale ty na pewno nie będziesz mi mówił co muszę zrobić. Poza tym psujesz mi humor, Malfoy, - westchnęłąm - już od samego rana.
   - Taki mój urok - uśmiechnął się, pokazując wszystkie białe zęby, zupełnie jak Lockhart.
   - Twój urok prawie dorównuje Snape'owi. 

~*~

   Harry Potter siedział przy wyszorowanym stole w kuchni, mieszając łyżeczką kawę. Rozczochrane włosy sterczały w każdą stronę, okrągłe okulary były lekko przekrzywione, a na jego prawie nagim ciele pojawiła się gęsia skórka. Gazeta zaszeleściła, gdy otworzył na odpowiedniej stronie, przebiegając wzrokiem po artykule. Duży nagłówek krzyczał: PIERWSZE ZADANIE - KOLEJNA TRAGEDIA?

Jak wcześniej donosiliśmy Ministerstwo Magii postanowiło ponownie odtworzyć tradycję, znanego z okrucieństwa, Turnieju Trójmagicznego. Ostatniego dnia października w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie zostali wybrani reprezentanci szkół - tym razem obyło się bez większych niespodzianek. Nasi czytelnicy zapewne pamiętają historię sprzed kilku lat, gdy jednym z reprezentantów został Chłopiec, Który Przeżył, zwany także Wybrańcem. "Moim zdaniem to wszystko właśnie sprawka Pottera - mówi Pansy Parkinson, absolwentka Hogwartu. - Zapewne brakuje mu rozgłosu, więc chciał, by przywrócono Turniej Trójmagiczny z nadzieją, że Czara Ognia znów wybierze go na reprezentanta." 
Jeśli pan Potter miał taki plan - cóż, niestety mu się nie powiodło. Jednak zastanawiam się, czy może dojść do kolejnych mordów, wykonanych przez - jak oznajmiał to wszem i wobec były dyrektor Hogwartu, Albus Dumbledore - przez Sami-Wiecie-Kogo? Ostatnim razem też podobno nie żył, a skoro...

   Mężczyzna zerknął na koniec artykułu bez zaskoczenia odkrywając, że napisała go Ritta. Pokręcił zdegustowany głową i odłożył gazetę na bok w momencie, gdy poczuł na szyi łaskotanie rudych włosów. Ginny Weasley pochyliła się nad mężczyzną swego życia, muskając ustami jego szyję, obejmując jego ramiona. Potter uśmiechnął się, odswując niego krzesło od stołu i pomagając swej narzeczonej usiąść na swoich kolanach. Rudowłosa kobieta ubrana była w jego zwykłą, białą koszulę.
   - Uwielbiam, gdy jesteś tak ubrana - wyszeptał do jej ucha. 
   Ginny odgarnęła włosy i rzuciła okiem na czytany przez niego artykuł. Zmarszczyła nieco brwi, zmartwiona. 
   - Coś ważnego?
   - Skeeter. - Harry wzruszył ramionami, wzdychając ciężko. - Ale muszę przyznać, że martwi mnie ten cały turniej. 
   Kobieta przymknęła oczy i oparła podbródek na jego rozczochranych włosach.

~*~

   Przemierzając w pośpiechu korytarze, czułem się się jak Snape z tą powiewajacą szatą. Mieliśmy z Granger godzinę na próbę przed rozpocząciem pierwszego zadania, a ona oczywiście się spóźnia. Nie, żebym się martwił, ale do cholery choć raz mogłaby stawić się punktualnie! Przechodząc obok okna zauważyłem, że grupa uczniów szła już wolno przez błonia w kierunku boiska do Quidditcha, gdzie miało się odbyć pierwsze zadanie. 
   - Uważaj, jak łazisz! - warknąłem, gdy ktoś uderzył mnie w ramię.
   - Spokojnie, Malfoy! Robisz się agresywny jak bazyliszek. - Dobiegł mnie znajomy głos i, gdy poniosłem wzrok, zauważyłem dobrze znany mi szelmowski uśmiech Zabiniego. 
   - Co tutaj robisz?
   - Przyszedłem zobaczyć jak Granger daje ci w kość,- zaśmiał się - bo tylko to ci daje, prawda? - Uniósł znacząco brwi. - No, zresztą nieważne - dodał, gdy nie odpowiedziałem. - Mam komentować ten bajzel tutaj, nie wspominałem?
   Sięgnął do kieszeni bordowej szaty, wyjmując paczkę papierosów. Otworzył tekturowe pudełko i wyciągnął je w moją stronę, by po chwili jednym machnięciem dłoni podpalić papierosy. Zaciągnął się, tak jak to zwykle miał w zwyczaju i wypuścił kółeczko dymu przyglądając się, jak po chwili rozpływa się w powietrzu. 
   - Więc jak, daje ci? - zapytał, szczerząc zęby.
   - Zabini, przysięgam. Jeszcze jedno słowo, a... - Nie dokończyłem, bo przerwał mi wybuchem śmiechu.
   - Wpadłeś, Malfoy. Naprawdę wpadłeś - rzekł współczująco, klepiąc mnie po ramieniu.
   Miałem straszną ochotę zapytać w co takiego wpadłem.

    Błonia usłane były miękkim puchem świeżego śniegu i uczniowie zdążyli już wydeptać szeroką ścieżkę prowadzącą od zamku do boiska. Zielono-szary szalik powiewał na wietrze, a ja mrużyłem oczy, chcąc uniknąć jeszcze bliższego kontaktu z drobinkami śniegu wirującymi w powietrzu. Przede mną szła Granger, rozpoznałem ją od razu: szybki chód, nieco pochylona głowa, brązowe włosy w części ukryte pod fioletową wełnianą czapką. Dogoniłem ją bez trudu i pociągnąłem do tyłu za ramię, zwracając na siebie jej uwagę. 
   - Czego znowu chcesz, Malfoy? - spytała, jakby znudzona.
   Miała różowe policzki i lśniące czekoladowe oczy. Tupała nerwowo nogą i wzdychała raz po raz, przyglądając się jak Bijąca Wierzba zrzuca z siebie nadmiar śniegu. Przyglądałem się przez chwilę, jak z jej nieco wąskich ust uchodzi para.
   - Nie przyszłaś na próbę - powiedziałem, starając się zabrzmieć tak, jakby mnie to nie obchodziło. 
   - A czy powiedziałam, że przyjdę? Masz mi coś jeszcze do powiedzenia, bo jeśli nie, to pozwól, że już pójdę. Spieszę się na pierwsze zadanie. 
   Nie odpowiedziałem, zbyt zszokowany jej ironicznym i zdenerwowanym głosem. Uśmiechnęła się złoślwie i ukłoniła się, parodiując skrzata domowego, po czym obróciła się na pięcie i z tłumem uczniów weszła na boisko. 

~*~

   Siedziałam na trybunach obok Hagrida. Byłam zdenerwowana i zaniepokojona, a do tej gamy uczuć dołączył jeszcze wstyd za to, jak się zachowałam w stosunku do Malfoya. Martwiłam się, cholernie martwiłam się tym całym turiejem i po prostu wyżyłam się na nim, bo miałam okazję. 
   Hagrid czyścił szkiełka swojej wielkiej lornetki, którą wyjął z jednej z kieszeni płaszcza z norek. 
   - Cholibka, ale się będzie działo! - zawołał, gdy dwunastka czarodziei weszła na środek boiska, lewitując ogromną klatkę przykrytą płachtą. - Smoki! - dodał z uwielbieniem.
 Wciągnęłam powietrze, wcale nie dzieląc jego entuzjazmu. Zewsząd dobiegały mnie okrzyki uczniów, którzy z niecierpliwością oczekiwali na "przedstawienie". 
   - Witam, panie i panowie! - Po trybunach rozniósł się magicznie zgłośniony głos Zabiniego. - Za chwilę będziemy świadkami...
   Nie słuchałam dalej. Zmrużyłam oczy, widząc jak na trybuny wchodzi Malfoy, odgarniając z czoła kilka kosmyków włosów. Zauważył moje spojrzenie i wygiął usta w lekkim uśmiechu, po czym zajął miejsce koło profesor McGonaggal i dwójki pozostałych sędziów. 
   - ... zawodnicy będą musieli pokonać lub przechytrzyć mantykorę, a wszystko po to, by zdobyć coś, co pomoże im w kolejnym zadaniu. Jako pierwsi pokażą nam się reprezentanci Durmstrangu. 
   W otoczeniu braw i okrzyków, na ogrodzone boisko Quidditcha weszli Iwanow i Markow. Bijąca od nich pewność siebie przypominała mi Kruma, gdy stawał oko w oko ze smokiem kilka lat temu. Ogromna głowa człowieka obróciła się, obserwując z uwagą każdy ich ruch; chłopcy wymienili między sobą kilka słów. Ścisnęli mocniej różdżki i zaczęli miotać zaklęcia, co rozwścieczyło legendarne zwierzę. Słysząc przeraźliwy ryk mantykory odwróciłam głowę, niezdolna patrzeć na to, co dzieje się w dole.
   - Toż oni krzywdzą to zwierzę! - krzyknął z oburzeniem Hagrid, ale najwyraźniej pozostali widzowie nie podzielali jego zdania, z fascynacją przyglądając się tej nierównej walce.
   Zacisnęłam wargi, pochylając głowę. Nie chciałam na to patrzeć, ale gdy wybuchły oklaski, a Zabini zawołal: "Już po wszystkim!" zobaczyłam, że rozeźlonej mantykorze brakuje jednej skrzyni, którą teraz uczniowie Durmstrangu zanosili do namiotu uczestników. 
   - To było wspaniałe, naprawdę wspaniałe widowisko. Ciekaw jestem, jak ocenią to jurorzy.
   Wszystkie głowy obróciły się w stronę trójki dyrektorów. Nieco blada McGonagall uniosła różdżkę z której wystrzeliłą srebrna szóstka. Loxonn podrapał się po rudej czuprynie, poruszając ustami zupełnie tak, jakby żuł własny język, po czym z jego różdżki wystrzeliła w górę siódemka. Madame Maxime również obdarzyła reprezentantów Durmstrangu srebrną siódemką. 
   Rozelgły się gromkie brawa, a Zabini zapowiedział, że za chwilę bitwę z mantykorą odbędą uczennice z Beauxbatons. I po chwili rzeczywiście pojawiły się Dianne i Juliette, ubrane w niebieskie kurteczki, ściskając w dłoniach różdżki. Rozpuszczone włosy Dianne mieniły się w słońcu, co zirytowało mantykorę, która zamachnęła się w jej stronę ogonem skorpiona. Dziewczyna uskoczyła, krzycząc coś po francusku. Obserowałam, jak jej nieco grubsza towarzyszka, Boyer, unosi różdżkę i mruczy pod nosem zaklęcie; zapewne chciała tak jak Fleur zahipnotyzować mantykorę. Przez chwilę miałam wrażenie, że jej się udało, bo wielkie lwie cielsko znieruchomiało, a ludzka głowa opadła. Dianne, pewna siebie obeszła mantykorę i chwyciła rączkę pozłacanej skrzynki, nie zwracając uwagi na ogon zwierzęcia, który kołysał się lekko to w jedną, to w drugą stronę, by po chwili przeciąć delikatną skórę dziewczyny. Levittoux krzyknęła przeraźliwie, wyrywając z transu mantykorę... Odwróciłam wzrok. 
   Nie dochodziły do mnie komentarze rozentuzjazmowanego Zabiniego, jedynie krzyki przerażenia widowni. Zacisnęłam powieki, chcąc odciąć się od wszystkiego, ale wciąż słyszałam głos Hagrida, który burczał coś o tym, jaka ta mantykora jest biedna. 
   - Brawa dla reprezentantek Beauxbatons! - zawołał Zabini. - Ryzykowały, ale się opłaciło!
   Spojrzałam na dyrektorów szkoł, którzy już unosili ródżki. McGonagall wystrzeliła srebrną szóstkę, tak samo postąpili Loxonn i Maxime. Wybuchły oklaski, a reprezentatki francuskiej szkoły zniknęły w namiocie. Mój wzrok padł na Malfoya, który siedział dziwnie wyprostowany, zaciskając szczęki. Czyżby i on martwił się tym wszystkim...?
   Na boisko wszedł Nicholas, co wywołało burzę oklasków ze strony dziewcząt; Sophię powitali Ślizgoni. Dziewczyna związała długie włosy i wyciągnęła z kieszeni różdżkę, kiwając głową w stronę Gryfona. Ten uśmiechnął się ze zrozumieniem i także wyjął różdżkę. Mantykora zaryczała, a jej głos przypominał dźwięk trąbki. Zastanawiałam się czego chcą spróbować; doskonale wiedziałam, że trudno pokonać mantykorę zaklęciami. Właściwie było to prawie niemożliwe. Zwierzę przyczaiło się nisko na łapach, uważnie przyglądając się Wrightowi; najwyraźniej uznało Sophię za mniejsze zagrożenie. Dziewczyna nie wydawała się tym wcale obrażona. Skomplikowanym ruchem nadgarstka machnęła różdżką, a w okół niej zabłysła dziwna bańka; uśmiechnęła się z satysfakcją, gdy ogon mantykory odbił się od niewidzialnej bariery, nie robiąc jej krzywdy. Nicholas podniósł z ziemi patyk, który chwilę później przemienił się w srebrny miecz. Chłopak ze złośliwym uśmiechem wywinął młynka orężem i zamachnął się. 
   - Nie! - krzyknął zdruzgotany Hagird, ale miecz nie dosięgnął gardła mantykory. 
   Zwierzę zaryczało. Nie zwracało już teraz uwagi na Sophię, która z łatwością podniosła ostatnią skrzynkę. Nicholas zbladł, gdy mantykora podchodziła stopniowo bliżej; zmrużył oczy i ciął zwierzę w łapę. Mantykora spojrzała z zaskoczeniem na krwawiącą ranę i w tej chwili przypomniałam sobie, że srebro było swego rodzaju trucizną dla tych zwierząt. Mantykora ryknęła tak przeraźliwie, że wszyscy w okół mnie zakryli sobie uszy dłońmi, ale ja wciąż z uwagą obserowałam to, co miało miejsce na dole; mantykora wycofała się do swego legowiska i tam usiadła, liżąć ranę. 
   Słysząc głos Zabiniego dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że przez całą walkę nie wypowiedział ani słowa. W jego głosie dało się wyczuc ulgę.
   - Jak widać, Hogwart pokazała na co go stać! Widać, to nie tylko pogłoski, że nasi ludzie są najlepsi w tym, co robią.
   Sędziowie musieli się z nim zgodzić, bo z różdżki profesor McGonagall wyskoczyła srebrna ósemka. Loxonn po chwili wahania wystrzelił w górę dziewiątkę, a przed Madame Maxime zaiskrzyła ósemka. 
   - I tak oto pierwsze zadanie dobiegło końca! Jak na razie prowadzi Hogwart! Durmstrang zajmuje drugie, Beauxbatons trzecie miejsce. Moi drodzy, szykujcie się na niesamowite emocje!