czwartek, 16 sierpnia 2012

[18] "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."

   - Macie kilka minut na opracowanie notatki o zaklęciu Cruciatus - powiedziałam, wstając z krzesła.
   Grupa siódmoklasistów sięgnęła niechętnie po pióra, a ja machnięciem różdżki otworzyłam jedno z okien na końcu sali. Chłodne powietrze wleciało razem z kilkoma zagubionymi płatkami śniegu. Zagubionymi zupełnie tak jak ja. Miałam wrażenie, że znów jestem jedenastoletnią zakompleksioną dziewczynką, która tak strasznie boi się tego, że zostanie wyśmiana przez kolegów. Teraz jednak to nie ich się bałam, a jego -  Dracona. Prychnęłam z niezadowoleniem. Jak mogę tak bardzo przejmować się tym, co on o mnie pomyśli? To on boi się miłości... A ja po prostu jestem na tyle naiwna, by zakochać się w palancie. 
   Minął tydzień, od kiedy wróciłam. Nie odezwał się, co mnie zaskoczyło. Byłam pewna, że zacznie wyśmiewać mnie i moje naiwne pragnienie bycia kochaną - nawet przez kogoś takiego, jak on. Draco jednak zachował milczenie i miałam wrażenie, że czeka na mój ruch. Lecz co niby mogłam zrobić? 
   Drgnęłam, słysząc dzwonek oznajmiający koniec lekcji. Uczniowie pospiesznie zerwali się z krzeseł i zgarnęli wszystko z ławek do torby, pragnąc zakończyć ostatnią w tym tygodniu lekcję. 

~*~

   Siedziałem przy biurku zawalonym papierami. Niechętnie, bo niechętnie, ale wypełniałem papierkową robotę. Cholerny minister... Po co komuś jakieś głupie raporty z Turnieju Trójmagicznego? Na Morganę! Jestem aurorem czy księgowym? Nie pisałem się na takie rzeczy!
   Wściekły na cały świat, wstałem z krzesła i otworzyłem okno, wpuszczając świeże powietrze. Głowa pękała mi od tych wszystkich formularzy, które musiałem wypełnić. Oparłem dłonie na parapecie, przymykając oczy. Usłyszałem, jak drzwi mojego pokoju otwierają się, trzaskając o ścianę. Nie musiałem się nawet odwracać, wiedziałem, że tylko jedna osoba tak grzecznie puka. 
  - Granger wróciła - oznajmił Blaise Zabini, stawiając na przeszklonym stoliku butelkę z brandy. 
  - Nie sądziłem, że jesteś aż tak opóźniony w rozwoju, Blaise. Jeśli nie zauważyłeś, to wróciła już tydzień temu.
   Opadłem na skórzany fotel, za machnięciem różdżki wyczarowując jedną szklankę. Zabini uniósł zaskoczony brwi.
  - Więcej dla mnie - burknął, nalewając sobie bursztynowego napoju.
   Przez chwilę obserwowałem, jak mój towarzysz wypija pierwszą, potem drugą i trzecią szklaneczkę brandy, aż w końcu odstawia ją na bok, wycierając usta wierzchem dłoni.
  - Przyszedłeś tu tylko po to, by poinformować mnie, że Granger jest w zamku? - spytałem w końcu, przerywając milczenie. 
  - A jednak cię to męczy, co nie, Draco? - Białe zęby błysnęły w uśmiechu. - To, że się do ciebie nie odzywa.
   Przewróciłem oczami. Nie lubiłem tych wywodów Zabiniego. Szczególnie dlatego, że zwykle miał rację. Tak, jak się tego spodziewałem, Granger wróciła do zamku. Myślałem jednak, że powie coś,  choćby najbardziej obraźliwą uwagę, ale ona zachowała milczenie.
  - Ciekawi mnie jednak... - wyjął papierosa i przez chwilę bawił się nim, spoglądając w moją stronę - co jej takiego zrobiłeś, że nagle wyjechała. Przyznałeś się, że spałeś ze Snapem, czy może wyznałeś miłość?
   Parsknąłem wymuszonym śmiechem i wyszedłem, trzaskając drzwiami.

~*~

   W gabinecie piętrzyły się wypracowania i sprawdziany, które oczekiwały na mnie i moje orle pióro, jednak ja miałam na dziś inne plany. Ubrana w czerwony płaszcz i szare rękawiczki, wcisnęłam na głowę wełnianą czapkę i pchnęłam drzwi wejściowe, wychodząc na zaśnieżone błonia. Nie ja jedna zdecydowałam się na popołudniowy spacer; grupy uczniów spacerowały, rozmawiały, śmiały się i bawiły ostatnim w tym roku śniegiem. 
   Z chatki Hagrida unosił się czarny, urywany na wietrze dym. Na kamiennym dachu przysiadł czarny kruk, skrzecząc ochryple, raz po raz trzepocząc skrzydłami. Uśmiech pojawił się na moich ustach niewiadomo kiedy. Było to jedno z tych nielicznych miejsc, które się nie zmieniają. Z uchylonego okna dochodziło mnie ciche sapanie Kła i ostry, przenikliwy dźwięk fletu, który Hagrid zapewne sam wykonał.
   Zapukałam cicho, a dźwięk fletu zamilkł. Rozległo się głośne szuranie krzesłem o podłogę i potężne kroki; drzwi się uchyliły i spojrzałam w małe czarne oczka, otoczone burzą ciemnych włosów.
  - Hermiona! - zawołał, zaskoczony. - Wchodź, wchodź... - przesunął się, trzymając Kła za obrożę. - Do nogi, Kieł, leżeć!
   Przecisnęłam się obok wystającego brzucha olbrzyma i usiadłam na drewnianym krześle. Łóżko było, jak zwykle z resztą, niezaścielone, a spod sufitu zwieszały się kawałki mięsa. Hagrid zacisnął wielką dłoń na belce wierzbowego drewna i cisnął je w ogień.
  - Herbatki, Hermiono? - zapytał i nie czekając na odpowiedź, postawił przede mną kubek parującego napoju i talerz z ciasteczkami.
   Doskonale znając kulinarne zdolności Hagrida, nie odważyłam się sięgnąć po jedzenie. Hagrid przez chwilę krzątał się po izbie, mamrocząc coś pod nosem, po czym wreszcie usiadł, kładąc ręce na stole.
  - Jak ci się podobała książka o jednorożcach, Hagridzie? - spytałam, wsypując cukier do herbaty.
  - Wspaniała, naprawdę wspaniała! Wiele rzeczy żem już wiedział, ale... - Usta olbrzyma rozciągnęły się w uśmiechu. - Coś mi się widzi, że w tym roku w Zakazanym Lesie będzie jeszcze więcej jednorożców!
   Kiwnęłam głową. Lubiłam spędzać tu czas. Tu, z Hagridem, miałam wrażenie, że wciąż jestem uczennicą Hogwartu, bez większych problemów czy tragedii. Mogłam po prostu czuć się szczęśliwa.
  - ... i w ogóle to Malfoy znowu chyba coś knuje, powiadam ci! - burknął Hagrid, strzepując okruszki ciastka z gęstej brody. - W ferie świąteczne nic, tylko przesiadywał nad jeziorem!
  - Znasz go. - Wzruszyłam ramionami. - Malfoy zawsze coś knuje...

~*~

  - Proszę o uwagę! - zawołał profesor Flitwick, stojąc na swoim krześle i stukając widelczykiem w pozłacany kieliszek. 
   Gwar w Wielkiej Sali powoli przycichł, więc Flitwick przysiadł. Dyrektor McGonagall odsunęła się od stołu i wyprostowała, spoglądając na tłum uczniów. Poprawiła okulary i, spojrzawszy z porozumieniem na dwóch pozostałych dyrektorów szkół, powiedziała:
  - Niedługo odbędzie się drugie zadanie... - zamilkła na moment, pozwalając, by waga tych słów dotarła do uczniów. - Zadanie, polegające na wykazaniu odwagi, inteligencji oraz wiedzy. Mam nadzieję, że reprezentanci zdołali już otworzyć swoje skrzynie, bo mam wrażenie, że ich zawartość może się przydać.
   Oparłam się o siedzenie krzesła, wstrzymując oddech. Serce zabiło mi mocniej; było coraz bliżej końca, a ja nie chciałam powtórki z przeszłości.

   Dochodziła dziesiąta, gdy w końcu zdecydowałam się i wyszłam z zamku. Nie wiem na co liczyłam, nie spodziewałam się, że Malfoy będzie o tej godzinie nad jeziorem. Wolałam sobie wmówić, że po prostu potrzebuję świeżego powietrza niż przyznać przed samą sobą, że chcę go spotkać.
   Myliłam się. Już z daleka dostrzegłam jego sylwetkę. Siedział na dużym, porośniętym mchem kamieniem, a lekki wiatr rozwiewał mu włosy. Zawahałam się, ale tylko przez chwilę. Jesteś Gryfonką, Hermiono. Czułam się jak idiotka, gadając w myślach sama do siebie, ale jedyne, czego teraz pragnęłam, to wyjaśnić całą tę sytuację; pokazać, że wcale nie uwierzyłam w jego słowa. Podeszłam wolnym krokiem, ale nie zdążyłam się nawet odezwać, gdy powiedział:
  - Pamiętasz boisko quidittcha w szóstej klasie? - spytał cicho.
   Nie wiem skąd wiedział, że to ja. Ale doskonale pamiętałam tę chwilę, o której wspomniał...

  - Hermiono, idziesz? - zawołała Ginny, przestępując z nogi na nogę, czekając aż wyjdę w końcu z dormitorium. - Och, no dalej, chciałabym zobaczyć coś więcej niż tylko to, jak schodzą z mioteł!
   - Idę, już idę - mruknęłam - Spokojnie, jeszcze nie zaczęli - dodałam, obrzucając Weasley krótkim spojrzeniem. - Zmarzniesz. Właśnie dlatego to tak długo trwało, szukałam swetra.
   Ginny pokręciła z niedowierzaniem głową, przeszła czym prędzej przez dziurę pod portretem i zbiegła po schodach do Wielkiej Sali.

    Marcowe słońce stało wysoko na niebie, kiedy czym prędzej zbiegłyśmy z trybun i wpadłyśmy na boisko do quidditcha. Tuż przed chwilą drużyna Gryffindoru także wylądowała na trawie, zmierzając do siedmiu osób ubranych w zielono-srebrne szaty.
 - Czego tutaj szukają Ślizgoni? - sapnęła w biegu Ginny.
 - Próbują zrobić na złość, jak zawsze - odpowiedziałam, uparcie wpatrując się w jednego z zawodników.
 Gdy dobiegłyśmy w końcu do zbiorowiska uczniów, od razu rzuciły mi się w oczy czerwone plamy, które wystąpiły na szyi i twarzy Ronalda; pobielałe knykcie zaciskał na trzonku miotły, jakby powstrzymując się od zrobienia czegoś głupiego.
- ...miejsca starczy dla wszystkich, Potter - powiedział Malfoy, uśmiechając się cynicznie.
- Ale to my byliśmy tu pierwsi! - Harry zacisnął zęby, oczami miotając błyskawice.
- Potter, zjeżdżaj stąd albo nie rób problemów! Zarezerwowałeś to boisko? Nie? Więc w czym masz problem? - Kapitan drużyny Ślizgonów, Urquhart, wyszczerzył zęby w tryumfalnym uśmiechu.
 - A czy gdzieś w regulaminie jest napisane, że trzeba mieć zarezerwowane boisko? - prychnęłam, zakładając ręce na piersi i rzucając wyzywające spojrzenie Ślizgonom.
    Uśmiechnęłam się, gdy uczniowie domu Węża spojrzeli po sobie, niepewni; Gryfoni poparli mnie cichymi okrzykami. Urquhart otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, lecz zrezygnował, gdy nic nie przyszło mu do głowy.

  - Granger, nie odzywaj się - mruknął Malfoy, wychodząc do przodu. - Ty nawet na miotle nie potrafisz się utrzymać.
  - Jesteś tego pewien, Malfoy? - zapytałam cicho, mierząc go spojrzeniem.
    Czułam, jak narasta we mnie złość i pewność siebie, jak serce zaczyna bić z przyspieszonym tempem i już nie byłam pewna, czy dzieje się to pod wpływem rosnącej adrenaliny, czy może pod spojrzeniem Dracona.
   - Chcesz coś nam udowodnić, Granger? Latanie na miotle to nie kucie podręczników - prychnął. - Złamiesz sobie kark, próbując.
   - Nie udawaj, że się o mnie troszczysz! - Przez chwilę wstrzymywałam powietrze w płucach, drżąc lekko, pod wpływem bliskości jego ciała. - Harry, daj mi Błyskawicę - warknęłam.
   - CO? - sapnął zdziwiony Potter, który wcześniej stał, bacznie przysłuchując się tej wymianie zdań. - Hermiono, chyba nie mówisz poważnie, przecież...
   - Daj mi miotłę, Harry - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, wyciągając w jego stronę dłoń.
    Harry przyglądał mi się przez dłuższą chwilę. Od dawna nie widział na mojej twarzy tych rumieńców złości i iskierek bliżej nieokreślonego uczucia w czekoladowych oczach. Znał mnie na tyle dobrze, że wiedział, iż Malfoy ugodził w mój najczulszy punkt, zranił moją dumę. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie spocznę, dopóki nie udowodnię, że mam rację. Wahał się. Nie do końca rozumiał moje postępowanie. Dlaczego, na Merlina, chciałam cokolwiek udowadniać temu Ślizgonowi? Musiałam przecież wiedzieć, że to nie jest rozsądne wyjście, przecież nie potrafiłam latać! Jednak gdy ponaglającym gestem wskazałam na miotłę, którą trzymał w dłoniach, podał mi ją bez zbędnych pytań.
   Malfoy uniósł brwi w zdziwieniu, gdy dosiadłam miotły. Zacisnęłam dłonie na rączce, czując lekkie wibracje.
 - Więc? - spytałam cicho.
 - Zalicz wszystkie bramki. - Ślizgon rzucił wyzwanie, starając się ukryć swe zdenerwowanie.
    Przewróciłam oczami, chcąc powiedzieć:
Tylko tyle? i odbiłam się stopami od twardej ziemi. Pochyliłam się lekko nad miotłą, przypominając sobie, jak wiele razy robił to Harry. Czułam, jak serce bije ze zdwojoną siłą, bynajmniej nie z radości. Wzlatywałam coraz wyżej i wyżej, znacznie szybciej niż to planowałam. Zerknęłam w dół, z przerażeniem odkrywając, że uczniowie Gryffindoru i Slytherinu zamienili się w małe, zielone i czerwone plamki. Przełykając ślinę pochyliłam się nad rączką Błyskawicy, szybując w stronę trzech tyczek na końcu boiska. Szum wiatru docierał do uszu, niczym wycie skaleczonego wilka. Zamknęłam oczy, które zaczęły łzawić. Poczułam, jak dłonie pocą  się coraz bardziej i bardziej, a uchwyt zaciśniętych na drewienku dłoni zmniejsza się, aż w końcu zdrętwiałe palce puściły rączkę miotły. Czułam, że nie utrzymam się już dłużej na miotle, która, zupełnie mnie nie słuchając, pikowała z zawrotną szybkością ku ziemi.
    Do moich uszu, przez świst wiatru, dobiegały jakieś krzyki, ale nic z nich nie rozumiałam, zbyt skupiona na tym, by w jakiś cudowny sposób utrzymać się jednak na Błyskawicy. Ponownie zacisnęłam dłonie na rączce, szarpiąc miotłę do góry, by uniknąć drastycznego zderzenia z ziemią. Wiedziałam już, że nie zapanuję nad miotłą, zdawałam sobie sprawę, że nie był to najlepszy pomysł w moim życiu, ale chciałam dokończyć to pieprzone wyzwanie, chciałam pokazać, że stać mnie na więcej.
  - Granger! - Malfoy ni stąd, ni zowąd pojawił się tuż koło mnie, a wiatr rozwiewał jego blond włosy. - Podaj mi rękę!
  - Zjeżdżaj, Malfoy! - warknęłam, nawet na niego nie patrząc.
  - Do cholery, Granger, zaraz złamiesz kark - zawołał Ślizgon.
  Wierzyłam mu. Po raz pierwszy wierzyłam Ślizgonowi i to w dodatku jemu, Malfoyowi. Wiedziałam, że jeszcze trochę i spadnę. Spojrzałam w prawo, gdzie równolegle do mnie leciał Draco, wciąż z wyciągniętą dłonią. Zerknęłam w jego szare oczy i, oderwawszy jedną rękę od miotły, chwyciłam go. Palce Ślizgona zacisnęły się na przegubie i po chwili poczułam, jak szarpie mnie z całej siły, chcąc przeciągnąć na swoją miotłę. Przez chwilę myślałam, że mu się udało. Przez chwilę, gdyż ułamek sekundy później wisiałam w powietrzu, w lewej dłoni dzierżąc Błyskawicę, drugą ściskając dłoń Malfoya.
  - Granger, trzymaj się, nie pozwolę ci spaść! - krzyknął chłopak, wzmacniając uścisk.
  Uczniowie pod nimi wstrzymywali oddechy, niezdolni się poruszyć, choć wiedzieli, że mogliby pomóc, gdyby tylko chcieli, przecież prawie każdy z nich miał przy sobie miotłę. Oni stali jednak, z głowami uniesionymi do góry, patrząc w oniemieniu na scenkę odgrywającą się w powietrzu.
  - Granger, puść do cholery tę miotłę! - zawołał Malfoy.
  - Nie mogę, należy do Harry'ego! - odpowiedziałam, czując się jak idiotka.
    Machałam bezradnie nogami, chcąc w jakiś sposób wsiąść na miotłę Ślizgona, którego uścisk stawał coraz lżejszy, a śliska od potu dłoń powodowała, że z każdą sekundą szansa na to, bym w końcu znalazła się bezpiecznie na miotle Dracona malała niemal do zera.
  Poczułam, jak lecę w dół. Wszyscy oprócz mnie wstrzymali oddech; krzyknęłam przeraźliwie, zamykając oczy, gotowa do bolesnego zderzenia z ziemią. Coś jednak w ostatniej chwili spowolniło moje spadające ciało; to Draco złapał mnie w pasie i wsadził na swoją miotłę.
  - Do cholery, Granger, wciąż nie puściłaś tej miotły - mruknął, przyglądając się badawczo mojej twarzy.
  Dawne rumieńce złości zniknęły, skrywając się pod bladością skóry. Duże, orzechowe oczy szkliły się od łez, różowe wargi drżały, tak jak i ja cała. Brązowe włosy potargał wiatr, a czoło lśniło od potu. Spazmatycznie wciągałam powietrze do ust, czując, jak serce wali w klatce piersiowej, jakby próbowało się uwolnić.
  - Mówiłam ci, że to miotła Harry'ego - szepnęłam, wtulając się w jego ciało.
  W tym momencie nie obchodziło mnie to, że jestem Gryfonką, a on Ślizgonem. Nie liczyło się to, że od wielu lat był moim najgorszym wrogiem. Nie myślałam nawet o tym, że pod nami stoi ósemka uczniów Gryffindoru i siódemka uczniów domu Węża. On mnie ocalił, uratował...


   Otrząsnęłam się ze wspomnień, zauważając, że Malfoy przygląda się uważnie mojej twarzy. Odetchnęłam głęboko i odwróciłam głowę, wpatrując się w ciemność Zakazanego Lasu. 

  - Pamiętam... Chyba ci jeszcze za to nie podziękowałam, co? - Uniosłam lekko kąciki ust.
  - Nie trzeba - westchnął i wstał, a śnieg zaskrzypiał pod jego nogami. - Przepraszam... - rzucił i odszedł w stronę zamku.

[17] "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."

   Niedzielny poranek okazał się wyjątkowo pogodny. W zamku panowała cisza, wszyscy odsypiali wczorajszy bal, a ja spakowałam czym prędzej najpotrzebniejsze rzeczy, założyłam płaszcz i wyszłam z pokoju, ciągnąc za sobą mały kuferek. Jasne, zimowe słońce raziło w oczy i oświetlało szkolne korytarze, gdy szybkim krokiem szłam do gabinetu profesor McGonagall, by poinformować ją o swoim wyjeździe.
Nie zdziwiłam się, że tak wcześnie była już na nogach. Siedziała przy biurku kompletnie ubrana, z ciasnym kokiem na czubku głowy (większość włosów była siwiuteńka) i okularami na nosie. Spojrzała na mnie tymi bystrymi oczami, tak jak niegdyś patrzył Dumbledore. Sam były dyrektor siedział w ramach swojego obrazu, z zainteresowaniem przyglądając się dokumentom poukładanym na biurku.
   - Dzień dobry - powiedziałam, pukając w futrynę drzwi.
   - Siadaj, Hermiono. - Wąskie usta kobiety uniosły się w uśmiechu. - Jestem zadowolona z waszego występu, naprawdę. Nie zaprzeczę, że cieszę się, iż wygraliście, ale bardziej raduje mnie, że się nie pozabijaliście.
   Nie odpowiadziałam. Przymknęłam oczy, czując pulsujący ból w tylnej części głowy, spowodowany brakiem snu. Nauczycielka zmarszczyła brwi, przyglądając się mojemu bagażowi.
   - Ale... Co to? Wyjeżdżasz? - Zagryzła cieńkie usta, marszcząc brwi.
   Albus wstał nieco ze swojego fotela, zerkając nad ramieniem McGonagall, po czym szybko usiadł, odwracając głowę, zamyślony.
   - Tylko na kilka dni, jeśli pani profesor pozwoli. Chciałabym odwiedzić państwa Weasley'ów.
   - Och... - Minerva wysprostowała się, starając ukryć zakłopotanie. - Oczywiście.
   Wychodząc czułam na sobie spojrzenia dwóch par niebieskich oczu.

~*~

   Otwierając okno, chcąc pozbyć się smrodu dymu papierosowego, dostrzegłem samotną postać spieszącą dróżką przez błonia. Rozpoznałem ją od razu. Szła szybko, ciągnąc za sobą mały kuferek. Poły czerwonego płaszcza powiewały za nią, tak jak brązowe loki i różowo-szara chusta owinięta wokół szyi. Nie miałem zamiaru za nią biec, prosić by została. Zdawałem sobie sprawę, że ucieka przede mną. Wiedziałem jednak, że wróci. Nie dlatego, że musi, ale dlatego, że chce. Bo ona stawia czoła wyzwaniom. Zatrzasnąłem okno.
Na skórzanym fotelu wylądował biały podkoszulek, który zdjąłem właśnie przez głowę. Byłem poirytowany całą tą sytuacją. Jak, do cholery, Granger mogła myśleć, że mogę ją kochać, no jak?! I dlaczego tak bardzo mnie to interesuje...? Dlaczego nie potrafię po prostu tego zostawić, na Merlina?
Opadłem na fotel, biorąc do ręki kieliszek czerwonego wina.

~*~

   Aportowałam się z cichym trzaskiem przed drzwiami kuchennymi Nory. Odetchnęłam głęboko i poczułam przyjemne zapachy dobiegające z domu. Nie trudziłam się z pukaniem; w środku panował tak wielki hałas, że i tak nikt by mnie nie usłyszał. Z wielkiego garka wydobywały się kłęby pary, a drewniana łyżka mieszała w nim, raz po raz stukając w metalowy bok naczynia. W kuchni nikogo nie było, zostawiłam więc tam kuferek i przeszłam do salonu. Molly siedziała w pokrytym różnobarwną kapą fotelu, dziergając na drutach kolorowy szalik. Artur przeglądał Proroka, rąbkiem swetra wycierając okulary. Fleur pochylała się nad małą Jessicą, łaskocząc dziecko długimi włosami, a Bill grał w Eksplodującego Durnia z Georgem. Z głośnika radia unosił się głos Celestyny, ulubionej piosenkarki pani Weasley. Uśmiechnęłam się lekko i odchrząknęłam, zwracając na siebie uwagę mieszkańców.
   - Hermiona! - Molly odłożyła na bok druty i wstała nadzwyczaj lekko, podchodząc do mnie. - Jak dobrze cię widzieć! - Otuliła mnie ramionami i z zaskoczeniem stwierdziłam, że jestem od niej nieco wyższa. Poklepałam ją po ramieniu.
   - Dzień dobry, pani Weasley - powiedziałam, machając reszcie wielkiej rodziny. - Mam nadzieję, że nie sprawiam kłopotu... - urwałam, kuląc się pod spojrzeniem pani domu.
   - Jakiego znowu kłopotu? - Rudowłosa kobieta oburzyła się, ciągnąc mnie za rękę. - Siadaj, siadaj, zaraz dostaniesz pyszne ciasto dyniowe, domowej roboty! I może szklaneczkę ciepłego mleka, kochaniutka?
   Pokręciłam z niedowierzaniem głową, a Nora zatrzęsła się od donośnego śmiechu George'a i Billa.

   Dolina Godryka wyglądała jak z pocztówki. Domki pokryte śniegiem, ustrojone świecącymi się lampkami lub złapanymi świetlikami. Przez okna widać było choinki, kolędnicy wciąż jeszcze chodzili po ulicach, wyśpiewując głośno. Dom Harry'ego i Ginny mieścił się na końcu głównej ulicy, po lewej stronie. Jednopiętrowy, pomalowany na spokojny oliwkowy kolor z dużym ogrodem i niskim, białym płotem. Uśmiechnęłam się w duchu, przypominając sobie Harry'ego w trzeciej klasie, gdy z rosnącym podnieceniem opowiadał mi o wspólnym domu z Syriuszem. Tak, Blackowi na pewno by się tu podobało. Zapukałam, a chwilę później rozległy się szybkie kroki i drzwi się otworzyły.
   - Hermiona! - zawołał Potter, zakładając na nos okrągłe okulary.
   - Cześć - powiedziałam, przytulając się do niego.
   Miał na sobie szary sweter i czarne dżinsy, z których wystawała różdżka. Ciemne włosy jak zwykle sterczały we wszystkie strony, a zielone oczy spoglądały na mnie z wyraźnym zaskoczeniem.
   - Co tu robisz? - spytał, wpuszczając mnie do środka.
   - Och - machnęłam lekceważąco dłonią - po prostu chciałam was odwiedzić, podziękować za prezent... Sam wiesz.
   - Podobał się? - Potter zaśmiał się, kierując swe kroki do kuchni.
   Podążyłam za nim, rozglądając się po jasnym i czystym mieszkaniu. Korytarz pomalowany był na miły dla oka beżowy kolor, a na ścianach zauważyłam czarno-białe fotografie wszystkich ważnych osób z życia Harry'ego i Ginny. Zatrzymałam dłużej wzrok na Albusie, który mrugał dowcipnie znad stosu pergaminów i na zdjęciu rodziców Harry'ego ze ślubu.
   - Herbaty? - Dobiegł mnie głos przyjaciela.
   - Proszę. A gdzie masz Ginny? - spytałam, wchodząc do kuchni.
   Harry obrócił się w moją stronę, opierając biodra o blat meblościanki. Wyszczerzył zęby w uśmiechu, drapiąc się niepewnie po głowie.
   - Od kilkunastu minut siedzi w łazience. Trochę to dziwne, ale... - urwał, słysząc trzask zamykanych drzwi.
   Odwróciłam głowę, zaglądając wgłąb mieszkania. Ginny szła wolno, z opuszczoną głową, wyraźnie czymś poruszona. Wymieniłam zaskoczone spojrzenia z Potterem.
   - Ginn, wszystko w porządku? - Mężczyzna zmarszczył brwi, zaniepokojony.
   - W porządku? W porządku?! Co ma być, do cholery jasnej, w porządku?! Przytyłam dwa kilo, rozumiesz?! DWA! - Oburzona Ginevra uderzyła pięścią w stół, rozlewając herbatę. - Cześć, Hermiono - dodała już na spokojnie i sięgnęła po kolejnego dyniowego kociołka. 

~*~

   Iskrzyło się. Wszędzie, dookoła. Biały śnieg błyszczył się w świetle zimowego słońca. Papierosowy dym unosił się wokół mojej twarzy, opatulając ją przyjemnym zapachem. Było zimno, uszy już piekły, ale nie zwracałem na to uwagi. Zapatrzony w zamarznięte jezioro przykryte cieńką warstewką białego puchu rozmyślałem, ciesząc się ze spokoju, jaki zapanował w Hogwarcie po całonocnym balu.
   Nie rozumiałem, jak mogła być tak naiwnie głupia, wierząc w moje słowa. Ona, Hermiona Granger. Ona, jedna z najlepszych uczennic Hogwartu ostatniego stulecia. Ona, wykwalifikowana profesorka szkoły.
Nie rozumiałem, jak mogłem pozwolić na to, by czarownica z rodziny mugoli zagościła w moich myślach. I sercu. Nie jestem już taki twardy od czasu, kiedy pozwoliłem sobie na to, żeby się w niej zakochać. W niej - Hermionie Granger!

   Wielka Sala pogrążona była w półmroku. Szkolny chór stał przed stołem nauczycielskim i mruczał pod nosem coś, co profesor Flitwick nazwał "kolędowaniem". Raz po raz zerkałem w bok, na puste krzesło, zazwyczaj zajmowane przez Granger. Brakowało mi jej. Kto by pomyślał... Chciałem ją usidlić, a to ona usidliła mnie. Zabini miał rację - wpadłem...

środa, 1 sierpnia 2012

[16] "Nienawiść jest siłą przyciągającą, tak jak miłość."

   Stałem przed Wielką Salą, wpatrując się w srebrny zegarek na nadgarstku. Nie spodziewałem się prezentu od Granger i to w dodatku tak gustownego, ale teraz zastanawiałem się czy dobrze zrobiłem, zakładając go. Uczennice, które schodziły właśnie na śniadanie spoglądały na mnie zalotnie, więc wreszcie postanowiłem wejść do środka, zostawiając w spokoju zegarek.
   Tak jak zawsze na święta w Wielkiej Sali pojawiły się olbrzymie choinki ozdobione złotymi bombkami. Ze sklepienia opadały płatki śniegu, które roztapiały się i znikały, nim jeszcze dotknęły podłogi. Przy stole nauczycielskim siedziała już Hermiona, pochylona nad gazetą i kubkiem parującej herbaty. Mijając stół Gryfonów usłyszałem Prawie Bezgłowego Nicka, który wraz z kilkorgiem pierwszoklasistów wyśpiewywał kolędy.
   Siadając, zerknąłem na nadgarstek Granger, ale nie miała bransoletki, którą jej podarowałem. Skrzywiłem się nieznacznie, żałując, że założyłem ten cholerny zegarek. Nie powiedziała nic, nie podniosła nawet głowy, więc ja też milczałem. W pośpiechu zjadłem grzankę, popiłem ją czarną kawą i już miałem odchodzić, gdy brązowowłosa uniosła głowę i spojrzała na mnie.
   - O której chcesz się spotkać?
   - Słucham? - spytałem, zaskoczony.
   - Przed konkursem - odpowiedziała, unosząc brwi.
   - Ach, to... Nie wiem, spotkamy się w Sali Wejściowej. - Wzruszyłem ramionami, starając się ukryć zakłopotanie. Odsunąłem krzesło i wstałem, podrzucając w dłoni jabłko. - Denerwujesz się? - spytałem, zerkając na nią przez ramię.
   - Ani trochę - skłamała. 

~*~

   Wpatrywałam się w swoje odbicie w lustrze. Wyglądałam tak zwyczajnie i pospolicie. Westchnęłam, przypominając sobie profesor z Beauxbatons i z Durmstrangu, które właśnie przybyły na konkurs tańca. Przy nich wydawałam się być niczym.
   - Och, skończ, Hermiono - mruknęłam do siebie, odwracając się na pięcie.
   Na półce ustawione rzędami były zdjęcia najbliższych mi osób. Rodziców, Freda, Harry'ego i Ginny, Rona, państwa Weasley'ów, Hagrida... Fred odgarniał z czoła rude włosy i śmiał się, a jego uśmiech był tylko dla mnie. Harry i Ginny stali, objęci i wpatrzeni w siebie. Ron z przerażeniem w oczach przeglądał podręcznik do transmutacji, rodzice siedzili na kanapie, jako jedyni nieruchomo. Państwo Weasley stali przed Norą w otoczeniu kur i gnomów, z radosnymi uśmiechami na twarzach. Już słyszałam przy uchu rozbawiony głos Freda: Hermiono, jesteś naprawdę idiotką. Jesteś cudowna, wiesz?
   Uśmiechnęłam się i sięgnęłam do szafy, wyjmując sukienkę zakupioną specjalnie na potrzeby konkursu. Zacisnęłam wargi, żałując, że żadna z tych osób ze zdjęć nie zobaczy mnie teraz, cudownie wystrojonej. Chwilę później zniknęłam w łazience.

   Kropelki wody z mokrych włosów spływały na nagie ciało, powodując dreszcze. Jednym zaklęciem wysuszyłam włosy, a drugim sprawiłam, że lekkie loki opadały mi na ramiona. Przywołałam z łazienki kosmetyki, których właściwie nigdy nie używałam i niezdarnie zaczęłam nakładać je na twarz. Parsknęłam śmiechem, widząc swoje odbicie - odcień twarzy różnił się od barwy mojej skóry, czerwona pomadka pojawiła się na białych zębach, a kreski nad oczami wyglądały jak drugie brwi. Starłam całe to świństwo chusteczką i sięgnęłam po sukienkę. Satynowy materiał ślizgał się w dłoniach, a beżowy kolor powodował, że moje czekoladowe oczy błyszczały. Założyłam ją szybko na nagie ciało, przeglądając się w lustrze. Odsłonięte ramiona, wcięcie w talii i lekko rozszerzany dół, który, obszyty koronką. kończył się prawie przy ziemi. Założyłam niewygodne buty i szybkimi ruchami nałożyłam tusz i błyszczyk, palcami poprawiłam grzywkę i zeszłam na dół.
   Draco już na mnie czekał. Stał tyłem, z rękoma zaplecionymi z tyłu w gustownym czarnym smokingu, w pewnym oddaleniu od dwóch pozostałych par. Zeszłam ostrożnie, omijajac schodek-pułapkę i stanęłam za nim, kładąc dłoń na jego ramieniu. Bransoletka, którą dostałam w prezencie zabłyszczała wesoło w miękkim świetle świec.
   Odwrócił się i uśmiechnął się, zerkajac na mój nadgarstek. Zdziwiłam się, bo był to uśmiech prawdziwy. Spojrzałam na podłogę, zakłopotana.
   - Nie denerwuj się - rzucił luźno, opierając się o ścianę.
   Zacisnęłam dłonie w pięści, starając się uspokoić oddech, ale na niewiele się to zdało. Uczniowie powoli zaczęli się schodzić, więc przeszliśmy do Wielkiej Sali, gdzie na miejscu stołu nauczycielskiego pojawił się parkiet. Malfoy zacisnął palce na moim łokciu i zaprowadził mnie do niewielkiej salki przylegającej do jadalni, gdzie mieliśmy czekać na swoją kolej.
   - Nigdy nie zastanawiałaś się nad tym, dlaczego tak dobrze tańczę? - spytał, przełamując milczenie.
   - Malfoy, myślisz, że nie mam co robić, tylko myśleć o tobie? - warknęłam poirytowana.
   - Myślę, że na mnie lecisz - odparł, uśmiechając się szelmowsko.
   - W takim razie lepiej nie myśl.

   - Nie wygramy. Nie mamy szans... - Chodziłam nerwowo to w jedną, to w drugą stronę, kątem oka obserwując tańczącą parę z Durmstrangu.
   - Uspokój się, Granger... - Pewność siebie bijąca od Malfoya powinna mnie uspokoić, ale działała na mnie jak płachta na byka. - Kto ci powiedział, że mamy wygrać? - prychnął. - Szanowna pani dyrektor kazała nam tylko wystąpić.
   - Ja mówię, że mamy wygrać, Malfoy - warknęłam, obrzucając go złowrogim spojrzeniem.
   - Ty czy twoja cholerna ambicja? - spytał, unosząc brew.
   Nie odpowiedziałam na jego zaczepkę - byłam zbyt zdenerwowana. Obserwując, jak dyrektorzy szkół przyznają punkty profesorom Durmstrangu i jak na scenę wchodzą reprezentanci Beauxbatons moje nadzieje na wygraną malały z każdą sekundą.
   - Nie martw się, Granger. - Usłyszałam tuż przy swoim uchu.
   Drgnęłam, czując ciepło jego ciała, dotyk dłoni na moich nagich ramionach. Był zdecydowanie za blisko. Objął mnie, bawiąc się maleńkimi słoneczkami na mojej bransoletce. Stał tak blisko, że opierałam się o jego klatkę piersiową, czułam jak oddycha. Przymknęłam oczy, wdychając jego zapach, a pachniał papierosami i whisky, palonym cukrem i kawą. Ta kombinacja sprawiła, że serce zabiło mi szybciej.
   - Mamy coś, czego oni nie mają... - przerwał, jakby oczekując, że zapytam o co mu chodzi. Nie zapytałam. - Chemię.
   Wychodząc na parkiet wyczarowany przez profesor McGonagall czułam, jak opuszcza mnie trema i zdenerwowanie. Światła lamp oślepiały mnie, ale zdecydowanie wolałam to, niż czuć na sobie wzrok ponad setki uczniów. Zupełnie poddałam się Malfoyowi, który sprawnym ruchem zmusił mnie, do zrobienia zgrabnego piruetu, po czym przyciągnął mnie do siebie, czekając w skupieniu na pierwsze takty muzyki.
   - Kocham cię - szepnął mi wprost do ucha.
   Byłam w szoku, nie wiedziałam co powiedzieć, ale nie musiałam nic mówić, bo wreszcie po pomieszczeniu rozniósł się pierwszy dźwięk piosenki.
   I rozpoczeliśmy najpiękniejszy taniec w moim życiu.
   Po raz pierwszy wszystko wychodziło nam tak, jak powinno. Nie było żadnych potknięć i niedociągnięć, które pojawiały się podczas prób. Teraz istniał jedynie on. Jego arogancki uśmiech, szare, zimne oczy. Pozwoliłam mu się prowadzić, poddałam się zupełnie jego woli, zbyt obezwładniona tym, co właśnie mi powiedział. Nie byłam pewna jego uczuć, wiedziałam jednak, że byłby to zbyt okrutny żart. Nawet jak na niego. Gdy ostatni takt melodii unosił się jeszcze w zupełnej ciszy otaczających nas ludzi, Malfoy przyciągnął mnie do siebie tak, że nasze twarze dzieliły milimetry. Czułam, jak jego klatka piersiowa unosi się gwałtownie, gdy jego ciepły oddech owiewał moją zaczerwienioną twarz. Przymknęłam oczy, czując, jak płonę pod jego spojrzeniem.
   - A nie mówiłem, że mamy chemię? - szepnął, gdy w Wielkiej Sali wybuchły oklaski. - Kurczę, ja to umiem zbajerować dziewczynę - dodał z satysfakcją.

   Uśmiechnąłem się szelmowsko, kłaniając publiczności. Wyszło znakomicie, zupełnie tak, jak miało wyjść. Granger stała obok mnie, oniemiała. Spojrzałem na nią i w orzechowych oczach dostrzegłem łzy. Przełknęła głośno ślinę i zeszła ze sceny, znikając za bocznymi drzwiami. Zbiegłem za nią i znalazłem ją przy kominku, gdzie ściągnęła buty i rzuciła je w kąt, nie zważając na zainteresowanie w oczach profesorów z dwóch pozostałych szkół. Wolnym krokiem podszedłem do niej. Nie sądziłem, że uwierzy w to, co powiedziałem. Otworzyłem usta, ale zabrakło mi słów. Chciałem ją wyśmiać, ale nie byłem do tego zdolny. Wstała i odwróciła się, zaskoczona moim widokiem. Nie płakała. Uniosła wyzywająco podbródek i minęła mnie, nic nie mówiąc.
   Wróciłem do Wielkiej Sali, gdzie młodzież bawiła się w najlepsze. Nowy zespół, Czarne Wiedźmy, grały na scenie, zarzucając długimi włosami. Hagrid i Olimpia tańczyli, nie zważając na przerażenie w oczach uczniów. McGonagall siedziała przy stole, popijąc czerwone wino; na mój widok uśmiechnęła się z zadowoleniem.
   Potarłem czoło, zaskoczony. Nie spodziewałem się takiego mętliku w głowie. Nie miałem już ochoty na zabawę. Wyminąłem dwie siódmoklasistki w wyzywających sukienkach i wspiąłem się po schodach. Wchodząc do pokoju automatycznie ruszyłem w kierunku barku, skąd wyjąłem ostatnią butelkę whisky i pociągnąłem z niej, odkładajac na bok czystą szklankę. Alkohol uderzył mi do głowy.
   Chwilę później ktoś zapukał cicho do drzwi, które otworzyły się z cichym trzaskiem i do środka weszła Granger. Przyglądałem się z jej z zaskoczeniem, przywołując na twarz ironiczny uśmiech. Nie powiedziała nic, podeszła do okna i stała tak, w milczeniu, a ja starałem się ukryć to, jak bardzo wstrząsnęło mnie jej zachowanie.

~*~

   W milczeniu obserwowałam lśniącą w zachodzącym słońcu taflę jeziora. Ciszę zakłócały jedynie odległe okrzyki patków z Zakazanego Lasu, ale żadne z nas nie zwracało na to uwagi. Powoli odwróciłam się od okna, przyglądając się tym, jakże dobrze mi znanym, arytystokratycznym rysom, tym iskierkom w szarych oczach, od których wręcz biło zadowolenie.
   - Kim jesteś? - szepnęłam, obejmując się ramionami. - Co ma w duszy Draco Malfoy?
   Jego bladą twarz rozjaśnił rozbawiony uśmiech.
   - W duszy? - zaśmiał się, unosząc brwi. - W duszy? - powtórzył.
   - Co czujesz? - spytałam, podchodząc do niego bliżej.
   Satynowa suknia, którą miałam założoną na potrzeby występu, szeleściła cicho przy każdym kroku, a zimny materiał powodował gęsią skórkę. Patrzyłam na niego, chcąc wyczytać z tych zimnych oczu jakiekolwiek uczucie, jakikolwiek znak, że to, co powiedział mi na scenie jest prawdą.
   - Smutek?
   - Nic nowego. - Wzruszył ramionami, wyraźnie zaintrygowany.
   - Szczęście...?
   Milczał.
   - Zazdrość? - Szłam powoli w jego kierunku, a on cofał się, zafrasowany.
   - Zazdrość? - Uniósł brwi, zaskoczony. - Potter - odparł natychmiast, tak, jakby miał odpowiedź kto kojarzy mu się z danym uczuciem.
   - Złość? - Oddychałam coraz szybciej, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy.
   - Złość... Mój ojciec. - Dotknął plecami ścian swego pokoju i patrzył na mnie, wyraźnie zaniepokojony.
   - Miłość? - spytałam, drżącym ze zdenerwowania głosem.
   Zaśmiał się. Najpierw cicho, potem coraz głośniej i głośniej. Jego różowe usta wygięły się w ironicznym uśmiechu i przypominał mi teraz tego samego Dracona Malfoya, Ślizgona i arystokratę, wroga szlam i mugoli.
   - Już samo to słowo mnie obraża - powiedział. - Nie znam miłości, Granger.
   Odwróciłam wzrok, zagubiona. Nie wiedziałam co powiedzieć, więc milczałam, a ta cisza zdawała mi się ciągnąć w nieskończoność. Rok, dwa lata, trzy... Uważne spojrzenie jego szarych oczu spoczywało na mnie, a ja nie ruszałam się z miejsca, milczałam. Pięć, sześć...
   - Myślę, że zaznałeś miłości. Kiedyś - powiedziałam cicho, zachrypniętym głosem. - Musiałeś czuć coś do czegoś... Do kogoś.
   Pokręcił z niedowierzaniem głową i wolnym krokiem podszedł do mnie. Poczułam zapach jego skóry, ciepło bijące z jego ciała. Pochylił się nade mną i wyszeptał:
   - Nigdy.
   Cofnął się. Błądziłam wzrokiem po jego twarzy, chcąc doszukać się czegoś, co pozwoliłoby mi nie wierzyć w jego słowa, ale te usta wygięte w pół uśmiechu, lekko zmrużone oczy same dały mi odpowiedź.
   Zamknęłam oczy i odwróciłam głowę, prychając cicho. Głupia i naiwna Granger. Było mi się żal. Tak strasznie żal... Zupełnie nie rozumiałam, jak mogłam mu uwierzyć. I to właśnie jemu, Malfoyowi!

   - Nienawidzę cię - powiedziała.
   Byłem w szoku. Słyszałem to już tyle razy. Od niej i od innych przygodnych kobiet. Byłem w szoku, bo po raz pierwszy ktoś to powiedział - nie wykrzyczał. Bo po raz pierwszy ktoś, mówiąc te słowa, miał łzy w oczach. Wpatrywałem się w milczeniu w jej drżące usta, czekając, aż w końcu kryształowa łza spłynie po rumianym policzku. Nie byłem zdolny do tego, by cokolwiek powiedzieć. Nie sądziłem, że jest ona tak naiwna i głupia, by uwierzyć w to, co jej powiedziałem. Ja? Ja miałbym kochać Granger? Przecież ona...
   Odwróciła się na pięcie i wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi. Zero krzyku, zero hałasu. Tylko ten zawód...