- Macie kilka minut na opracowanie notatki o zaklęciu Cruciatus - powiedziałam, wstając z krzesła.
Grupa siódmoklasistów sięgnęła niechętnie po pióra, a ja machnięciem różdżki otworzyłam jedno z okien na końcu sali. Chłodne powietrze wleciało razem z kilkoma zagubionymi płatkami śniegu. Zagubionymi zupełnie tak jak ja. Miałam wrażenie, że znów jestem jedenastoletnią zakompleksioną dziewczynką, która tak strasznie boi się tego, że zostanie wyśmiana przez kolegów. Teraz jednak to nie ich się bałam, a jego - Dracona. Prychnęłam z niezadowoleniem. Jak mogę tak bardzo przejmować się tym, co on o mnie pomyśli? To on boi się miłości... A ja po prostu jestem na tyle naiwna, by zakochać się w palancie.
Grupa siódmoklasistów sięgnęła niechętnie po pióra, a ja machnięciem różdżki otworzyłam jedno z okien na końcu sali. Chłodne powietrze wleciało razem z kilkoma zagubionymi płatkami śniegu. Zagubionymi zupełnie tak jak ja. Miałam wrażenie, że znów jestem jedenastoletnią zakompleksioną dziewczynką, która tak strasznie boi się tego, że zostanie wyśmiana przez kolegów. Teraz jednak to nie ich się bałam, a jego - Dracona. Prychnęłam z niezadowoleniem. Jak mogę tak bardzo przejmować się tym, co on o mnie pomyśli? To on boi się miłości... A ja po prostu jestem na tyle naiwna, by zakochać się w palancie.
Minął tydzień, od kiedy wróciłam. Nie odezwał się, co mnie zaskoczyło. Byłam pewna, że zacznie wyśmiewać mnie i moje naiwne pragnienie bycia kochaną - nawet przez kogoś takiego, jak on. Draco jednak zachował milczenie i miałam wrażenie, że czeka na mój ruch. Lecz co niby mogłam zrobić?
Drgnęłam, słysząc dzwonek oznajmiający koniec lekcji. Uczniowie pospiesznie zerwali się z krzeseł i zgarnęli wszystko z ławek do torby, pragnąc zakończyć ostatnią w tym tygodniu lekcję.
~*~
Siedziałem przy biurku zawalonym papierami. Niechętnie, bo niechętnie, ale wypełniałem papierkową robotę. Cholerny minister... Po co komuś jakieś głupie raporty z Turnieju Trójmagicznego? Na Morganę! Jestem aurorem czy księgowym? Nie pisałem się na takie rzeczy!
Wściekły na cały świat, wstałem z krzesła i otworzyłem okno, wpuszczając świeże powietrze. Głowa pękała mi od tych wszystkich formularzy, które musiałem wypełnić. Oparłem dłonie na parapecie, przymykając oczy. Usłyszałem, jak drzwi mojego pokoju otwierają się, trzaskając o ścianę. Nie musiałem się nawet odwracać, wiedziałem, że tylko jedna osoba tak grzecznie puka.
- Granger wróciła - oznajmił Blaise Zabini, stawiając na przeszklonym stoliku butelkę z brandy.
- Nie sądziłem, że jesteś aż tak opóźniony w rozwoju, Blaise. Jeśli nie zauważyłeś, to wróciła już tydzień temu.
Opadłem na skórzany fotel, za machnięciem różdżki wyczarowując jedną szklankę. Zabini uniósł zaskoczony brwi.
- Więcej dla mnie - burknął, nalewając sobie bursztynowego napoju.
Przez chwilę obserwowałem, jak mój towarzysz wypija pierwszą, potem drugą i trzecią szklaneczkę brandy, aż w końcu odstawia ją na bok, wycierając usta wierzchem dłoni.
- Przyszedłeś tu tylko po to, by poinformować mnie, że Granger jest w zamku? - spytałem w końcu, przerywając milczenie.
- A jednak cię to męczy, co nie, Draco? - Białe zęby błysnęły w uśmiechu. - To, że się do ciebie nie odzywa.
Przewróciłem oczami. Nie lubiłem tych wywodów Zabiniego. Szczególnie dlatego, że zwykle miał rację. Tak, jak się tego spodziewałem, Granger wróciła do zamku. Myślałem jednak, że powie coś, choćby najbardziej obraźliwą uwagę, ale ona zachowała milczenie.
- Ciekawi mnie jednak... - wyjął papierosa i przez chwilę bawił się nim, spoglądając w moją stronę - co jej takiego zrobiłeś, że nagle wyjechała. Przyznałeś się, że spałeś ze Snapem, czy może wyznałeś miłość?
Parsknąłem wymuszonym śmiechem i wyszedłem, trzaskając drzwiami.
Przewróciłem oczami. Nie lubiłem tych wywodów Zabiniego. Szczególnie dlatego, że zwykle miał rację. Tak, jak się tego spodziewałem, Granger wróciła do zamku. Myślałem jednak, że powie coś, choćby najbardziej obraźliwą uwagę, ale ona zachowała milczenie.
- Ciekawi mnie jednak... - wyjął papierosa i przez chwilę bawił się nim, spoglądając w moją stronę - co jej takiego zrobiłeś, że nagle wyjechała. Przyznałeś się, że spałeś ze Snapem, czy może wyznałeś miłość?
Parsknąłem wymuszonym śmiechem i wyszedłem, trzaskając drzwiami.
~*~
W gabinecie piętrzyły się wypracowania i sprawdziany, które oczekiwały na mnie i moje orle pióro, jednak ja miałam na dziś inne plany. Ubrana w czerwony płaszcz i szare rękawiczki, wcisnęłam na głowę wełnianą czapkę i pchnęłam drzwi wejściowe, wychodząc na zaśnieżone błonia. Nie ja jedna zdecydowałam się na popołudniowy spacer; grupy uczniów spacerowały, rozmawiały, śmiały się i bawiły ostatnim w tym roku śniegiem.
Z chatki Hagrida unosił się czarny, urywany na wietrze dym. Na kamiennym dachu przysiadł czarny kruk, skrzecząc ochryple, raz po raz trzepocząc skrzydłami. Uśmiech pojawił się na moich ustach niewiadomo kiedy. Było to jedno z tych nielicznych miejsc, które się nie zmieniają. Z uchylonego okna dochodziło mnie ciche sapanie Kła i ostry, przenikliwy dźwięk fletu, który Hagrid zapewne sam wykonał.
Zapukałam cicho, a dźwięk fletu zamilkł. Rozległo się głośne szuranie krzesłem o podłogę i potężne kroki; drzwi się uchyliły i spojrzałam w małe czarne oczka, otoczone burzą ciemnych włosów.
- Hermiona! - zawołał, zaskoczony. - Wchodź, wchodź... - przesunął się, trzymając Kła za obrożę. - Do nogi, Kieł, leżeć!
Przecisnęłam się obok wystającego brzucha olbrzyma i usiadłam na drewnianym krześle. Łóżko było, jak zwykle z resztą, niezaścielone, a spod sufitu zwieszały się kawałki mięsa. Hagrid zacisnął wielką dłoń na belce wierzbowego drewna i cisnął je w ogień.
- Herbatki, Hermiono? - zapytał i nie czekając na odpowiedź, postawił przede mną kubek parującego napoju i talerz z ciasteczkami.
Doskonale znając kulinarne zdolności Hagrida, nie odważyłam się sięgnąć po jedzenie. Hagrid przez chwilę krzątał się po izbie, mamrocząc coś pod nosem, po czym wreszcie usiadł, kładąc ręce na stole.
- Jak ci się podobała książka o jednorożcach, Hagridzie? - spytałam, wsypując cukier do herbaty.
- Wspaniała, naprawdę wspaniała! Wiele rzeczy żem już wiedział, ale... - Usta olbrzyma rozciągnęły się w uśmiechu. - Coś mi się widzi, że w tym roku w Zakazanym Lesie będzie jeszcze więcej jednorożców!
Kiwnęłam głową. Lubiłam spędzać tu czas. Tu, z Hagridem, miałam wrażenie, że wciąż jestem uczennicą Hogwartu, bez większych problemów czy tragedii. Mogłam po prostu czuć się szczęśliwa.
- ... i w ogóle to Malfoy znowu chyba coś knuje, powiadam ci! - burknął Hagrid, strzepując okruszki ciastka z gęstej brody. - W ferie świąteczne nic, tylko przesiadywał nad jeziorem!
- Znasz go. - Wzruszyłam ramionami. - Malfoy zawsze coś knuje...
Zapukałam cicho, a dźwięk fletu zamilkł. Rozległo się głośne szuranie krzesłem o podłogę i potężne kroki; drzwi się uchyliły i spojrzałam w małe czarne oczka, otoczone burzą ciemnych włosów.
- Hermiona! - zawołał, zaskoczony. - Wchodź, wchodź... - przesunął się, trzymając Kła za obrożę. - Do nogi, Kieł, leżeć!
Przecisnęłam się obok wystającego brzucha olbrzyma i usiadłam na drewnianym krześle. Łóżko było, jak zwykle z resztą, niezaścielone, a spod sufitu zwieszały się kawałki mięsa. Hagrid zacisnął wielką dłoń na belce wierzbowego drewna i cisnął je w ogień.
- Herbatki, Hermiono? - zapytał i nie czekając na odpowiedź, postawił przede mną kubek parującego napoju i talerz z ciasteczkami.
Doskonale znając kulinarne zdolności Hagrida, nie odważyłam się sięgnąć po jedzenie. Hagrid przez chwilę krzątał się po izbie, mamrocząc coś pod nosem, po czym wreszcie usiadł, kładąc ręce na stole.
- Jak ci się podobała książka o jednorożcach, Hagridzie? - spytałam, wsypując cukier do herbaty.
- Wspaniała, naprawdę wspaniała! Wiele rzeczy żem już wiedział, ale... - Usta olbrzyma rozciągnęły się w uśmiechu. - Coś mi się widzi, że w tym roku w Zakazanym Lesie będzie jeszcze więcej jednorożców!
Kiwnęłam głową. Lubiłam spędzać tu czas. Tu, z Hagridem, miałam wrażenie, że wciąż jestem uczennicą Hogwartu, bez większych problemów czy tragedii. Mogłam po prostu czuć się szczęśliwa.
- ... i w ogóle to Malfoy znowu chyba coś knuje, powiadam ci! - burknął Hagrid, strzepując okruszki ciastka z gęstej brody. - W ferie świąteczne nic, tylko przesiadywał nad jeziorem!
- Znasz go. - Wzruszyłam ramionami. - Malfoy zawsze coś knuje...
~*~
- Proszę o uwagę! - zawołał profesor Flitwick, stojąc na swoim krześle i stukając widelczykiem w pozłacany kieliszek.
Gwar w Wielkiej Sali powoli przycichł, więc Flitwick przysiadł. Dyrektor McGonagall odsunęła się od stołu i wyprostowała, spoglądając na tłum uczniów. Poprawiła okulary i, spojrzawszy z porozumieniem na dwóch pozostałych dyrektorów szkół, powiedziała:
- Niedługo odbędzie się drugie zadanie... - zamilkła na moment, pozwalając, by waga tych słów dotarła do uczniów. - Zadanie, polegające na wykazaniu odwagi, inteligencji oraz wiedzy. Mam nadzieję, że reprezentanci zdołali już otworzyć swoje skrzynie, bo mam wrażenie, że ich zawartość może się przydać.
Oparłam się o siedzenie krzesła, wstrzymując oddech. Serce zabiło mi mocniej; było coraz bliżej końca, a ja nie chciałam powtórki z przeszłości.
Dochodziła dziesiąta, gdy w końcu zdecydowałam się i wyszłam z zamku. Nie wiem na co liczyłam, nie spodziewałam się, że Malfoy będzie o tej godzinie nad jeziorem. Wolałam sobie wmówić, że po prostu potrzebuję świeżego powietrza niż przyznać przed samą sobą, że chcę go spotkać.
Myliłam się. Już z daleka dostrzegłam jego sylwetkę. Siedział na dużym, porośniętym mchem kamieniem, a lekki wiatr rozwiewał mu włosy. Zawahałam się, ale tylko przez chwilę. Jesteś Gryfonką, Hermiono. Czułam się jak idiotka, gadając w myślach sama do siebie, ale jedyne, czego teraz pragnęłam, to wyjaśnić całą tę sytuację; pokazać, że wcale nie uwierzyłam w jego słowa. Podeszłam wolnym krokiem, ale nie zdążyłam się nawet odezwać, gdy powiedział:
- Pamiętasz boisko quidittcha w szóstej klasie? - spytał cicho.
Nie wiem skąd wiedział, że to ja. Ale doskonale pamiętałam tę chwilę, o której wspomniał...
- Hermiono, idziesz? - zawołała Ginny, przestępując z nogi na nogę, czekając aż wyjdę w końcu z dormitorium. - Och, no dalej, chciałabym zobaczyć coś więcej niż tylko to, jak schodzą z mioteł!
- Idę, już idę - mruknęłam - Spokojnie, jeszcze nie zaczęli - dodałam, obrzucając Weasley krótkim spojrzeniem. - Zmarzniesz. Właśnie dlatego to tak długo trwało, szukałam swetra.
Ginny pokręciła z niedowierzaniem głową, przeszła czym prędzej przez dziurę pod portretem i zbiegła po schodach do Wielkiej Sali.
Marcowe słońce stało wysoko na niebie, kiedy czym prędzej zbiegłyśmy z trybun i wpadłyśmy na boisko do quidditcha. Tuż przed chwilą drużyna Gryffindoru także wylądowała na trawie, zmierzając do siedmiu osób ubranych w zielono-srebrne szaty.
- Czego tutaj szukają Ślizgoni? - sapnęła w biegu Ginny.
- Próbują zrobić na złość, jak zawsze - odpowiedziałam, uparcie wpatrując się w jednego z zawodników.
Gdy dobiegłyśmy w końcu do zbiorowiska uczniów, od razu rzuciły mi się w oczy czerwone plamy, które wystąpiły na szyi i twarzy Ronalda; pobielałe knykcie zaciskał na trzonku miotły, jakby powstrzymując się od zrobienia czegoś głupiego.
- ...miejsca starczy dla wszystkich, Potter - powiedział Malfoy, uśmiechając się cynicznie.
- Ale to my byliśmy tu pierwsi! - Harry zacisnął zęby, oczami miotając błyskawice.
- Potter, zjeżdżaj stąd albo nie rób problemów! Zarezerwowałeś to boisko? Nie? Więc w czym masz problem? - Kapitan drużyny Ślizgonów, Urquhart, wyszczerzył zęby w tryumfalnym uśmiechu.
- A czy gdzieś w regulaminie jest napisane, że trzeba mieć zarezerwowane boisko? - prychnęłam, zakładając ręce na piersi i rzucając wyzywające spojrzenie Ślizgonom.
Uśmiechnęłam się, gdy uczniowie domu Węża spojrzeli po sobie, niepewni; Gryfoni poparli mnie cichymi okrzykami. Urquhart otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, lecz zrezygnował, gdy nic nie przyszło mu do głowy.
- Granger, nie odzywaj się - mruknął Malfoy, wychodząc do przodu. - Ty nawet na miotle nie potrafisz się utrzymać.
- Jesteś tego pewien, Malfoy? - zapytałam cicho, mierząc go spojrzeniem.
Czułam, jak narasta we mnie złość i pewność siebie, jak serce zaczyna bić z przyspieszonym tempem i już nie byłam pewna, czy dzieje się to pod wpływem rosnącej adrenaliny, czy może pod spojrzeniem Dracona.
- Chcesz coś nam udowodnić, Granger? Latanie na miotle to nie kucie podręczników - prychnął. - Złamiesz sobie kark, próbując.
- Nie udawaj, że się o mnie troszczysz! - Przez chwilę wstrzymywałam powietrze w płucach, drżąc lekko, pod wpływem bliskości jego ciała. - Harry, daj mi Błyskawicę - warknęłam.
- CO? - sapnął zdziwiony Potter, który wcześniej stał, bacznie przysłuchując się tej wymianie zdań. - Hermiono, chyba nie mówisz poważnie, przecież...
- Daj mi miotłę, Harry - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, wyciągając w jego stronę dłoń.
Harry przyglądał mi się przez dłuższą chwilę. Od dawna nie widział na mojej twarzy tych rumieńców złości i iskierek bliżej nieokreślonego uczucia w czekoladowych oczach. Znał mnie na tyle dobrze, że wiedział, iż Malfoy ugodził w mój najczulszy punkt, zranił moją dumę. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie spocznę, dopóki nie udowodnię, że mam rację. Wahał się. Nie do końca rozumiał moje postępowanie. Dlaczego, na Merlina, chciałam cokolwiek udowadniać temu Ślizgonowi? Musiałam przecież wiedzieć, że to nie jest rozsądne wyjście, przecież nie potrafiłam latać! Jednak gdy ponaglającym gestem wskazałam na miotłę, którą trzymał w dłoniach, podał mi ją bez zbędnych pytań.
Malfoy uniósł brwi w zdziwieniu, gdy dosiadłam miotły. Zacisnęłam dłonie na rączce, czując lekkie wibracje.
- Więc? - spytałam cicho.
- Zalicz wszystkie bramki. - Ślizgon rzucił wyzwanie, starając się ukryć swe zdenerwowanie.
Przewróciłam oczami, chcąc powiedzieć: Tylko tyle? i odbiłam się stopami od twardej ziemi. Pochyliłam się lekko nad miotłą, przypominając sobie, jak wiele razy robił to Harry. Czułam, jak serce bije ze zdwojoną siłą, bynajmniej nie z radości. Wzlatywałam coraz wyżej i wyżej, znacznie szybciej niż to planowałam. Zerknęłam w dół, z przerażeniem odkrywając, że uczniowie Gryffindoru i Slytherinu zamienili się w małe, zielone i czerwone plamki. Przełykając ślinę pochyliłam się nad rączką Błyskawicy, szybując w stronę trzech tyczek na końcu boiska. Szum wiatru docierał do uszu, niczym wycie skaleczonego wilka. Zamknęłam oczy, które zaczęły łzawić. Poczułam, jak dłonie pocą się coraz bardziej i bardziej, a uchwyt zaciśniętych na drewienku dłoni zmniejsza się, aż w końcu zdrętwiałe palce puściły rączkę miotły. Czułam, że nie utrzymam się już dłużej na miotle, która, zupełnie mnie nie słuchając, pikowała z zawrotną szybkością ku ziemi.
Do moich uszu, przez świst wiatru, dobiegały jakieś krzyki, ale nic z nich nie rozumiałam, zbyt skupiona na tym, by w jakiś cudowny sposób utrzymać się jednak na Błyskawicy. Ponownie zacisnęłam dłonie na rączce, szarpiąc miotłę do góry, by uniknąć drastycznego zderzenia z ziemią. Wiedziałam już, że nie zapanuję nad miotłą, zdawałam sobie sprawę, że nie był to najlepszy pomysł w moim życiu, ale chciałam dokończyć to pieprzone wyzwanie, chciałam pokazać, że stać mnie na więcej.
- Granger! - Malfoy ni stąd, ni zowąd pojawił się tuż koło mnie, a wiatr rozwiewał jego blond włosy. - Podaj mi rękę!
- Zjeżdżaj, Malfoy! - warknęłam, nawet na niego nie patrząc.
- Do cholery, Granger, zaraz złamiesz kark - zawołał Ślizgon.
Wierzyłam mu. Po raz pierwszy wierzyłam Ślizgonowi i to w dodatku jemu, Malfoyowi. Wiedziałam, że jeszcze trochę i spadnę. Spojrzałam w prawo, gdzie równolegle do mnie leciał Draco, wciąż z wyciągniętą dłonią. Zerknęłam w jego szare oczy i, oderwawszy jedną rękę od miotły, chwyciłam go. Palce Ślizgona zacisnęły się na przegubie i po chwili poczułam, jak szarpie mnie z całej siły, chcąc przeciągnąć na swoją miotłę. Przez chwilę myślałam, że mu się udało. Przez chwilę, gdyż ułamek sekundy później wisiałam w powietrzu, w lewej dłoni dzierżąc Błyskawicę, drugą ściskając dłoń Malfoya.
- Granger, trzymaj się, nie pozwolę ci spaść! - krzyknął chłopak, wzmacniając uścisk.
Uczniowie pod nimi wstrzymywali oddechy, niezdolni się poruszyć, choć wiedzieli, że mogliby pomóc, gdyby tylko chcieli, przecież prawie każdy z nich miał przy sobie miotłę. Oni stali jednak, z głowami uniesionymi do góry, patrząc w oniemieniu na scenkę odgrywającą się w powietrzu.
- Granger, puść do cholery tę miotłę! - zawołał Malfoy.
- Nie mogę, należy do Harry'ego! - odpowiedziałam, czując się jak idiotka.
Machałam bezradnie nogami, chcąc w jakiś sposób wsiąść na miotłę Ślizgona, którego uścisk stawał coraz lżejszy, a śliska od potu dłoń powodowała, że z każdą sekundą szansa na to, bym w końcu znalazła się bezpiecznie na miotle Dracona malała niemal do zera.
Poczułam, jak lecę w dół. Wszyscy oprócz mnie wstrzymali oddech; krzyknęłam przeraźliwie, zamykając oczy, gotowa do bolesnego zderzenia z ziemią. Coś jednak w ostatniej chwili spowolniło moje spadające ciało; to Draco złapał mnie w pasie i wsadził na swoją miotłę.
- Do cholery, Granger, wciąż nie puściłaś tej miotły - mruknął, przyglądając się badawczo mojej twarzy.
Dawne rumieńce złości zniknęły, skrywając się pod bladością skóry. Duże, orzechowe oczy szkliły się od łez, różowe wargi drżały, tak jak i ja cała. Brązowe włosy potargał wiatr, a czoło lśniło od potu. Spazmatycznie wciągałam powietrze do ust, czując, jak serce wali w klatce piersiowej, jakby próbowało się uwolnić.
- Mówiłam ci, że to miotła Harry'ego - szepnęłam, wtulając się w jego ciało.
W tym momencie nie obchodziło mnie to, że jestem Gryfonką, a on Ślizgonem. Nie liczyło się to, że od wielu lat był moim najgorszym wrogiem. Nie myślałam nawet o tym, że pod nami stoi ósemka uczniów Gryffindoru i siódemka uczniów domu Węża. On mnie ocalił, uratował...
Otrząsnęłam się ze wspomnień, zauważając, że Malfoy przygląda się uważnie mojej twarzy. Odetchnęłam głęboko i odwróciłam głowę, wpatrując się w ciemność Zakazanego Lasu.
- Pamiętam... Chyba ci jeszcze za to nie podziękowałam, co? - Uniosłam lekko kąciki ust.
- Nie trzeba - westchnął i wstał, a śnieg zaskrzypiał pod jego nogami. - Przepraszam... - rzucił i odszedł w stronę zamku.
- Niedługo odbędzie się drugie zadanie... - zamilkła na moment, pozwalając, by waga tych słów dotarła do uczniów. - Zadanie, polegające na wykazaniu odwagi, inteligencji oraz wiedzy. Mam nadzieję, że reprezentanci zdołali już otworzyć swoje skrzynie, bo mam wrażenie, że ich zawartość może się przydać.
Oparłam się o siedzenie krzesła, wstrzymując oddech. Serce zabiło mi mocniej; było coraz bliżej końca, a ja nie chciałam powtórki z przeszłości.
Dochodziła dziesiąta, gdy w końcu zdecydowałam się i wyszłam z zamku. Nie wiem na co liczyłam, nie spodziewałam się, że Malfoy będzie o tej godzinie nad jeziorem. Wolałam sobie wmówić, że po prostu potrzebuję świeżego powietrza niż przyznać przed samą sobą, że chcę go spotkać.
Myliłam się. Już z daleka dostrzegłam jego sylwetkę. Siedział na dużym, porośniętym mchem kamieniem, a lekki wiatr rozwiewał mu włosy. Zawahałam się, ale tylko przez chwilę. Jesteś Gryfonką, Hermiono. Czułam się jak idiotka, gadając w myślach sama do siebie, ale jedyne, czego teraz pragnęłam, to wyjaśnić całą tę sytuację; pokazać, że wcale nie uwierzyłam w jego słowa. Podeszłam wolnym krokiem, ale nie zdążyłam się nawet odezwać, gdy powiedział:
- Pamiętasz boisko quidittcha w szóstej klasie? - spytał cicho.
Nie wiem skąd wiedział, że to ja. Ale doskonale pamiętałam tę chwilę, o której wspomniał...
- Hermiono, idziesz? - zawołała Ginny, przestępując z nogi na nogę, czekając aż wyjdę w końcu z dormitorium. - Och, no dalej, chciałabym zobaczyć coś więcej niż tylko to, jak schodzą z mioteł!
- Idę, już idę - mruknęłam - Spokojnie, jeszcze nie zaczęli - dodałam, obrzucając Weasley krótkim spojrzeniem. - Zmarzniesz. Właśnie dlatego to tak długo trwało, szukałam swetra.
Ginny pokręciła z niedowierzaniem głową, przeszła czym prędzej przez dziurę pod portretem i zbiegła po schodach do Wielkiej Sali.
Marcowe słońce stało wysoko na niebie, kiedy czym prędzej zbiegłyśmy z trybun i wpadłyśmy na boisko do quidditcha. Tuż przed chwilą drużyna Gryffindoru także wylądowała na trawie, zmierzając do siedmiu osób ubranych w zielono-srebrne szaty.
- Czego tutaj szukają Ślizgoni? - sapnęła w biegu Ginny.
- Próbują zrobić na złość, jak zawsze - odpowiedziałam, uparcie wpatrując się w jednego z zawodników.
Gdy dobiegłyśmy w końcu do zbiorowiska uczniów, od razu rzuciły mi się w oczy czerwone plamy, które wystąpiły na szyi i twarzy Ronalda; pobielałe knykcie zaciskał na trzonku miotły, jakby powstrzymując się od zrobienia czegoś głupiego.
- ...miejsca starczy dla wszystkich, Potter - powiedział Malfoy, uśmiechając się cynicznie.
- Ale to my byliśmy tu pierwsi! - Harry zacisnął zęby, oczami miotając błyskawice.
- Potter, zjeżdżaj stąd albo nie rób problemów! Zarezerwowałeś to boisko? Nie? Więc w czym masz problem? - Kapitan drużyny Ślizgonów, Urquhart, wyszczerzył zęby w tryumfalnym uśmiechu.
- A czy gdzieś w regulaminie jest napisane, że trzeba mieć zarezerwowane boisko? - prychnęłam, zakładając ręce na piersi i rzucając wyzywające spojrzenie Ślizgonom.
Uśmiechnęłam się, gdy uczniowie domu Węża spojrzeli po sobie, niepewni; Gryfoni poparli mnie cichymi okrzykami. Urquhart otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, lecz zrezygnował, gdy nic nie przyszło mu do głowy.
- Granger, nie odzywaj się - mruknął Malfoy, wychodząc do przodu. - Ty nawet na miotle nie potrafisz się utrzymać.
- Jesteś tego pewien, Malfoy? - zapytałam cicho, mierząc go spojrzeniem.
Czułam, jak narasta we mnie złość i pewność siebie, jak serce zaczyna bić z przyspieszonym tempem i już nie byłam pewna, czy dzieje się to pod wpływem rosnącej adrenaliny, czy może pod spojrzeniem Dracona.
- Chcesz coś nam udowodnić, Granger? Latanie na miotle to nie kucie podręczników - prychnął. - Złamiesz sobie kark, próbując.
- Nie udawaj, że się o mnie troszczysz! - Przez chwilę wstrzymywałam powietrze w płucach, drżąc lekko, pod wpływem bliskości jego ciała. - Harry, daj mi Błyskawicę - warknęłam.
- CO? - sapnął zdziwiony Potter, który wcześniej stał, bacznie przysłuchując się tej wymianie zdań. - Hermiono, chyba nie mówisz poważnie, przecież...
- Daj mi miotłę, Harry - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, wyciągając w jego stronę dłoń.
Harry przyglądał mi się przez dłuższą chwilę. Od dawna nie widział na mojej twarzy tych rumieńców złości i iskierek bliżej nieokreślonego uczucia w czekoladowych oczach. Znał mnie na tyle dobrze, że wiedział, iż Malfoy ugodził w mój najczulszy punkt, zranił moją dumę. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie spocznę, dopóki nie udowodnię, że mam rację. Wahał się. Nie do końca rozumiał moje postępowanie. Dlaczego, na Merlina, chciałam cokolwiek udowadniać temu Ślizgonowi? Musiałam przecież wiedzieć, że to nie jest rozsądne wyjście, przecież nie potrafiłam latać! Jednak gdy ponaglającym gestem wskazałam na miotłę, którą trzymał w dłoniach, podał mi ją bez zbędnych pytań.
Malfoy uniósł brwi w zdziwieniu, gdy dosiadłam miotły. Zacisnęłam dłonie na rączce, czując lekkie wibracje.
- Więc? - spytałam cicho.
- Zalicz wszystkie bramki. - Ślizgon rzucił wyzwanie, starając się ukryć swe zdenerwowanie.
Przewróciłam oczami, chcąc powiedzieć: Tylko tyle? i odbiłam się stopami od twardej ziemi. Pochyliłam się lekko nad miotłą, przypominając sobie, jak wiele razy robił to Harry. Czułam, jak serce bije ze zdwojoną siłą, bynajmniej nie z radości. Wzlatywałam coraz wyżej i wyżej, znacznie szybciej niż to planowałam. Zerknęłam w dół, z przerażeniem odkrywając, że uczniowie Gryffindoru i Slytherinu zamienili się w małe, zielone i czerwone plamki. Przełykając ślinę pochyliłam się nad rączką Błyskawicy, szybując w stronę trzech tyczek na końcu boiska. Szum wiatru docierał do uszu, niczym wycie skaleczonego wilka. Zamknęłam oczy, które zaczęły łzawić. Poczułam, jak dłonie pocą się coraz bardziej i bardziej, a uchwyt zaciśniętych na drewienku dłoni zmniejsza się, aż w końcu zdrętwiałe palce puściły rączkę miotły. Czułam, że nie utrzymam się już dłużej na miotle, która, zupełnie mnie nie słuchając, pikowała z zawrotną szybkością ku ziemi.
Do moich uszu, przez świst wiatru, dobiegały jakieś krzyki, ale nic z nich nie rozumiałam, zbyt skupiona na tym, by w jakiś cudowny sposób utrzymać się jednak na Błyskawicy. Ponownie zacisnęłam dłonie na rączce, szarpiąc miotłę do góry, by uniknąć drastycznego zderzenia z ziemią. Wiedziałam już, że nie zapanuję nad miotłą, zdawałam sobie sprawę, że nie był to najlepszy pomysł w moim życiu, ale chciałam dokończyć to pieprzone wyzwanie, chciałam pokazać, że stać mnie na więcej.
- Granger! - Malfoy ni stąd, ni zowąd pojawił się tuż koło mnie, a wiatr rozwiewał jego blond włosy. - Podaj mi rękę!
- Zjeżdżaj, Malfoy! - warknęłam, nawet na niego nie patrząc.
- Do cholery, Granger, zaraz złamiesz kark - zawołał Ślizgon.
Wierzyłam mu. Po raz pierwszy wierzyłam Ślizgonowi i to w dodatku jemu, Malfoyowi. Wiedziałam, że jeszcze trochę i spadnę. Spojrzałam w prawo, gdzie równolegle do mnie leciał Draco, wciąż z wyciągniętą dłonią. Zerknęłam w jego szare oczy i, oderwawszy jedną rękę od miotły, chwyciłam go. Palce Ślizgona zacisnęły się na przegubie i po chwili poczułam, jak szarpie mnie z całej siły, chcąc przeciągnąć na swoją miotłę. Przez chwilę myślałam, że mu się udało. Przez chwilę, gdyż ułamek sekundy później wisiałam w powietrzu, w lewej dłoni dzierżąc Błyskawicę, drugą ściskając dłoń Malfoya.
- Granger, trzymaj się, nie pozwolę ci spaść! - krzyknął chłopak, wzmacniając uścisk.
Uczniowie pod nimi wstrzymywali oddechy, niezdolni się poruszyć, choć wiedzieli, że mogliby pomóc, gdyby tylko chcieli, przecież prawie każdy z nich miał przy sobie miotłę. Oni stali jednak, z głowami uniesionymi do góry, patrząc w oniemieniu na scenkę odgrywającą się w powietrzu.
- Granger, puść do cholery tę miotłę! - zawołał Malfoy.
- Nie mogę, należy do Harry'ego! - odpowiedziałam, czując się jak idiotka.
Machałam bezradnie nogami, chcąc w jakiś sposób wsiąść na miotłę Ślizgona, którego uścisk stawał coraz lżejszy, a śliska od potu dłoń powodowała, że z każdą sekundą szansa na to, bym w końcu znalazła się bezpiecznie na miotle Dracona malała niemal do zera.
Poczułam, jak lecę w dół. Wszyscy oprócz mnie wstrzymali oddech; krzyknęłam przeraźliwie, zamykając oczy, gotowa do bolesnego zderzenia z ziemią. Coś jednak w ostatniej chwili spowolniło moje spadające ciało; to Draco złapał mnie w pasie i wsadził na swoją miotłę.
- Do cholery, Granger, wciąż nie puściłaś tej miotły - mruknął, przyglądając się badawczo mojej twarzy.
Dawne rumieńce złości zniknęły, skrywając się pod bladością skóry. Duże, orzechowe oczy szkliły się od łez, różowe wargi drżały, tak jak i ja cała. Brązowe włosy potargał wiatr, a czoło lśniło od potu. Spazmatycznie wciągałam powietrze do ust, czując, jak serce wali w klatce piersiowej, jakby próbowało się uwolnić.
- Mówiłam ci, że to miotła Harry'ego - szepnęłam, wtulając się w jego ciało.
W tym momencie nie obchodziło mnie to, że jestem Gryfonką, a on Ślizgonem. Nie liczyło się to, że od wielu lat był moim najgorszym wrogiem. Nie myślałam nawet o tym, że pod nami stoi ósemka uczniów Gryffindoru i siódemka uczniów domu Węża. On mnie ocalił, uratował...
Otrząsnęłam się ze wspomnień, zauważając, że Malfoy przygląda się uważnie mojej twarzy. Odetchnęłam głęboko i odwróciłam głowę, wpatrując się w ciemność Zakazanego Lasu.
- Pamiętam... Chyba ci jeszcze za to nie podziękowałam, co? - Uniosłam lekko kąciki ust.
- Nie trzeba - westchnął i wstał, a śnieg zaskrzypiał pod jego nogami. - Przepraszam... - rzucił i odszedł w stronę zamku.
Cudowna jest ta twoja opowieść :) Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg!! Proszę, nie przestawaj pisać, jesteś w tym świetna!!
OdpowiedzUsuńKurcze, uwielbiam ich po prostu :)
OdpowiedzUsuńCo z nowym rozdzialem? :)
OdpowiedzUsuńWanilio, jaki cudowny rozdział! Z każdym kolejnym Twoja opowieść coraz bardziej mi się podoba, ale ten zupełnie mnie zaczarował. Z całego serca im kibicuję.. Nie może być przecież tak, że oni nie widzą, że się kochają.. prawda?..
OdpowiedzUsuńCzy ja już mówiłam, że Blaise jest wspaniały? ^.^
A retrospekcją przeszłaś samą siebie. Niesamowity klimat :)
Mam nadzieję, że już niedługo pojawi się ciąg dalszy :)
Pozdrawiam!
Philippa
Och, jak ja uwielbiam czytać twoje rozdziały. Nie ukrywam, że zaskoczył mnie taki obrót spraw. Podoba mi się rozumowanie jednego jak i drugiego i nie umiem doczekać się nowego chapter! <3
OdpowiedzUsuń-Bellatrix-
Hej :) Wstawiłam nowy rozdział, wreszcie. Serdecznie Cię zapraszam,
OdpowiedzUsuńPhilippa
Witaj.
OdpowiedzUsuńJesteśmy relatywnie nową (a więc pełną sił i chęci) ocenialnią, w skład której wchodzą doświadczone oceniające, zaznajomione zarówno z meandrami polszczyzny, jak i z kanonem świata wykreowanego przez Rowling. Chcesz poznać nasze zdanie o Twoim tekście? Zgłoś się już dziś, gwarantujemy szczerość i konstruktywną krytykę.
Pozdrawiamy,
Załoga Szlafroka Śmierciożercy
Zacznę komentarz od rozdziału siedemnastego, bo tam jeszcze miałam zaległości. Po pełnej emocji scenie balu tu mamy pewne uspokojenie, taką chwilę, kiedy bohaterowie mogą złapać oddech i co nieco przemyśleć. Dobrze, że Hermiona obyła się bez zbytniego dramatyzowania, w ten sposób na pewno o wiele lepiej się czytało. Tak, można uznać, że uciekła… ale co właściwie by mogła zdziałać, zostając? Wyjazd do Weasleyów był w tej sytuacji najlepszą opcją, w otoczeniu najbliższych przyjaciół, w ciepłej atmosferze Nory na pewno odzyska równowagę. A jeśli wierzyć przypuszczeniom Dracona – to stan przejściowy, panna Granger nie podda się tak łatwo. Co do samego Dracona, to było go tu znacznie mniej, ale za to, tonąc w alkoholu i papierosowym dymie, doszedł do bardzo ciekawych wniosków. Wydaje się, że niespodziewanie dla samego siebie zauważył, że Hermiona znaczy dla niego więcej, niż by sobie życzył… Szkoda, że przyszło mu to do głowy o dzień za późno, bo teraz niełatwo będzie mu odzyskać jej zaufanie. No i na plus muszę Ci zaliczyć bardzo zgrabne oddanie wszystkich sytuacji: niepowtarzalna atmosfera Nory, zagadkowe spojrzenia Dumbledore’a, dynamiczna Ginny… Ładnie, ładnie ^^
OdpowiedzUsuńW osiemnastym rozdziale Hermiona już z powrotem w wirze pracy w Hogwarcie. Szczerze mówiąc spodziewałam się, że jej pobyt u Weasleyów jeszcze trochę potrwa, no ale widocznie miałaś inny zamysł ;) Pokazałaś kilka migawek z życia w zamku – tu lekcja, tam wizyta u Hagrida, tam odwiedziny Blaise’a… No i przypomniałaś o odbywającym się Turnieju Trójmagicznym, co się bardzo dobrze składa, bo ja już niemal zapomniałam o jego istnieniu xd Oczywiście kluczowym momentem rozdziału było wspomnienie z szóstej klasy. Taak, nie ma to jak ambicja… jak widać, czasem może mieć ona opłakane skutki, ale bardzo pasuje do Hermiony… a jej rozmiary najwyraźniej przerastają nawet zdrowy rozsądek. Zaskakujące, że spośród wszystkich zgromadzonych tam ludzi, którzy na pewno o wiele bardziej troszczyli się o Hermionę, zareagował właśnie Draco… Ha, chyba czuł się winny, czyli nie było z nim tak źle, jakieś poczucie odpowiedzialności posiadał. No i sama konfrontacja bohaterów po tym tygodniu milczenia… Wyszło… spokojnie, bez wszczynania kłótni czy wzajemnych oskarżeń. I, na Merlina, czy ja dobrze widzę – Draco przeprosił? No, to na pewno warto odnotować.
Uwagi?
„Z chatki Hagrida unosił się czarny, urywany na wietrze dym. Na kamiennym dachu przysiadł czarny kruk” – powtórzenie.
„Łóżko było, jak zwykle z resztą, niezaścielone” – zresztą.
„Uśmiech pojawił się na moich ustach niewiadomo kiedy.” – nie wiadomo.
„i w ogóle to Malfoy znowu chyba coś knuje, powiadam ci!” – jak cała stylizacja Hagrida bardzo mi się podobała, tak to „powiadam” jakoś mi zgrzytnęło w jego ustach, wydaje mi się właśnie nieco zbyt wyszukane. Bardziej by mi pasowało zwykłe „mówię”, „ja ci to mówię”, jakoś tak.
Zastanawiałam się tak jeszcze nad końcówką wspomnienia, tym fragmentem zaczynającym się od „Dawne rumieńce złości zniknęły” – mam wrażenie, że jak na opis w pierwszej osobie, to trochę za dużo tu kolorów. Wydaje mi się, że narratorka pierwszoosobowa, w takiej dynamicznej sytuacji, gdzie nie chodzi o opisanie jej jako osoby, myślałaby raczej o sobie, że oczy jej się szkliły czy włosy rozwiewały, bez dodawania za każdym razem koloru. Może raz by uszło, ale tu jakoś za dużo tego wyszło, nie wiem, jakoś mi to zgrzytnęło. No i zastanawiam się, czy mogła sama o sobie wiedzieć, że zbladła? Bez lustra mogłaby chyba tylko ocenić, że przestała czuć w policzkach gorąco, ale bladość chyba trudno stwierdzić inaczej niż ją widząc?
Hm, no i trochę szkoda, że we wspomnieniu ograniczyłaś się do takich zwykłych, mugolskich choler, wcześniej Malfoy bardzo fajnie odwoływał się do Morgany. Ogólnie lubię czarodziejskie przekleństwa, są takie… barwne ^^
CDN
Ale to zasadniczo drobiazgi, a ogólne wrażenie bardzo pozytywne, naprawdę zgrabnie przedstawiasz te wszystkie smaczki Hogwartu, pamiętasz o tym, co charakterystyczne dla poszczególnych postaci… Pozostaje czekać na dalszy ciąg historii ^^ Mam nadzieję, że ta przerwa w rozdziałach to wynik jakichś przejściowych trudności i niedługo wrócisz z kolejną częścią ;)
UsuńPozdrawiam ;)